Dla każdego rozsądnego obserwatora, wierzącego czy niewierzącego, przygoda czeskiego katolicyzmu z równością hierarchii i płci, z doczesnym autentyzmem wiary jest realnym antidotum na obecną wizerunkową katastrofę Kościoła.

ikona lupy />
Ludmila Javorová, 2015 r. / Materiały prasowe
WPolsce popularne jest przekonanie, że Czechy to raj ateistów. Albo kraina bezbożników. Tak czy owak, progresywna część polskiego społeczeństwa lubi myśleć o mieszkańcach Czech, że są oni szczęśliwi bez Boga. Ergo, że możliwe jest zbudowanie wspólnoty, która nie upada moralnie po zamknięciu kościołów, lecz przeciwnie: ma się dobrze. Jest to, niestety, wielopiętrowa oraz ahistoryczna utopia będąca li tylko projekcją marzeń polskich postępowców (pomijam to, że ów rzekomy ateizm nie uchronił Czechów ani przed polityczną korupcją, ani przed antyeuropejskim populizmem).
Istotnie religia nie trafia w Czechach na jedynki gazet, mało kogo obchodzi, co robią oraz mówią hierarchowie rozmaitych Kościołów (chyba że - jak kardynał Dominik Duka - postanowią straszyć imigrantami i zgniłym Zachodem, a potem mętnie usprawiedliwiać okrucieństwo wojsk Putina w Ukrainie), tematy okołoreligijne nie rozpalają debat przedwyborczych, w ostatnich latach badania religijności regularnie wykazują, że respondentów gotowych zadeklarować w ankiecie wiarę jest ok. 20 proc., z czego większość to katolicy, przeważnie morawscy (Morawy to wciąż, przynajmniej w części, katolicka ziemia).
Gdy jednak przyjrzeć się sprawie bliżej, okaże się, że czeska religijność, owszem, istnieje - ale w formie wierzeń prywatnych, domowych, zindywidualizowanych i mimo że synkretycznych, to jednak głównie postchrześcijańskich (osobliwie postkatolickich). W rzeczywistości owa zdecentralizowana postchrześcijańskość - a nie żaden twardy ateizm - jest tak interesująca dla polskich progresywistów (i tak przerażająca dla katolickich konserwatystów).
Co ciekawe zresztą, czeski pejzaż, zwłaszcza prowincjonalny, jest wybitnie katolicki - krzyże przydrożne, kapliczki, kościoły, kolumny wotywne, figury świętych strzegące mostów i mostków; jest ich multum i zaświadczają o tym, że jeszcze przed stuleciem z okładem sprawy między Czechami a Panem Bogiem miały się z gruntu inaczej.
Co się tam właściwie stało? W wielkim skrócie: czeski katolicyzm - będący przy okazji oficjalną religią imperium Habsburgów - nie wytrzymał starcia z nowoczesnością. Przy czym pisząc „nowoczesność”, nie mam koniecznie na myśli racjonalnej cywilizacji biurokratyczno-technologicznej; nowoczesność przeorała Europę Środkową nie tylko modernizacją społeczną, lecz także rozmaitymi -izmami: nacjonalizmem, militaryzmem, faszyzmem, komunizmem. Tak się złożyło, że emocje narodowe odzyskujących kulturową niezależność (a potem niepodległość) Czech grały wymierzonym w Habsburgów antyklerykalizmem. Mit Czecha husyty powstał i utrwalił się właśnie wtedy, w drugiej połowie XIX w., a potem był bezlitośnie wykorzystywany przez kolejne nurty polityczne do legitymizacji rządów. Ostatni akord tej pieśni zagrali komuniści, którzy - uderzając po II wojnie światowej w nacjonalistyczne nuty - doprowadzili do całkowitej niemal pacyfikacji instytucjonalnego Kościoła katolickiego w Czechach (w Słowacji wyglądało to trochę inaczej, choć także represyjnie).

