Jestem nieśmiałą babką i nadal, kiedy ktoś mnie zaczepia i, dajmy na to, klepie po ramieniu, żeby powiedzieć mi, jak bardzo podobał mu się film, staję dęba, blednę, jestem wystraszona i spodziewam się najgorszego - mówi Kat Dennings, która zagrała Darcy Lewis w filmie "Thor: Mroczny świat".

Zakładam, że jako aktorka związana z komedią nie miałaś nic przeciwko nasyceniu „Thora: Mrocznego świata” sporą dawką humoru.

Fakt, cały film pełen jest humorystycznych scen, których się nie spodziewasz, które są faktycznie zaskakujące, i czystą przyjemnością były dla mnie wizyty na planie nawet w te dni, kiedy nie wypadały moje zdjęcia. Darcy jest zabawna z przypadku, nie próbuje być śmieszna na siłę. Zapewne samą siebie ma za zwyczajną dziewuchę. A wychodziło mi to naturalnie, bo na planie przez cały czas cierpiałam na jet lag i ledwie pamiętam to, co robiłam lub mówiłam. Sporo latałam i pewnie w wielu scenach miałeś ze mnie ubaw, choć starałam się być arcypoważna.

Jet lag? Czy przypadkiem wszystkie twoje sceny nie były kręcone w Londynie?

Tak, lecz latałam z Londynu do Los Angeles i z powrotem, bo w Stanach akurat w tej samej chwili kręciłam swój serial. Na szczęście producentom udało się dostosować mój grafik tak, żebym mogła lawirować pomiędzy jednym planem a drugim. Przez te pół roku nalatałam się za wszystkie czasy. Kończyłam zdjęcia we wtorek, lot miałam w środę, zdjęcia przez trzy tygodnie, powrót, zdjęcia przez tydzień, kolejny lot. I tak w kółko. Nie miałam ani chwili wolnego.

Kenneth Branagh, reżyser pierwszej części, i Alan Taylor to dwaj zupełnie różni filmowcy i jestem ciekaw, czy odczułaś to na własnej skórze.

Kenneth miał niesamowicie trudne zadanie, bowiem został skonfrontowany z pytaniem, jak uczynić fantastyczny świat i postacie autentycznymi, jak sprowadzić je – w tym przypadku nawet dosłownie – na ziemię. Tutaj mamy nieco odwrotny przypadek, bowiem Alan skupił się na epickiej skali widowiska. Nauczyłam się wiele od obu, ale to pewnie mógłby powiedzieć każdy z nas. Tak bym to podsumowała: Kenneth sprowadza fantastykę na ziemię, zaś Alan uwielbia dynamiczne sekwencje walki i wielkie bitwy.

Praktycznie każdy film Marvela reżyseruje inny twórca, a jednocześnie tworzą spójny świat.

Podoba mi się, że autor nie zostaje przywalony ciężarem tytułu, licencji. Nie kryję, że jestem fanką Shane’a Blacka i kiedy oglądałam „Iron Mana 3”, nie posiadałam się z radości, że to nie tylko kolejny sequel, lecz także pełnoprawny film Blacka. Oczywiście, to nadal kino superbohaterskie, ale staje się to z każdym filmem coraz mniej oczywiste, bardziej złożone.

Czy po występie w blockbusterze jesteś częściej zagadywana na ulicach?

Jestem nieśmiałą babką i nadal, kiedy ktoś mnie zaczepia i, dajmy na to, klepie po ramieniu, żeby powiedzieć mi, jak bardzo podobał mu się film, staję dęba, blednę, jestem wystraszona i spodziewam się najgorszego. Mam nadzieję, że z czasem się to zmieni, ha.

Narzekasz i narzekasz, więc może dla odmiany powiesz, co w takim razie lubisz w swoim zawodzie?

Bycie aktorką ma to do siebie, że możesz robić, co ci się podoba. Chodzi mi o to, że jeśli masz ochotę zagrać w niezależnym filmie o minimalnym budżecie i nie wziąć za to ani grosza, nie ma problemu, robisz to, bo podoba ci się twoja postać, wierzysz w reżysera i tak dalej.

Czy w kolejnej części „Thora” dostaniesz wreszcie filmowego partnera?

No tak, każdy w tym filmie kogoś ma, tylko ja muszę zadowolić się przyjaciółką, na co jednak nie narzekam, bo nasza relacja jest wystrzałowa, opiera się pod wieloma względami na opozycjach, ona jest poważna, ja zabawna i tak dalej. No i rywalizujemy ze sobą. A chłopcy? Może i puszą się przed kamerą, prężą muskuły i tak dalej, ale kiedy gasną reflektory, zmieniają się w wielkie, słodkie, kudłate misie, do których można się przytulić.