"Obcy w domu" Palestyńczyka Rai Shehadeha i „Krasnoludki nie przyjdą” izraelskiej Żydówki Sary Shilo – dwa wyznania wiary w terapeutyczną moc literatury

Z pozoru te książki wszystko dzieli. „Obcy w domu” to autobiograficzna, łącząca reportaż i publicystkę z impresyjną prozą opowieść starzejącego się mężczyzny o wyzwalaniu się spod wpływu charyzmatycznego ojca – palestyńskiego działacza niepodległościowego. Równolegle jest to opowieść o doświadczeniu bycia Palestyńczykiem, obywatelem okupowanego kraju. Shehadeh jest niechcianym dzieckiem Izraela. Urodził się w 1951 roku, trzy lata po tym, jak jego rodzina została zmuszona do opuszczenia domu w zaanektowanej przez Izraelczyków Jafie i osiedliła się w Ramallah. Wypędzenie naznaczyło go na zawsze. Ojciec zaangażował się w działania na rzecz utworzenia i pokojowego współistnienia dwóch państw, Palestyny i Izraela, czym naraził się rodakom, został oskarżony o zdradę i oportunizm. Oskarżenia dosięgły go nawet po tym, jak wycofał się z polityki. W1985 roku został zamordowany – sprawcy nie ustalono do dziś. Dzieciństwo, młodość i dorosłe życie Shehadeha naznaczone zostało poczuciem straty. Środkiem, którzy pozwala palestyńskiemu pisarzowi zmierzyć się z traumą jest literatura.

W ocalającą moc słowa pisanego wierzy też Sara Shilo. Hebrajska pisarka w „Krasnoludki nie przyjdą” portretuje powiatowy Izrael, który rzadko trafia do telewizyjnych newsów i na czołówki gazet. W ubogiej osadzie toczy się zwykłe życie w obliczu śmierci, która nie jest niczym nadzwyczajnym. Kiedy Masud Dadon, małomiasteczkowy „król falafela”, umiera w wyniku użądlenia przez pszczołę, jego żona i szóstka dzieci muszą złapać się ze światem za bary. Podwójnie okrutnym, bo życie w mieścinie determinują nie tyko wypadki losowe, lecz także ataki terrorystów ostrzeliwujących okolicę z terytorium Libanu. Taka wygląda rzeczywistość izraelsko- arabskiego pogranicza. Shilo rozpisuje opowieść na kilka głosów. Pisze o miłości, dojrzewaniu, inicjacji, pokazuje brutalną stronę dorastania do odpowiedzialności, miłości, człowieczeństwa. Ociera się o tabu, penetruje niebezpieczne rejony, odważnie i efektownie, ale nie efekciarsko. W nieco onirycznym świecie izraelskiego wygwizdowa nie dziwi dzieciak, który uczy pustułkę wydziobywać oczy terrorystom, zaś jego starszy brat wtłoczony w rolę ojca i głowy rodziny po zmarłym Masudzie, w tajemnicy oszczędza szekle na kupno kawalerki i deponuje gotówkę u znajomego Araba. Wybawieniem z trudnej sytuacji nie będą tytułowe krasnoludki. W zapasach z życiem pomaga literacka narracja – zrozumieć i obłaskawić świat może tylko opowieść, którą uskutecznia jedna z bohaterek. Opowieść, która demaskuje kłamstwo.

Prawdziwym bohaterem „Krasnoludków...” jest język. Oniryczny, odrealniony, a zarazem prosty, uderzająco precyzyjny, potoczysty i przezroczysty. Rzadko dziś zdarzają się tak skrojone narracje – bez najmniejszych szwów i warsztatowych wstawek. „Obcy w domu” i „Krasnoludki nie przyjdą” – te książki warto czytać jedna po drugiej. To dwa odmienne ujęcia tego samego tematu.