Babel lubił konfabulować i mylić tropy – była to jego strategia przetrwania jako Żyda i kupieckiego syna w Rosji i Związku Sowieckim, a także jako bezpartyjnego poputczyka w świecie nieprzewidywalnej dyktatury.
Jest wiosna 1920 r. – trwa wojna polsko-bolszewicka (a właściwie kilka rozmaitych wojen, mniejszych i większych, prowadzonych na terytoriach i pograniczach Związku Sowieckiego). 5 maja, niedługo po rozpoczęciu przez Piłsudskiego ofensywy kijowskiej, Lenin stwierdza w przemówieniu: „Towarzysze! Wiecie, że polscy obszarnicy i kapitaliści, podżegani przez Ententę, narzucili nam nową wojnę. Pamiętajcie, towarzysze, że z polskimi chłopami i robotnikami nie jesteśmy poróżnieni, że niepodległość Polski i polską republikę ludową uznawaliśmy i uznajemy. (...) Niech wasze postępowanie w stosunku do Polaków udowodni tam, że jesteście żołnierzami republiki robotniczo-chłopskiej, że idziecie do nich nie jako ciemiężcy, lecz jako wyzwoliciele. Teraz, kiedy panowie polscy, wbrew naszym dążeniom, zawarli sojusz z Petlurą, kiedy przeszli do ofensywy, kiedy zbliżają się do Kijowa (...), teraz mówimy: towarzysze, potrafiliśmy dać odprawę straszniejszemu wrogowi, potrafiliśmy pokonać własnych obszarników i kapitalistów – pokonamy również obszarników i kapitalistów polskich!”. 14 maja rusza potężny, kombinowany atak sowiecki mający docelowo nie tylko zmieść Polskę z powierzchni ziemi, lecz także utorować Armii Czerwonej drogę na Zachód, ku światowej rewolucji. Jedną z głównych ról w tym ataku przeznaczono bolszewickiej kawalerii, Armii Konnej dowodzonej przez Siemiona Budionnego.
I właśnie na frontowe tyły Konarmii operującej w okolicach Żytomierza przybywa w czerwcu pewien młody Rosjanin, Kiryłł Lutow, korespondent prasowej agencji telegraficznej Jug-Rosta. Ów niespełna 26-letni łysiejący okularnik korespondentem faktycznie jest, ale papiery identyfikujące go jako Lutowa są fałszywe – zresztą w naczelnym dowództwie znają jego prawdziwe dane: nazywa się Izaak Babel, pochodzi z Odessy, z rodziny żydowskiej. Jest aspirującym literatem, który szuka tematów i przygody, ale chciałby się też na coś przydać. Umie jeździć konno, jest ponadprzeciętnie gramotny, zna języki – zostaje kimś na kształt pisarza sztabowego i agitatora, praca korespondenta (przynajmniej oficjalnie) schodzi na dalszy plan. Nikomu w dywizji nie zdradzi, że jest Żydem, byłoby to nierozsądne w Konarmii, formacji złożonej z Kozaków kubańskich i rozmaitych bandziorów, zasadniczo antysemickiej i antyinteligenckiej. Dwa kolejne miesiące spędzone na wojnie całkowicie odmienią jego życie.
Precyzyjnie ów przełom pokazuje – i poświęca mu wiele miejsca – Aleksander Kaczorowski w opublikowanej niedawno biografii pisarza „Babel. Człowiek bez losu”. Bo jest tak: Babel wreszcie znajduje swój naczelny temat – człowieczeństwo poddane ekstremalnym przeciążeniom; „Armia Konna”, cykl opowiadań oparty na wojennych doświadczeniach i obserwacjach autora, wejdzie do kanonu literatury nie tylko rosyjskiej, lecz także światowej, jako fenomen esencjonalnej, nowoczesnej krótkiej formy, rzecz zarazem naturalistyczna i liryczna, brutalnie szczera, pełna zadziwiających detali i emocjonalnych paradoksów. Ale to odkrycie – w świecie i we własnej głowie – pisarskiej złotej żyły ma swoją cenę: jest nią utrata złudzeń względem wojny, natury ludzkiej, a także oblicza bolszewickiego przewrotu. Babel stara się przetrwać wśród rabunków, gwałtów, pogromów, wyrzynania jeńców – czynią to zresztą obie strony konfliktu, choć tylko jedna zabija i kradnie z obietnicą powszechnej komunistycznej szczęśliwości na ustach. „Na zdjęciu wykonanym po powrocie z frontu Babel wygląda, jakby postarzał się o dziesięć czy piętnaście lat. Wychudzony na skutek przebytego tyfusu, owrzodzony, zawszony, z nieobecnym wzrokiem, do końca życia cierpiał na ataki astmy. Był świadkiem zbrodni, których nie mógł zapomnieć. Dowiedział się wszystkiego o wojnie, o Konarmii, o bolszewikach – i o sobie samym” – pisze Kaczorowski.
