Tomasz Stańko dawał przykład nie tylko muzykom - powiedział PAP nowojorski krytyk Ben Ratliff. Na łamach "New York Timesa" nazywał go artystą sugerującym, że jego muzyka jest refleksyjnym i melancholijnym stanem bycia, a nie zbiorem melodii.

Tomasz Stańko, jeden z najwybitniejszych muzyków w historii polskiego jazzu zmarł 29 lipca. Miał 76 lat. Był trębaczem, kompozytorem i aranżerem, liderem wielu zespołów. Muzykiem znanym i cenionym nie tylko na polskiej, ale i europejskiej scenie jazzowej. Doceniany był również w Stanach Zjednoczonych, gdzie często grywał z amerykańskimi muzykami i przez kilka lat mieszkał w Nowym Jorku.

"Muzyka Stańki reprezentowała według mnie tradycję jazzu, bandleadingu w małych grupach, dyscyplinę i rodzaj ambicji - jeśli jest introwertyczna - ale także niezwykle skomplikowany nastrój. W jego muzyce, aż do końca było tyle pieczołowitości. Dawał doskonały przykład, i to nie tylko muzykom" – podkreślił Ratliff w rozmowie z PAP.

Polski artysta był zafascynowany amerykańskim jazzem. Przyjeżdżał do Nowego Jorku na koncerty od roku 2002. Bliżej z miastem związał się w siedem lat później. Miał mieszkanie w górnej części Manhattanu, grał w klubach jazzowych, zapraszał do współpracy muzyków mieszkających w metropolii.

Ratliff pisał m.in. o ostatnim studyjnym nagraniu Stańki w Nowym Jorku, albumie "Wisława" pochodzącym z roku 2013 dla założonej w Monachium wytwórni fonograficznej ECM. Określił go jako jednego z artystów, który sugeruje, że "jego muzyka jest refleksyjnym i melancholijnym stanem bycia, a nie zbiorem melodii".

Polski trębacz jazzowy i kompozytor nagrał album z zespołem New York Quartet. Zaprosił do niego pianistę Davida Virellesa, kontrabasistę Thomasa Morgana oraz perkusistę Geralda Cleavera.

"Dźwięk kwartetu odzwierciedla ton trąbki pana Stańki: czysty, powolny, bezczelny, bezbronny. Przez większość czasu gra jest prawie przesadnie miękka i luźna. Jest to oparty na nagraniu studyjnym, wyciszający, medytacyjny rodzaj jazzu, który od dawna wyznacza jego własny styl w małych grupach, a także podstawową tożsamość płyt ECM" – ocenił Ratliff.

Sam Stańko przy okazji pracy nad "Wisławą" mówił w jednym z wywiadów, że kupił mieszkanie na Manhattanie, aby nacieszyć się miastem, w którym jazz był i jest bardzo ważny, a także dlatego ponieważ było to miasto Charlie Parkera, Milesa Davisa i Duke’a Ellingtona. "Byli tutaj wszyscy muzycy jazzowi i historia. Są to nazwiska bliskie wszystkim muzykom jazzowym" – przypominał.

Stańko komplementował także jazzmanów, których zgromadził w swym kwartecie. "Znalazłem w Nowym Jorku trzech fantastycznych facetów: Davida Virellesa z Brooklynu, oryginalnie z Kuby, fantastycznego faceta z afrykańskimi korzeniami, ale też szczyptą melancholii, którą mają wszyscy ludzie z Ameryki Południowej, co jest mi bardzo dobrze znane. Znalazłem niezwykłego perkusistę, także z Brooklynu Geralda Cleavera, a z Harlemu Thomasa Morgana - bardzo unikalnego basistę" – wyliczał polski jazzman.

Stańko opowiadał jednocześnie o swoim zafascynowaniu poetką, laureatką nagrody Nobla. "Wisława Szymborska była bardzo charyzmatyczną osobą i miałem szczęście z nią współpracować. Była rodzajem kleju dla mojego albumu, a jej wiersze absolutnie mnie zainspirowały i dały siłę do zrobienia nowojorskiego albumu" – podkreślił.

Muzykę ECM trębacz nazywał bardzo konkretną i bardzo specjalną. Zadowolony był też z pracy z założycielem wytwórni Manfredem Eicherem. "Praca z nim mnie zawsze fascynowała, jest bardzo fascynującym facetem i nigdy nie wiesz, jak on poprowadzi sesję. Zawsze po nagraniu czuje się niesamowicie, pięknie, niczym kwiat" – podkreślił Stańko.