Naziści poddali się w maju 1945 r. – ale II wojna światowa trwała nadal, pogrążając Europę w piekle wzajemnej wrogości. Pisze o tym Kenneth Lowe w znakomitym „Dzikim kontynencie”.

Historia ma to do siebie, że wciąż da się ją pisać od nowa. A właściwie nie tyle pisać, ile przepisywać, wnosząc poprawki do każdego kolejnego wydania. Kwestią nie od rzeczy jest jednak to, kto się bierze za owo przepisywanie – bo przepisywanie może mieć rozmaite cele, często wcale nie poznawcze, lecz czysto ideologiczne. W czasach PRL-u oficjalna wersja historii podlegała nieustannym regulacjom Orwellowskiego Ministerstwa Prawdy, z prawdą nie mając, rzecz jasna, zbyt wiele wspólnego. Inżynieria pamięci powróciła w czasach rządów Prawa i Sprawiedliwości pod postacią tzw. polityki historycznej, która miała Polaków na powrót uczynić dumnymi patriotami, a była stekiem nacjonalistycznych bzdur i stereotypów.

Problem w tym bowiem, że na niewielkim europejskim kontynencie konkurują ze sobą najrozmaitsze narracje – obok świętych i czystych jak łza Polaków mieszkają więc zdradzeni Ukraińcy, wojowniczy Litwini, wywyższający się Czesi, prasłowiańscy Słowacy, zgładzeni Żydzi, imperialni Rosjanie, wymordowani Białorusini, obrabowani Węgrzy i wypędzeni Niemcy, by ograniczyć się do najbliższego kulturowego sąsiedztwa. Był taki moment w dziejach, gdy wszystkie te narracje weszły ze sobą w kolizję – mowa, naturalnie, o II wojnie światowej i latach zaraz po jej zakończeniu. Nadal żywo odczuwamy konsekwencje tej kolizji.

Na dymiących zgliszczach po największym militarnym konflikcie w globalnej historii wykuwał się nowy ład, który miał na kolejne cztery dekady przedzielić Europę żelazną kurtyną, jednym podarowując wygraną na amerykańskiej loterii, innym zaś tylko zimny wiatr ciągnący od Moskwy. Ale przede wszystkim panował nieopisany, katastrofalny bałagan. Trudno uwierzyć w ten apokaliptyczny pejzaż, siedząc za biurkiem i popijając herbatę w jesiennej Warszawie roku 2013 – łatwiej pewnie o nim zapomnieć. O bezkresnym morzu ruin, niepowetowanym poczuciu straty, głodzie, bezprawiu, gwałtach, grabieży, pragnieniu krwawej wendety, o milionach ludzi przerzucanych z miejsca na miejsce jak worki kartofli, czystkach etnicznych, wojnach domowych, palącej nienawiści i niemożliwej do wyrównania krzywdzie. O wciąż aktualnych próbach zamaskowania i wyparcia się zbrodni.

Do niczego nie są nam potrzebne fantastyczne powieści o końcu świata – wystarczy przeczytać znakomity „Dziki kontynent” Keitha Lowe’a. Angielski historyk posiada przy tym rozmaite rzadkie umiejętności: jest obiektywny, co nie znaczy, że nieczuły; jest surowy, a jednocześnie wyrozumiały; jest uważny, lecz nie drobiazgowy; jest niepodatny na ideologie, choć pojmuje ich mechanizmy. To są umiejętności istotne, jako że wybrał się na wędrówkę po polu minowym. Bo tam, gdzie występuje krzywda, musi być też i wina, nawet jeśli skrzywdzeni są wszyscy, a winnych nagle brak. „Naprawdę było niemożliwe, by wyłonić się z chaosu II wojny światowej, nie mając wrogów – pisze Lowe. – Po spustoszeniu całych regionów; po krwawej łaźni dla ponad 35 milionów ludzi; po niezliczonych masakrach w imię narodowości, religii, klasy społecznej lub osobistych uprzedzeń prawie każdy człowiek na kontynencie doznał straty lub doświadczył niesprawiedliwości. (...) Sama różnorodność pretensji w 1945 roku ujawnia nie tylko to, jak powszechna i wieloaspektowa była wojna, ale także jak nieadekwatny jest nasz tradycyjny sposób jej rozumienia”.

Oczywiście wojna nie skończyła się w maju 1945 r., jak przyzwyczajono nas sądzić. Co najwyżej się rozproszyła, zmieniła stan skupienia, przekształciła się w tysiące lokalnych konfliktów. Wraz z Lowe’em podróżujemy przez tę rozoraną, spaloną ziemię, odświeżając sobie pamięć. O brutalnej rozprawie z kolaborantami, o zemście dokonanej na niemieckich cywilach, o masowych przesiedleniach, o prześladowaniach Żydów ocalałych z Holocaustu (Polska ma tu co nieco na sumieniu, ale przecież nie tylko Polska), o wojnie polsko-ukraińskiej, o wojnie grecko- -greckiej, o losie setek tysięcy dzieci urodzonych w wyniku gwałtów, o komunistycznych zamachach stanu, o wybielaniu włoskich faszystów, o etnicznych rzeziach w Jugosławii, o litewskich partyzantach, którzy postanowili nigdy nie opuścić dzikich kniei. Lektura to fascynująca i napełniająca lękiem: pozycja obowiązkowa dla wszystkich, którzy nie chcą zapomnieć, jak było naprawdę.

Dziki kontynent. Europa po II wojnie światowej | Keith Lowe | przeł. Mirosław P. Jabłoński | Rebis 2013 | Recenzja: Piotr Kofta | Ocena: 5 / 6