Twórcy "Grawitacji" fundują widzowi kosmiczny bieg z przeszkodami, który obserwujemy, mocno wpijając palce w poręcze foteli. Do tego przepiękne zdjęcia Ziemi widzianej z oddalenia i złowrogi bezmiar czarnej otchłani. Rewelacja.

Naukowcy wytknęli filmowi Alfonsa Cuaróna kilka uproszczeń i nieścisłości, ale podobno jest ich niewiele i nie rażą nawet tych, którzy o kosmosie wiedzą więcej niż przeciętny widz. Zresztą mniejsza o naukowe przekłamania. Grunt, że „Grawitacja” wbija w fotel.

Oglądając film, poczujemy się, jakbyśmy naprawdę znaleźli się w kosmosie, choć to jedno z tych doświadczeń, których w rzeczywistości wolelibyśmy uniknąć. W przestrzeni kosmicznej temperatura waha się od minus 260 do 150 stopni Celsjusza, nie ma tlenu, nie rozchodzi się dźwięk, nie ma grawitacji. Gdy Ryan Stone (Sandra Bullock) i Matt Kowalski (George Clooney) przystępują do rutynowych prac nad naprawą teleskopu kosmicznego Hubble’a, nie przypuszczają, że ich misja przerodzi się w koszmar. Zestrzelony przez Rosjan satelita mknie w kierunku ekipy badawczej z prędkością 80 tys. km/h.

Dalej wszystko toczy się w zawrotnym tempie. Morderczy wyścig z czasem, walka o każdą cząsteczkę tlenu, lawina pułapek i śmiertelnych potrzasków. Twórcy filmu fundują widzowi kosmiczny bieg z przeszkodami, który obserwujemy, mocno wpijając palce w poręcze foteli. Do tego przepiękne zdjęcia Ziemi widzianej z oddalenia i złowrogi bezmiar czarnej otchłani. Rewelacja.

Grawitacja | 2013 | reżyseria: Alfonso Cuarón | dystrybucja: Warner Bros | czas: 90 min | Recenzja: Malwina Wapińska | Ocena: 5 / 6