Kobieta księdzem

Długo czekałem, aż ktoś sumiennie opisze po polsku ten skomplikowany proces - i doczekałem się. Reportaż historyczny „Byłam katolickim księdzem. Historia Ludmily Javorovej, kobiety wyświęconej w Czechach” Tomasza Maćkowiaka opowiada tę historię zarówno w formie obiektywnego wykładu (Maćkowiak ma dar zwięzłego wyrażania myśli, parę jego akapitów wystarcza za opasłe rozdziały ksiąg innych), jak i z rzadkiej u nas perspektywy czesko-katolickiej (szczególnie ciekawe są fragmenty o losach tamtejszej wersji katolickiego modernizmu).
Dostałem zresztą znacznie więcej - bo, na co wskazuje tytuł, główny wątek tej książki skupia się na historii Ludmily Javorovej; urodzona w 1932 r. Javorová w 1970 r. w Brnie faktycznie została wyświęcona na księdza katolickiego przez biskupa Felixa Marię Davídka. Okoliczności tego wydarzenia były zarazem niezwykłe i tragiczne. Maćkowiak miał, przypuszczam, świadomość, że opisanie owej sprawy bez nakreślenia kontekstu jest pozbawione sensu. Tak wyszło, że kontekstem stały się - w syntetycznym ujęciu - całe dzieje czeskiej religijności od czasu romantycznego „przebudzenia narodowego” (albo i od Jana Husa). I dobrze, bo polski czytelnik ma o tym marne pojęcie. „Człowiek zainteresowany Czechami powinien wiedzieć, że Hašek i Hrabal to nie jest trzon czeskiej kultury - pisze autor. - Tak naprawdę Czesi od stuleci (...) żyją z rozdartą duszą, a ich kultura bardzo serio analizuje głębokie konflikty targające ludzkim sercem. Konflikty religijne, egzystencjalne, psychologiczne. To się powtarza w kolejnych pokoleniach”.
Czechosłowaccy komuniści sterroryzowali księży, zwasalizowali hierarchię kościelną, a zakony zamienili w obozy koncentracyjne, ale Kościół nadal istniał - w konspiracji. Biskup Davídek - subtelny intelektualista i erudyta, zafascynowany myślą Pierre'a Teilharda de Chardina - odsiedział 14 lat w więzieniu (wyrok opiewał na ćwierćwiecze), a gdy przedterminowo wyszedł w 1964 r., natychmiast, podobnie jak wielu mu podobnych, znów zaczął organizować drugi obieg życia religijnego.
ikona lupy />
Tomasz Maćkowiak, „Byłam katolickim księdzem. Historia Ludmily Javorovej, kobiety wyświęconej w Czechach”, Znak 2022 / nieznane
„Kościół podziemny w komunistycznej Czechosłowacji to nie była po prostu grupa ukrywających się przed policją księży - zauważa Maćkowiak. - To był społeczny ruch - jednak raczej bym go nie nazwał ruchem oporu. Społeczna, samoistnie powstała instytucja, religijna, kulturalna i duchowa, ze swoimi masami wiernych, rytuałami, programem, systemem”. Instytucja, która urwała się ze smyczy komunistom, ale nie tylko im, bo również tym wertykalnym strukturom działania i myślenia, które zwykliśmy nazywać Kościołem; instytucja składająca się z setek, a może i tysięcy niezależnych komórek, aktywnie poszukująca rozwiązań w konfrontacji z terrorem państwa. Jednym z nich było wyświęcanie na księży żonatych mężczyzn, którzy oficjalnie prowadzili „normalne” życie.
Biskup Davídek poszedł jednak dalej - uznał, że i kobiety powinny dostąpić kapłaństwa, by umożliwić wiernym uczestnictwo we mszy choćby w zamkniętych społecznościach kobiecych więzień i obozów pracy. Takim właśnie „awaryjnym” księdzem została Javorová, jego najbliższa współpracowniczka (biskup miał, poza wspomnianą już kwestią kapłaństwa, wizję otwartego uczestnictwa kobiet w życiu Kościoła, do której Kościół oficjalny dochodzi w bólach dopiero teraz).
Wypada powiedzieć, że reportaż Maćkowiaka jest dość gorzką lekturą. Po upadku komunizmu o społeczno-teologicznych eksperymentach podziemnego katolicyzmu starano się w Czechach jak najszybciej zapomnieć, autor mówi wręcz o „kompletnym niezrozumieniu i brutalnym odrzuceniu”. Javorová ma 90 lat i nie chce o całej sprawie rozmawiać. Tymczasem dla każdego rozsądnego obserwatora, wierzącego czy niewierzącego, owa dziwna przygoda katolicyzmu z równością hierarchii i płci, z ubóstwem, z doczesnym autentyzmem wiary jest realnym antidotum na wizerunkową katastrofę Kościoła, na jego głęboki kryzys.
„Odrzucone zostało niemal całe doświadczenie Kościoła podziemnego, z jego księżmi-robotnikami, żyjącymi anonimowo «w świecie», a nie w pluszowym więzieniu plebanii, z wiarą żywą, wspartą lekturą i praktykami duchowymi, radykalnie ociosaną z sentymentalnego, estetycznego balastu, który Kościół nagromadził przez wieki i który mu teraz wyraźnie ciąży. Papież Franciszek, jeśli chce walczyć z klerykalizmem, wzorców powinien szukać właśnie w Kościele podziemnym. Brzmi to paradoksalnie, ale ten Kościół podziemny, a także to, co z niego przetrwało, wyglądało jak najprawdziwszy Kościół przyszłości (bynajmniej nie z powodu prześladowań ze strony liberalnego Zachodu). Chodzi o to, że ten Kościół był propozycją chrześcijaństwa w środowisku radykalnie zlaicyzowanym, jeśli nawet nie wrogim, to zimno obojętnym. I ta propozycja nadal leży na stole!” - pisze autor.

Niepewność wyrokowania

Maćkowiak Czechy zna świetnie; jego uwagi na temat tamtejszej historii społecznej są zwykle trafne, ale jeszcze trafniejsze są rozmaite mikroobserwacje, choćby ta otwierająca książkę, traktująca o pewnym barwnym, choć uciążliwym typie bywalca czeskich gospód. Tyle że akurat ów napotkany przez autora gadatliwy, posthippisowski, ewidentnie żonaty brodacz utrzymywał, że za komunizmu był biskupem Kościoła podziemnego.
Kiedy człowiek się na czymś dobrze zna, nie musi maskować swojej niewiedzy. Maćkowiak w „Byłam katolickim księdzem” unika kategorycznych sądów, czasami zatrzymuje się w pół kroku i po prostu szczerze podważa własne spekulacje. Z tej postawy narodziła się piękna, stonowana, empatyczna książka, świadoma nie tylko ograniczeń reportażu jako gatunku, lecz także, bardziej ogólnie, naszej skrajnej - poznawczej i moralnej - niepewności w wyrokowaniu o życiu innego człowieka. ©℗