Wieprzów Ordynacki istnieje naprawdę. Jak podpowiada internet, to wieś położona w województwie lubelskim. Ale w prozie Jacka Podsiadły nic nie może być pewne. Zmyślone nazwy geograficzne, postacie i tytuły książek funkcjonują na równych prawach z autentycznymi. Żart i powaga plączą się tu ze sobą bez żadnej reguły. Są szaleństwo, ułańska fantazja i prawdziwa radość pisania. Sam autor najchętniej posługuje się słowem „anarchia”. Precz z regułami – tworzenie to wolność.
Dziennik Gazeta Prawna
Wisława Szymborska miała powtarzać, że pamięć prozaika i poety funkcjonuje inaczej. Ten pierwszy ma większą skłonność do porządkowania faktów i detali, drugi – chętniej zapamiętuje to, co abstrakcyjne i nieoczywiste. Trudno oprzeć się wrażeniu, że pisząc prozę, Podsiadło pozostaje poetą, a jego książkę łatwej potraktować jako prozę poetycką niż powieść. Zresztą szufladki mogą okazać się zgubne. Proza poetycka swobodnie przechodzi przecież w polemikę, ta zaś w awanturniczą opowieść spod znaku Juliusza Verne’a lub powiastkę filozoficzną.
Autor przekonuje w wywiadach, że o ile twórczość poetycką traktuje poważnie, o tyle w prozie zazwyczaj dobrze się bawi. Dobrą zabawę będzie miał również czytelnik, pod warunkiem że przestanie domagać się spójnej i logicznej fabuły. Już sam początek każe zanurzyć się w krainie purnonsensu i wszystko przyjmować za dobrą monetę. Jest tutaj ciotka Autosugestia, są psy pamiętające, jak były małpami, Fileas Fogg podczas podróży do Transylwanii, doktor Watson, który w mało elegancki sposób próbuje oduczyć Holmesa palenia fajki, w końcu – dwóch śmiałków przemierzających Europę na strusiach. W tych prozatorskich eksperymentach kryje się pragnienie powrotu do świata dzieciństwa, w którym wszystko było możliwe, i dawnych lektur powieści przygodowych.
„Znacie ten stan? Możecie go pamiętać jedynie z dzieciństwa. Chyba że pamiętacie ewolucję, poranek człowieczeństwa, kiedy byliście jeszcze małpą. Bowiem doświadczają tego stanu dzieci tylko i zwierzęta. Powietrza jest za dużo, a kłębi się w nim tyle zapachów, że i ich wydaje się za dużo. Przenośne są góry i miasta, niebo skłania się ku partiom chłopskim, malcom chce się biegać i nie rachować, a dziewczynkom wyszywać, wyszywać, wyszywać. Jest sobotni poranek i świeci słońce. Jest beztroska, ale taka, która nie ma nazwy, bo troski jeszcze się na świecie nie pojawiły. Świat przeddualistyczny. Świat sprzed dwóch milionów lat. Ja pamiętam” – czytamy. Ten fragment to poezja w czystej postaci, nie powinno jednak dziwić, że niewiele dalej miejsce poezji zajmie wściekła i przepełniona jadem tyrada przeciwko poprzedniemu wydawcy autora.
Nie wszystko jednak w prozie Jacka Podsiadły jest fantazją lub kpiną. Pod warstwą literackich szaleństw, eksperymentów z formą powieściową i zabaw z językiem kryje się również narracja autobiograficzna. „Życie zawłaszcza śmierć w Wieprzowie Ordynackim” jest przede wszystkim opowieścią drogi, zainspirowaną prawdziwą podróżą autora wraz synem po Polsce i Europie. To podróż w starym stylu, której przyświeca hipisowski duch włóczęgi. Dwaj bohaterowie trzymają się z dala od utartych szlaków. Wolą bezdroża i miejsca, o których świat zapomniał. Zamiast rezerwacji w hotelu szukanie noclegów u ludzi. Zamiast GPS-a intuicja. Przypadkowe znajomości, rozmowy do późna, wspomnienia dawniejszych wypraw i podróży. „Jestem stary” – oznajmia co i rusz narrator, choć trudno w jego słowach nie dopatrywać się przekory. W gruncie rzeczy obserwujemy, jak ruszając w drogę, odkrywa na nowo dziecięce radości. Z pogardą obserwuje podstarzałych motocyklistów w skórach, którym się zdaje, że przeżywają prawdziwą męską przygodę. Sam poszukuje takiego świata, jaki widział oczami chłopca. Nieustanne fantazjowanie, parodiowanie, komplikowanie opowieści i odsyłanie do innych tekstów literackich nie ma na celu onieśmielenia czytelnika. To wyraz twórczej swobody i dziecięcej radości, jaką daje pisanie.
Życie zawłaszcza śmierć w Wieprzowie Ordynackim | Jacek Podsiadło | Prószyński i S-ka 2015