Matura z historii zawsze owocuje branżowymi dyskusjami i kontrowersjami, ale jeżeli warto o niej powiedzieć kilka słów i tym razem, to z powodów uniwersalnych. W przypływie gorzkiego humoru można by je zmieścić w popularnym kiedyś haśle: „państwo z kartonu”.

Po pierwsze, przedmiot ukazujący korzenie wielu naszych przekonań i zadziwiająco wiele prawdy o człowieku jest wybierany jedynie przez kilka procent maturzystów. Cóż, matura ciesząca się złowrogą opinią bardzo trudnej popularna nie będzie. A cieszy się taką opinią, bo sięga po materiał obszerny i szczegółowy (tego roku pytania dotyczyły monarchii hellenistycznych). Niektóre pytania wymagają wiedzy o detalu, inne jednak odwołują się właściwie do ogólnego, by tak rzec, jarzenia – np. pytamy, czy na propagandowym kadrze z propagandowego filmu można dostrzec, że jest to kadr z filmu propagandowego. Tak, można. Wreszcie są pytania, które wymagają i sporej wiedzy detalicznej, i spostrzegawczości w warunkach stresu. Nie każdego taka kombinacja alpejska zachęca do nałożenia nart.

Po drugie, historia pozwala rozumieć świat... Jedną czwartą punktów na maturze uczeń może zdobyć dzięki esejowi. Czy, co do zasady, nie powinien być on takim lewarkiem rozumienia świata (sporo jest o tym w dokumentach kolejnych ministrów)? Z tegorocznych trzech tematów jeden dotyczył Karola Wielkiego, drugi wojen Rzeczypospolitej z Turcją w XVII w., a trzeci oceny działań Józefa Piłsudskiego.

Piłsudski się broni, zwłaszcza że do tej postaci odwołuje się wielu polityków (szkoda tylko, że sformułowanie tego akurat tematu jest nieprecyzyjne). Karola Wielkiego zostawiłbym jednak Francuzom. Turcja jest naprawdę ważna – wystarczy spojrzeć, jak bardzo zwłaszcza kraje NATO interesowały się ostatnimi wyborami w tym kraju oraz postawą Ankary wobec Rosji. Ktoś uznał, że akurat wojny sprzed wieków mają stanowić klucz do rozumienia świata? Czy raczej było tak: otwieram podstawę programową i znajduję dział o wojnach Rzeczypospolitej w XVII w. – hurra...

Bo matura nie służy jakiemuś istotnemu celowi edukacyjnemu, lecz samej sobie. Historia w szkole... Mnóstwo wysiłku, niewielki rezultat. Moglibyśmy, skoro już jest ona przedmiotem obowiązkowym od czwartej klasy szkoły podstawowej do końca szkoły średniej, postarać się, by jej przemyślenie stało się kapitałem kulturowym młodych Polaków. Robimy inaczej – przeładowujemy przedmiot faktografią, mapami interaktywnymi i słownikami trudnych słów, zniechęcamy do matury, do myślenia zachęcamy tylko w deklaracjach. No, karton po prostu. ©Ⓟ