Długo czekałem na taką publikację. „Biały mazur. Kino kobiet w polskiej kinematografii” Moniki Talarczyk-Gubały wypełnia wieloletnią lukę w opisie rodzimego kina z nowej, feministycznej perspektywy.

Márta Mészáros opowiadała mi kiedyś, że zwłaszcza w latach 60. i 70. razem z Wandą Jakubowską (jedną z bohaterek „Białego mazura” i autorką filmu pod takim tytułem) na światowych festiwalach były traktowane jako niegroźne filmowe małpki z obozu wschodniego. Kobieta reżyserka stanowiła wówczas trudną do przyjęcia efemerydę. Od tego czasu prawie wszystko się zmieniło, a nazwiska takie jak Holland, Szumowska czy Kędzierzawska stanowią o sile polskiej kinematografii. Niemniej wciąż pokutuje u nas mit reżysera mężczyzny. Najchętniej nieco szowinistycznego, w typie macho, oczywiście z wąsami. A że sprawa nie dotyczy wyłącznie Polski, wystarczy prześledzić listę nazwisk reżyserek nominowanych do Złotej Palmy albo weneckich Lwów, o nominacjach do Oscara nie wspominając (znamienne, że w tej konkurencji na poparcie akademików może liczyć jedynie Kathryn Bigelow mówiąca o sobie: „Jestem facetem w spódnicy”).

„Biały mazur” jest próbą – dodajmy, próbą wielce udaną – przepisania dziejów polskiego filmu przez pryzmat kobiecej emancypacji, z użyciem właściwych do tego celu narzędzi feministycznych. Brzmi to bardzo poważnie, a przecież główna wartość pracy Talarczyk-Gibały polega na tym, że autorce udało się połączyć dwie sfery często wzajemnie się wykluczające. Książka została pasjonująco napisana, a autor, często ukrywający się w tego rodzaju publikacjach w gąszczu przypisów i cudzych myśli, odważnie pojawia się na pierwszym planie. Monika Talarczyk-Gubała ma własne, niepodległe poglądy ideologiczne i estetyczne, których nie wstydzi się ujawniać. Warto zatem potraktować tę pozycję jako rewizję dotychczasowego kanonu woman’s cinema w polskim wydaniu. Temat przez całe dekady był przez polskie filmoznawstwo marginalizowany lub traktowany pretekstowo (w serii wywiadów lub rozproszonych tekstów). Gubała zebrała dotychczasowe materiały, tworząc w oparciu o nie autorską wizję.

W tomie znalazły się portrety oczywiste: od wspomnianej wcześniej Wandy Jakubowskiej przez ikonę kobiecego kina w PRL Barbarę Sass (której Gubała „Białego mazura” poświęciła kolejną monografię – „Wszystko o Ewie”), Magdalenę Łazarkiewicz po najsilniejszą twórczą osobowość spośród tego grona – Agnieszkę Holland. Ale w „Białym mazurze” są również niespodzianki: choćby portret Ewy Petelskiej, reżyserki ukrytej w kinie męża Czesława Petelskiego; flirtującej z polskim kinem Agnieszki Osieckiej, wreszcie esej o twórczości autorek dzisiaj niemal zupełnie zapomnianych: Ewie Kruk i Hance Włodarczyk, reżyserce pierwszego polskiego filmu feministycznego „Bluszcz”, którego scenariusz napisała razem z Andą Rottenberg. Szalenie ważne są również rozdziały poświęcone autorkom tworzącym dla dzieci i młodzieży: Jadwidze Kędzierzawskiej, Annie Sokołowskiej i Marii Kaniewskiej. To pierwsze w polskim filmoznawstwie teksty opisujące tę twórczość.

Doris Lessing notowała w „Złotym notesie”, że idealnym sposobem na uporanie się z problemem subiektywizmu w krytyce jest postrzeganie rzeczywistości artystycznej jako mikrokosmosu, dzięki czemu to, co osobiste i subiektywne, staje się ogólne, zamieniając doświadczenie osobiste w coś zdecydowanie większego. Monika Talarczyk-Gubala w „Białym mazurze” perfekcyjnie odnalazła się w założeniach Lessing. Nie gubiąc własnych, wyrazistych poglądów, przepisała dotychczasowe stereotypy dotyczące kina kobiet w Polsce w wiążącą całość.

Biały mazur. Kino kobiet w polskiej kinematografii | Monika Talarczyk-Gubała | Arsenał 2013 | Recenzja: Łukasz Maciejewski | Ocena: 5 / 6