W świecie Ulricha Seidla nadzieja była do tej pory towarem ściśle reglamentowanym i deficytowym. Kontakt z pokładami tego uczucia, uwolnionymi w ostatniej części „rajskiej trylogii”, zapewne doprowadzi fanów Austriaka do szoku poznawczego.

Wrażenie to może pogłębić już sam dobór bohaterki. Nastoletnia Melanie, w przeciwieństwie do kobiet z „Miłości” czy „Wiary”, nie jest upadłym aniołem, który może już tylko potęgować proces psychofizycznej degrengolady. Dziewczyna ma też niewiele wspólnego z patologicznym koneserem kobiecych ciał sportretowanym w „Miłośniku biustów” bądź masturbującą własnego psa blondwłosą diwą ze „Zwierzęcej miłości”. Na tle wszystkich tych budzących litość i trwogę indywiduów Melanie wydaje się niepokojąco wręcz zwyczajna. Przeżywająca pierwsze porywy swego serca i waginy trzynastolatka nie stanowi również żadnego wyjątku na tle współczesnego kina. Dziewczyna z całą pewnością zakolegowałaby się chociażby z bohaterką znakomitego „Witaj w domku dla lalek” Todda Solondza.

Jeśli życie jest szkolną dyskoteką, Melanie i Dawn zawsze podpierają ściany. Bardzo chciałyby jednak wreszcie ruszyć w tango. Uniwersalny punkt wyjścia w „Raju: nadziei” zyskuje na szczęście wsparcie typowo Seidlowskiej przewrotności. Rozmaite inicjacje Melanie i jej koleżanek utrudnia wpisanie ich w zaskakujący kontekst. W jednej z pierwszych scen bohaterka zostaje wysłana przez krewnych na wakacyjną kolonię dla otyłych dzieci. Pod pretekstem walki ze zbędnymi kilogramami wychowawcy pacyfikują u podopiecznych przejawy wolnej woli i odbierają im apetyt na życiowe przyjemności. Głównym strategiem tej ideologicznej wojny pozostaje wuefista, który doskonale pasuje do reżyserskiej galerii szkodliwych dziwolągów.

Przyjrzenie się relacji na linii opiekunowie – młodzież pozwala Seidlowi niejako mimochodem przedstawić proces formowania się społeczeństwa ospałego, pozbawionego inicjatywy i uzależnionego od samozwańczych doktrynerów. Osią intrygi pozostaje dla Seidla, podjęty przez Melanie, bunt przeciw opresyjności przełożonych. Ciekawe, że bohaterka próbuje wyemancypować się akurat poprzez zakazaną miłość. Uczucie wobec znacznie starszego obozowego lekarza wydaje się toksyczne, nie na miejscu i pozbawione przyszłości. W nieoczywistej wizji Seidla równie dobrze może jednak stanowić zalążek nonkonformizmu i szansy na późniejsze osiągnięcie życiowej satysfakcji. Czy – wobec powyższego – ktoś byłby jeszcze w stanie obronić tezę, że „Raj…” to film błahy, a nadzieja jest matką głupich?

Raj: nadzieja | Austria, Francja, Niemcy 2013 | reżyseria: Ulrich Seidl | dystrybucja: Against Gravity | czas: 100 min | Recenzja: Piotr Czerkawski | Ocena: 4 / 6