Ale i to nie wyczerpuje tematu owych dwóch miesięcy: w Armii Konnej, będącej oczkiem w głowie Józefa Stalina, formuje się przyszła czerwona elita, spora część wyróżniających się oficerów przejdzie później bezpośrednio do aparatu bezpieczeństwa. To mordercy, niemniej mordercy budzący podziw. „Po latach chaosu, z którego wyłonił się nowy sowiecki porządek, umiejętność zabijania jawi się jako podstawowa kompetencja władzy. Fundamentem każdego państwa jest monopol rządzących na przemoc, a cóż dopiero państwa będącego w stanie permanentnej rewolucji. Wszyscy, którzy cokolwiek w nim znaczą, mają krew na rękach. Wygrali, gdyż umieli być jeszcze bardziej bezwzględni i okrutni niż ich wrogowie”. Ci ludzie w jakiś pokrętny sposób ciekawią, a może nawet fascynują Babla (zresztą nie tylko jego), kontakty z nimi będzie utrzymywał przez lata i zapłaci za nie własnym życiem. Bo dwie dekady później Babla już nie ma – w styczniu 1940 r., po groteskowym, tajnym procesie, oskarżony o trockizm, terroryzm i szpiegostwo, zostaje zastrzelony w moskiewskim więzieniu.
Aresztowano go w maju roku poprzedniego w ostatniej fali stalinowskich czystek (w istocie była to akcja likwidacyjna sprawców czystek poprzednich), pretekst do usunięcia Babla dała jego romansowo-koleżeńska znajomość z żoną Nikołaja Jeżowa, głównego koordynatora Wielkiego Terroru. Ale tak naprawdę szło o to, że Stalin Babla nie lubił, uważał go za człowieka i twórcę zbędnego, co wystarczyło, by zgładzić największego – być może – XX-wiecznego pisarza języka rosyjskiego. A także upchnąć w bezdennych archiwach bezpieki skonfiskowane mu rękopisy – niewykluczone zresztą, że te bruliony nadal tam są. O jedyny rękopis Babla, który cudem przetrwał stalinizm, zadbał sam pisarz: gdy proces przekształcania państwa rewolucyjnego w czekistowsko-łagrowe imperium zaczął się nasilać, Babel w 1927 r. przekazał znajomej na przechowanie zeszyt z dziennikiem, który prowadził podczas działań wojennych. „Dziennik 1920” – unikalne, intensywne do bólu, spisywane na gorąco świadectwo koszmaru – bez wątpienia mógłby, gdyby wpadł w niepowołane ręce, skrócić Bablowi życie o dobre parę lat.
Byłem ciekaw, jak Aleksander Kaczorowski poradzi sobie poza swoim ugruntowanym, bohemistycznym poletkiem – jego biografie Havla, Hrabala czy Pavla były znakomite, za co odpowiadał nie tylko czystej wody talent pisarski, lecz także głęboka erudycja autora dotycząca czeskiej historii ostatniego stulecia. Otóż Kaczorowski na gościnnych występach poradził sobie świetnie, bo zwyczajnie wie, o co chodzi w literaturze i w próbach (zawsze w taki czy inny sposób skazanych na niepowodzenie) zrozumienia życia drugiego człowieka. Swoją książkę o Bablu buduje oszczędnie, z wyczuciem, posługując się syntezą faktów, starając się na bieżąco określać obszar swojej niewiedzy i unikając spekulacji. Babel lubił konfabulować i mylić tropy – była to jego strategia przetrwania jako Żyda i kupieckiego syna w Rosji i Związku Sowieckim, a także jako bezpartyjnego poputczyka w świecie nieprzewidywalnej dyktatury; to nieco utrudnia pracę biografowi. Ale Babel miał też –paradoksalnie – inną cechę: jako świadek epoki pisał prawdę. Była to prawda fikcji literackiej, a jednak niezawoalowana i niemożliwa do zmanipulowania. Kiedy u początków stalinowskiej kolektywizacji – wtedy jeszcze nikt nie wiedział, że będzie to intencjonalny, masowy mord na milionach ukraińskich chłopów – Babel pojechał na wieś, by towarzyszyć komisji ewidencjonującej majątki, wrócił wstrząśnięty i niebawem napisał na tej kanwie parę opowiadań. Były tak niecenzuralne (czytaj: prawdziwe), że wszyscy znajomi z przerażeniem odradzali mu starania o ich publikację. „Najlepsze utwory autora nie mogły lub dla jego własnego dobra nie powinny się były ukazać, natomiast wszelkie próby zrobienia z niego twórcy powieści produkcyjnych czy też innych wynalazków epoki stalinowskiej musiały spełznąć na niczym. Babel po prostu nie był w stanie źle pisać – był zbyt dobrym pisarzem, żeby pisać byle co” – zauważa autor biografii.
Kaczorowski umiejętnie buduje konstrukcyjne napięcie między trzema kluczowymi fundamentami życia Babla: wojną 1920 r., jego bezsensowną śmiercią oraz wielokulturową, kosmopolityczną, ale też żydowską Odessą, z której pochodził (i której poświęcił genialne „Opowiadania odeskie”). Babla – człowieka o skomplikowanej tożsamości, wybuchowym talencie i niepowstrzymanej ciekawości – nie dało się nijak wtłoczyć w kłamliwą, statyczną konwencję realizmu socjalistycznego. Nie potrafił pisać poza Rosją, ale w Rosji lat 30. nie był już nikomu potrzebny. Po śmierci Gorkiego, jego opiekuna i protektora, którego kolejnym wstawiennictwom zawdzięczał jako taki egzystencjalny spokój, powiedział podobno: „Teraz nie dadzą mi żyć”. I miał rację. Poniekąd nie dali mu żyć, bo w pisarskim olśnieniu ujrzał i obnażył bezlitosną, zbrodniczą rzeczywistość rosyjskiego systemu władzy. W latach 20. XXI w. – w obliczu putinowskiej inwazji na Ukrainę – czyta się teksty Babla niczym proroctwa. ©Ⓟ