KOMIKS | Wygląda jak monstrum z sennego koszmaru, ale częściej myśli sercem niż rewolwerem. Jonah Hex, kowboj z piekła rodem, doczekał się u nas kolejnej serii komiksowej
Dziennik Gazeta Prawna
Dziennik Gazeta Prawna
Demonicznym piętnem naznaczyli go Apacze, przyciskając mu do twarzy rozgrzany do czerwoności tomahawk. Tak chciał rysownik Tony DeZuniga, który czekając na wizytę u lekarza, rozmyślał intensywnie o projekcie opracowywanym z kolegą, scenarzystą Michaelem Fleisherem, i spojrzał na planszę z anatomicznym przekrojem ludzkiego ciała. I jak na zawołanie objawiła mu się przyprawiająca o ciarki deformacja będąca znakiem rozpoznawczym Jonaha Hexa, bezlitosnego, ale postępującego zgodnie z osobistym kodeksem honorowym łowcy nagród od początku lat 70., przemierzającego na komiksowych kartach prerie Dzikiego Zachodu.
Sprzedany do indiańskiej niewoli przez ojca alkoholika zapracował sobie na szacunek czerwonoskórych braci, kiedy uratował głowę plemienia przed pewną śmiercią. Los rzucał nim potem po całej Ameryce, odział go nawet w konfederacki mundur, ale Hex uznał ostatecznie, że czas odwiesić strzelbę i zsiąść z konia, bo za sprawę niewolnictwa bić się nie chciał. Od tej pory krąży, odławiając pałętających się po kraju szubrawców, za których głowy wyznaczono odpowiednio sowitą nagrodę.
Kiedy seria z nim po przeszło dekadzie dobiegła końca, Hexa wysłano aż do XXI stulecia, gdzie był niczym postapokaliptyczny wojownik. Tam spotkał Batmana i panowie najpierw walczyli zaciekle, by potem współpracować. Ale żadna to niespodzianka, bo ten kowboj o twarzy na stałe wykrzywionej w nieprzyjemnym grymasie odnajduje się w każdych okolicznościach. Kazano mu przecież potem bić się i z żywymi trupami, i z potworami, i z duchami, a nawet założyć pierścień Zielonych Latarni. Ale i tak Johan Hex zawsze stał nieco z boku, był (anty)bohaterem uniwersum DC, który nigdy nie doczekał się takiego uznania, jak jego popularni kuzyni z nadnaturalnymi mocami.
Jednak lifting, jaki wydawnictwo przygotowało na początku bieżącego dziesięciolecia w ramach inicjatywy New 52, nie ominął tragicznego rewolwerowca. Razem z Amadeuszem Arkhamem, założycielem słynnego azylu, rozwiązywał sprawy kryminalne na ulicach XIX-wiecznego Gotham w publikowanej obecnie i u nas serii „All-Star Western”, która doczekała się przeszło 30 wydań zeszytowych.
Premierowa na polskim rynku propozycja Egmontu, zatytułowana po prostu „Jonah Hex”, to powrót do przeszłości, do cyklu ukazującego się w Stanach Zjednoczonych od 2005 do 2011 roku, diametralnie różniącego się i klimatem, i sposobem narracji, i samą strukturą od wspomnianego „All-Star Western”. Próżno tu szukać bowiem ciągnących się tygodniami opowieści czy przyprawiających o zawroty głowy zawiłości fabularnych. „Oblicze pełne gniewu” to komiks dla lubujących prostotę i naznaczoną niemałą dawką brutalności rozrywkę zwykle określaną, mniej lub bardziej odpowiednio, przymiotnikiem „męska”. Jeśli każdy opasły tom „All-Star Western” uznać – korzystając z terminologii literackiej – za powieść, tak kolejne odcinki „Jonaha Hexa” to nic innego jak zbiory opowiadań. Dodajmy: o nieskomplikowanej formie i treści, nawiązujących do tradycyjnych, pulpowych historii z Dzikiego Zachodu, wykorzystujących schematy znane z niezliczonych westernów, na dobre i na złe, które równie dobrze można by napisać i z jakimkolwiek mścicielem zamiast Jonaha Hexa (nieprzypadkowo zapewne upodobnionego do Clinta Eastwooda), bo „Oblicze pełne gniewu” oderwane jest od komiksowej mitologii. Porządny komiks przygodowy, ot co. Tylko tyle i aż tyle.
Jonah Hex. Oblicze pełne gniewu | scenariusz: Justin Gray, Jimmy Palmiotti, ilustracje: Lynn Varley | przeł. Tomasz Kłoszewski | Egmont 2016