Baltasar Kormákur poznał ostatnio realia Hollywood, ale w „Na głębinie” nie próbował ścigać się z Jamesem Cameronem.

Gulli z islandzkiego filmu z pewnością nie mógłby znaleźć się na jednym pokładzie z Jackiem Dawsonem z „Titanica”. Gruby brodacz o wyglądzie średnio rozgarniętego trolla ma jednak nad blondwłosym cherubinem zasadniczą przewagę. W przeciwieństwie do niego był w stanie przetrwać niezwykle groźną katastrofę. Dlaczego Gulliemu udało się przeżyć? Reżyser Baltasar Kormákur przyznaje bez bicia, że nie ma pojęcia, i wydaje się swą niewiedzą niezwykle rozradowany. Islandzki twórca z jednakową podejrzliwością przygląda się interpretacjom szybujących ku niebu mistyków i twardo stąpających po ziemi naukowców. Wyraźna sympatia wobec bohatera nie pozwala reżyserowi na wpisywanie jego czynu w przestrzeń patosu.

Nawet jeśliby osadzić Gulliego na pomniku, ten i tak zszedłby z cokołu, żeby zasiąść w kącie tawerny i napić się piwa. Mądry mężczyzna nie próbuje wykorzystać swojej sławy, bo wie, że nigdy w życiu nie będzie miał już szans, by wybić się ponad przeciętność. W scenach poprzedzających katastrofę Kormákur celowo pokazuje Gulliego w trakcie wykonywania wielu banalnych czynności. W kryzysowej sytuacji zamiast odsyłać bohatera do rozmów z Bogiem, każe mu prowadzić absurdalną konwersację z lecącym w pobliżu ptakiem. Pozorna płycizna odsłania przed nami ukrytą głębię. Cud, który wydarza się w tak błahych okolicznościach, sprawia wrażenie jeszcze bardziej fascynującego.

Na głębinie | Islandia 2012 | reżyseria: Baltasar Kormákur | dystrybucja: Aurora Films | czas: 93 min | Recenzja: Piotr Czerkawski | Ocena: 4 / 6