Choć akcja „Dwóch żyć” toczy się w okresie upadku muru berlińskiego, bohaterów wciąż blokują bariery broniące dostępu do historycznej prawdy. Film Georga Maasa sprawia wrażenie, jakby zrealizowano go w trakcie trwania godziny duchów. W ekranowym świecie trupy wypadają z szaf, a po korytarzach snują się bezwolnie widma przeszłości.

„Dwa życia” opisują dramatyczne konsekwencje działań stworzonej przez nazistów instytucji Lebensborn. Organizacja, powołana do życia rozkazem Himmlera, opierała się na próbie „hodowli nordyckiej rasy nadludzi”. Przestrzenią funkcjonowania Lebensbornu była przede wszystkim Norwegia, której obywateli uważano za reprezentantów wyjątkowej czystości rasowej. W związku z tym państwo nazistowskie zachęcało niemieckich mężczyzn do utrzymywania relacji seksualnych z Norweżkami. Po wojnie dzieci będące owocami takich związków były poddawane szykanom.

Część z nich stanowiła także obiekt zainteresowania wschodnioniemieckich służb specjalnych – Stasi. Być może w Niemczech „Dwa życia” doprowadzą do przełamania tabu, sprowokują zażarte dyskusje i koniec końców wywołają zbiorowe uczucie katharsis. Bez wyczerpującej znajomości poruszonych w filmie kontekstów nie zostaniemy jednak dopuszczeni do uczestnictwa w oczyszczającym rytuale. W tej sytuacji pozostajemy skazani wyłącznie na ocenę artystycznego potencjału „Dwóch żyć”, który okazuje się zawstydzająco niewielki. Film Maasa ma w sobie ładunek martyrologii, którego mogliby pozazdrościć mu etatowi żałobnicy polskiego kina. Przez większą część oglądanie „Dwóch żyć” pozostaje równie pasjonujące co lektura IPN-owskich akt. Gdy reżyser stara się zaś ratować dramaturgiczny potencjał filmu, sięga po efekciarskie zwroty akcji podpatrzone najpewniej w telenowelach dokumentalnych. Bodaj największą słabością „Dwóch żyć” pozostaje właśnie rozdźwięk między wstrząsającą wymową opowieści a próbą przedstawienia jej za sprawą wytartych fabularnych klisz.

Wiarygodność filmu Maasa obniża zwłaszcza obecność do bólu archetypicznych postaci w rodzaju dociekliwego prawnika, naiwnego męża i przebiegłej femme fatale. Choć zabrzmi to jak herezja, przyciężkie, niewolne od szantażu emocjonalnego i prób manipulowania widzem „Dwa życia” przegrywają rywalizację z innym niemieckim przebojem ostatnich miesięcy – „Oh boy”. Brawurowy debiut Jana Ole Gerstera wykorzystuje zupełnie odwrotny mechanizm niż napuszony film Maasa: pod pozorem lekkości skrywa zaskakującą głębię. Opowieść o kilku dniach z życia berlińskiego hipstera z pełną mocą udowadnia, że niemiecka teraźniejszość bywa czasem ciekawsza niż nadmiernie reprezentowana w kinie naszych sąsiadów przeszłość.

Dwa życia | Niemcy, Dania, Norwegia 2012 | reżyseria: Georg Maas | dystrybucja: Aurora Films | czas: 97 min | Recenzja: Piotr Czerkawski | Ocena: 2 / 6