Larson w pozornie bezwartościowej literaturze udaje się znaleźć pole dla dialogu dwóch, wydawałoby się, wykluczających się kultur. Nie jest setnikiem „rozmówców”, tylko zaciekawionym, choć często infantylnym, słuchaczem. Posłuchajmy z nią.

„Trzeba zachować trochę złości na później” – mówi saudyjskie przysłowie. Świetnie pasuje do tej książki. Początek lektury jest bowiem męczący. Autorka, będąca jednocześnie narratorką, daje w nim irytujący popis naiwności i egzaltacji. Wprowadzając czytelnika w meandry swojej pracy jako szoferka, zwierza się przy okazji z wcześniejszych prób zrobienia kariery w przemyśle rozrywkowym w Hollywood. Ta opowieść brzmi, jakby wyszła spod ręki nastolatki, nieświadomej praw, jakimi rządzi się Fabryka Snów, a przy tym niezaznajomionej z tysiącami podobnych, pełnych goryczy historii. Autorka wpada w tak wyżłobione koleiny, że z przerażeniem czeka się na to, co ma do powiedzenia na temat saudyjskiej rodziny królewskiej, której członków – już wykonując nowy zawód – woziła przez 7 tygodni po Los Angeles.

O dziwo, w tym aspekcie radzi sobie o wiele lepiej. Charakteryzują ją empatia, pokora i ciekawość. Nawet jeśli nie zawsze udaje jej się wyjść poza banalne spostrzeżenia, potrafi przedstawić je z interesującego punktu widzenia. Dużo miejsca poświęca refleksjom na temat roli kobiety w muzułmańskim społeczeństwie. Zaczyna z pozycji laika, który hidżab czy nikab uważa za zamach na wolność jednostki, ale z czasem odkrywa, że zachodni system, w którym funkcjonuje, niewiele różni się od tego, w którym żyją Saudyjki. Ciekawie wypada choćby porównanie zwyczaju halały z działaniami młodych aktorek mających zakusy na bycie gwiazdą. Saudyjki co 40 dni dokładnie depilują całe ciało, żeby podobać się mężczyźnie. Amerykanki dla producentów w Hollywood poddają się depilacjom i przechodzą dziesiątki zabiegów upiększających, byle tylko wpisać się w męski ideał piękna i dostać rolę (to jeden z momentów, w których mordęga pierwszych rozdziałów się przydaje).

Larson w pozornie bezwartościowej literaturze udaje się znaleźć pole dla dialogu dwóch, wydawałoby się, wykluczających się kultur. Nie jest setnikiem „rozmówców”, tylko zaciekawionym, choć często infantylnym, słuchaczem. Posłuchajmy z nią.

Woziłam arabskie księżniczki | Jayne Amelia Larson | przeł. Dorota Malina | Znak 2014 | Recenzja: Artur Zaborski | Ocena: 3 / 6