Nie wiem, czy potrzebna jest nowa (już trzecia) filmowa wersja „Carrie”, skoro ani powieść Stephena Kinga, ani jej ekranizacja wyreżyserowana przez Briana De Palmę niczego z upływem lat nie straciły. No, ale to pytanie jest zasadne właściwie przy każdym remake’u.

Nowa wersja „Carrie” nie różni się specjalnie od poprzednich poza tym, że upokorzenia tytułowej bohaterki są przez jej koleżanki nagrywane komórką i publikowane w sieci. Carrie White to zastraszona i zamknięta w sobie nastolatka. Gdy dostaje w szkole pierwszej menstruacji, jest przekonana, że umiera – matka, fanatyczka religijna, sprawy cielesne uważa za nieczyste, nigdy więc nie wytłumaczyła córce, co czeka ją w czasie dojrzewania.

Menstruacyjne upokorzenie i szyderstwa koleżanek z klasy budzą w Carrie uśpione moce telekinetyczne – dzięki nim dziewczyna zdoła się uwolnić przynajmniej na chwilę spod opieki despotycznej matki – ale doprowadzą też do tragedii. Film Kimberly Peirce przez pierwszą godzinę jest dość interesującym, choć bazującym na fabularnych schematach i groteskowo przerysowanych postaciach portretem samotnej i zagubionej nastolatki. Niestety, reżyserkę bardziej niż psychologia interesuje efekciarski, wybuchowy, bardzo krwawy i bardzo nieprzekonujący finał.

Carrie | USA 2013 | reżyseria: Kimberly Peirce | dystrybucja: Forum Film | czas: 100 min | Recenzja: Jakub Demiańczuk | Ocena: 3 / 6