Bratkowski podkreślił, że twórczość Cohena spotkała się w Polsce z wyjątkowo dobrym przyjęciem. „Świetnie wpasował się w klimat, w jakim żyła w latach 70. młoda polska inteligencja. Moja przygoda z Cohenem była dziwna – usłyszałem go po raz pierwszy w radiu w roku 1970 i całkowicie się zachwyciłem. Przez następne kilka lat nie mogłem jednak znaleźć nikogo, kto też tak czuje Cohena. Jak puszczałem go na imprezach, to mi ludzie mówili, żebym wyłączył tego nudziarza” – wspominał dziennikarz.
„W końcu trafiłem do grupy ludzi, którym bliskie były para-hipisowskie klimaty. I wówczas poznałem pierwsze osoby, które też znały i wielbiły Cohena. Znajomość Cohena stanowiła pewnego rodzaju wyróżnik, znak rozpoznawczy” – dodał.
Podkreślił jednak, że „w naszym kręgu te polskie przekłady Cohena były traktowane dość ambiwalentnie. Maciej Zembaty wywodził się z tradycji kabaretowej i czasami hołdował jej bardziej niż tej dziwnej formie cohenowskiej” – zauważył.
Jak ocenił, Leonard Cohen nie był artystą otwarcie politycznym. „Pociągała nas raczej poetycka aura, jaką wokół siebie roztaczał. Mówił inne rzeczy, niż pozostali piosenkarze. Cohen był starszy; inaczej mówił więc o miłości czy związkach międzyludzkich, czy zdradzie” – przypomniał Bratkowski.