Win nie da się wymazać choćby setką dobrych uczynków. W „Drugim obliczu” synowie muszą zmierzyć się z przeszłością ojców.

Zamknięty w przeszło dwóch godzinach epicki tryptyk Dereka Cianfrance’a jest o krok od wielkości przynależnej prawdziwie amerykańskiej sadze. Zabrakło niewiele, lecz nie wolno „Drugiego oblicza” zaliczać do kategorii ambitnej porażki. To przemyślane i konsekwentnie wyegzekwowane kino traktujące przede wszystkim o bezsilności, która niejako paradoksalnie staje się motorem napędowym wszelkiego działania, iskrą wzniecającą ogień zdolny oparzyć jeszcze następne pokolenia. Ojcowska przewina jawi się niczym stempel na synowskim czole. Grzechu nie da się wymazać nawet i setką dobrych uczynków, zdaje się mówić Cianfrance, odpowiedzialnością za własne czyny obarczamy nie tyle siebie, lecz także tych, którzy po nas przyjdą.

Luke Glanton ma w sobie coś ze stęsknionego kowboja pędzącego za amerykańskim mitem wolności doskonałej. W podkoszulku Metalliki podróżuje od miasta do miasta z objazdowym cyrkiem, popisując się przed gawiedzią motocyklowymi sztuczkami. Nie trzyma się go pieniądz, a i jemu trudno zahaczyć się w jednym miejscu. Przypadkiem dowiaduje się, że dziewczyna, z którą przespał się rok wcześniej, urodziła jego dziecko i z miejsca porzuca dawne życie, chcąc zapewnić godziwy byt synowi i jego matce. Nie przyjmuje do wiadomości, że jest w gruncie rzeczy zbędny, bowiem po raz pierwszy czuje się faktycznie potrzebny. Zaczyna rabować banki po części z potrzeby łożenia na utrzymanie syna, a po części z chęci udowodnienia samemu sobie, że nie jest kolejnym przegranym frajerem.

Los spycha Luke’a, choć tylko na moment, na ścieżkę Avery’ego Crossa, młodego gliniarza patrolującego ulice, i historia bierze zakręt – nie ostatni! – zaś na pierwszym planie pozostaje właśnie policjant. Pozornie jego życie znajduje się na przeciwległym biegunie, ma kochającą żonę, dziecko w drodze, dobrą pracę i zapewnioną protekcję wpływowego ojca, lecz targają nim podobne rozterki, co Glantonem. Kluczem do odczytania filmu jest dopiero trzeci akt, rozpoczynający się 15 lat później, opowiadający już o synach Luke’a i Avery’ego, choć ojcowie nadal obecni są gdzieś w tle, pośrednio determinując poczynania dzieci. I to właśnie finał „Drugiego oblicza”, choć nie burzy misternej konstrukcji, stawianej z mozołem przez pierwsze półtorej godziny, wydaje się pośpieszny i niedopracowany; reżyser zbyt prosto i gładko wykłada swoją tezę. Cianfrance szczęśliwie nie próbuje mędrkować na temat moralnej oceny czynów obu mężczyzn, pozostawiając ją widzowi. Wyważony, daleki od pretensjonalnej ostentacji relatywizm jest bodaj najmocniejszą stroną „Drugiego oblicza”. Zderzony z tak ambitnym projektem w zaledwie trzecim swoim filmie pełnometrażowym Cianfrance wychodzi z potyczki z tarczą, co pozwala myśleć, że w najbliższych latach ma szansę stać się jednym z najciekawszych reżyserów amerykańskich. A może nawet już nim jest.

Drugie oblicze | USA 2012 | reżyseria: Derek Cianfrance | dystrybucja: Monolith | czas: 140 min | Recenzja: Bartosz Czartoryski | Ocena: 4 / 6