"Wojna Sambre’ów: Werner i Szarlotta" to miks romansu, dworskich intryg wzorowanych na prozie de Laclosa i nienachalnych elementów z pogranicza fantastyki.

Trzeci album z serii zabiera czytelnika w jeszcze odleglejszą przeszłość niż poprzedni. Tym sposobem historię familii Sambre’ów poznajemy niejako na opak – od drugiej generacji, przez pierwsze pokolenie, do, jeśli korzystamy z nomenklatury sugerowanej przez widniejące na ostatniej stronie okładki drzewo genealogiczne, losów przodków rodu. Połapać się w tym wszystkim można bez problemu, o co dba sam autor, rozpisując na wstępie chronologię, i wolno rozpocząć lekturę cyklu od któregokolwiek tomu.

Recenzowany komiks to miks romansu, dworskich intryg wzorowanych na prozie de Laclosa i nienachalnych elementów z pogranicza fantastyki. Rzecz dotyczy przykutego do wózka libertyna Augustyna de Sambre’a, jego nurzającej się w seksualnym rozpasaniu córki Joanny Zofii oraz wnuczki Szarlotty, jeszcze nieskażonej arystokratycznym brudem pannicy zakochanej w kawalerze z pobliskiego sierocińca. Adoptowany przez austriackiego szlachcica chłopiec imieniem Werner ma jednak oczy krwistoczerwonego koloru, które dla rodu Sambre’ów zwiastują przekleństwo. Szczera miłość młodych wydaje się stracona, lecz nastolatki i tak spróbują rzucić – choć są właściwie bez szans – wyzwanie niegodziwej i znudzonej manipulantce Joannie Zofii. Album „Wojna Sambre’ów: Werner i Szarlotta” ma właściwie tylko jedną poważniejszą wadę – jest momentami niemiłosiernie wręcz przegadany. Nagromadzenie dialogów oraz wrzucenie tu i ówdzie słów bezosobowego narratora wymusiło namnożenie kadrów, które wypychają kolejne stronice. Nie jest to przeszkoda nie do pokonania dla czytelnika, lecz nie opuszcza wrażenie, iż zabrakło redaktora, który mógłby interweniować u Yslaire’a z ostrymi nożyczkami.

Wojna Sambre’ów: Werner i Szarlotta | scenariusz i ilustracje: Bernard Yslaire | Egmont Polska 2013 | Recenzja: Bartosz Czartoryski | Ocena: 4 / 6