W literaturze interesują mnie peryferia, krainy zapomniane – mówi Jacek Dehnel, autor zbioru felietonów „Młodszy księgowy”

W jednym z felietonów wyznaje pan, że jest pan zapalonym szperaczem i wielbicielem książkowych kuriozów. Czego szuka pan w antykwariatach?

Jedna z przyjemności szperactwa antykwarycznego polega na tym, że nikt nigdy i nigdzie nie ma pojęcia, co znajdzie. Przeważnie zresztą – nic ciekawego. Można się nastawiać, można szukać konkretnych rzeczy – tak robią na przykład specjaliści od jakiejś wąskiej dziedziny, którzy konsekwentnie odwiedzają rozmaite antykwariaty i pchle targi, wypytując o to samo, albo te same frazy wpisują w wyszukiwarki serwisów aukcyjnych. Mnie jednak interesują peryferia, krainy nieznane, zapomniane, czasem pogardzane – kurioza. Kuriozum nie sposób przewidzieć, kuriozum spada na nas jak grom z jasnego nieba. Jak mógłbym, wchodząc do antykwariatu, przewidzieć, że wyjdę z niego z broszurą, w której niejaki H. A., wilnianin, dowodzi, że Słońce nie jest gwiazdą, ale planetą? Albo z XIX-wieczną pracą na temat ras kur ozdobnych czy liczącym pół tysiąca stron traktatem dotyczącym bicia od czasów antycznych do współczesnych?

Co pana tak bardzo pociąga w starych podręcznikach medycznych, rozprawkach naukowców dyletantów, powojennych poradnikach savoir-vivre’u?

Myślę, że chodzi o rozmaitość literatury. I, oczywiście, co za tym idzie, o rozmaitość świata, którego literatura jest skrzywionym, niewiernym, zwodniczym odbiciem. I w pisaniu, i w kolekcjonerstwie najbardziej interesuje mnie to, co pomijane, zapomniane, zarzucone, co często już w czasie swojego powstania wywoływało znaczące uśmieszki. I wszystko jedno, czy chodzi o jakąś XIX-wieczną ramotę, czy o groteskowe przykłady współczesnej grafomanii, które z jednej strony stanowią, oczywiście, wdzięczny obiekt ironii, z drugiej – budzą jakieś współczucie, jak kotek z kaprawym oczkiem albo krzywa brzózka.

Wygląda na to, że przez większość życia nie odrywał się pan od książek.

Odrywałem się, odrywałem. Książki to jedno, a pozaksiążkowe doświadczanie świata to drugie, trzeba w tym zachować równowagę.

Imponuje jednak swoboda, z jaką porusza się pan po literackich kanonach. W felietonach chętnie powołuje się pan na literaturę XIX wieku i nie zawsze jest to Balzak, Flaubert, Tołstoj czy Dickens. Czyta pan na nowo książki zapomniane, te, które – zdawałoby się – uległy przedawnieniu, a nawet te, które nie mają dziś większej artystycznej wartości. Nie jest to karkołomne przedsięwzięcie w czasach, kiedy podobno przestajemy czytać?

Cóż, najnowsze i rewolucyjne medium, które kompletnie zmieniło świat, czyli internet, jest medium tekstowym. Ponadto badania czytelnictwa w Polsce pokazują dowodnie, że rośnie nam klasa wszystkożerców kulturalnych, którzy przodują w konsumpcji kultury na wielu polach: kto dużo czyta, ten najpewniej porusza się swobodnie we współczesnym kinie, muzyce, może w innych dziedzinach. Taka jest, jak się zdaje, przyszłość inteligencji. Nie przeszłość.

Jeden z moich ulubionych tekstów z „Młodszego księgowego” to ten, w którym opowiada pan o sędziwym Czesławie Miłoszu, który zgodził się przeczytać i zarekomendować pańskie wiersze. Dlaczego jako debiutujący poeta zdecydował się pan skontaktować akurat z Miłoszem? Czuł pan, że noblista doceni je bardziej niż którykolwiek poeta młodszego pokolenia?

Nie chodziło o to, żeby znaleźć kogoś, kto mi teksty pogłaszcze, tylko o zapytanie o radę kogoś, kogo uznawałem i wciąż uznaję bezdyskusyjnie za mistrza. Rilke już nie żył, Mandelsztam już nie żył, Larkina jeszcze nie znałem, zresztą też już nie żył. Herbert dopiero co zmarł, Brodski też. Za Różewiczem nie przepadam. Z wielkich został Miłosz.Tu nie chodziło o kwestię pokolenia – pod wieloma względami Miłosz pod koniec życia był nowocześniejszy i aktualniejszy niż niejeden poeta przed czterdziestką.To była kwestia formatu, geniuszu. Miłosz był jedynym wielkim, osobiście ważnym dla mnie poetą, do którego mogłem się zwrócić – więc pomyślałem sobie: raz kozie śmierć, spróbuję. Ale, prawdę mówiąc, nie spodziewałem się, że cokolwiek mi odpisze, a tym bardziej doceni te wiersze.

Kiedy w 2005 r. dostał pan Nagrodę Kościelskich, a dwa lata później Paszport Polityki, niektórzy przypinali panu łatkę pisarza odrobinę staromodnego. Chyba niesłusznie. Ostatnia książka dowodzi, że umie pan skutecznie zawalczyć o klikalność w internecie i wywołać burzliwe dyskusje na forach.

Teksty z „Młodszego księgowego” pochodzą z działu Książki w Wirtualnej Polsce, ale i z „Polityki”. Trudno mi powiedzieć, jaki był poziom klikalności wWP, o to należy zapytać menedżerów tego portalu. Z pewnością najwięcej komentarzy miał tekst o Szczynukowiczu, czyli o kretyńskim apokryfie zmontowanym nieudolnie przez jakichś macherów politycznych do zdyskredytowania Bronisława Komorowskiego w walce o fotel prezydencki. Nie wiem, ile tych wpisów było, półtora setki, może więcej,w tym większość to obelgi i bluzgi. Podobnie było pod nieopublikowanym w „Młodszym księgowym”tekstem o katalogu zdjęć z linczów, który zaczynał się od krytyki rasistowskiej wypowiedzi posła Górskiego, kolejnego tuza intelektualnego.Też leciało wszystko: komentarze rasistowskie, antysemickie, homofobiczne, oczywiście gramatyka i ortografia na poziomie nauczania początkowego, bo nieuctwo to szersze zjawisko. I to nie jest typ dyskusji, do której chciałbym kogokolwiek zachęcać. Jednak przez lata pojawiło się również sporo wpisów dorzecznych. Internauci wytknęli mi trzeźwo kilka pomyłek, za co jestem bardzo wdzięczny, dopowiadali rozmaite konteksty, o których nie miałem pojęcia. I ten typ dyskusji jest oczywiście jak najbardziej pożądany.

Swoją drogą, co pan dziś myśli o posłance Krystynie Pawłowicz, której poświęcił pan jeden z najzabawniejszych tekstów w książce?

Cóż mogę powiedzieć. Pochylam się nad posłanką Pawłowicz z chrześcijańskim miłosierdziem,współczując jej duchowego nieuporządkowania. Tak to chyba powinno brzmieć w tamtejszym żargonie.

A nie jest przypadkiem tak, że odbiorców internetu bardziej dziś interesuje posłanka Pawłowicz i życie celebrytów niż czytanie książek?

Wiele zależy od miejsca – mówimy „internet”, ale przecież internet nie jest przestrzenią homogeniczną, przeciwnie, jest bardzo zróżnicowany. Na stronach „Polityki”, gdzie trzeba się rejestrować, poziom będzie wyższy niż na Wirtualnej Polsce, ogólnodostępnej i stwarzającej poczucie bezkarności i anonimowości.W fachowych serwisach literackich, na forach specjalistycznych poziom czytelniczej refleksji będzie zupełnie inny niż na netowym gościńcu, co nie znaczy, że i tu, i tam nie trafiają się wyjątki. Kompetentni i niekompetentni czytelnicy pojawiają się wszędzie.