Niezłomny stróż prawa i sprawiedliwości posiadywał w fotelu i nabierał sił do nowej bitwy o Polskę, Europę, świat współczesny. Kiedy poczuł, że nabrał, podszedł do tajnego sejfu.

Przy drzwiach, Tych Drzwiach, tuptali i denerwowali się dwaj politycy. Nie ma potrzeby, by ich rozszyfrowywać, wystarczy, kiedy powiemy, że byli to M-1 i M-2. A może dwaj inni? W końcu tę historię opowie nam ktoś trzeci, zaś narratorzy są, wiadomo, jak ludzie: nie można im wierzyć.

O, jest i trzeci! (Ale inny niż ten trzeci z akapitu wyżej; wychodzi na to, że opowie nam wszystko jakiś jeszcze inny. A niech tam, życie jest skomplikowane). Machając resztkami bujnej czupryny, Kuzyn wodza podszedł do kolegów.

– Lepiej, żebyś gazetą zamachał, k...a – szepnął bardzo podenerwowany M-2.

Niemal magicznym ruchem Kuzyn wyciągnął zza pazuchy pachnącą drukiem gazetę. Sądzę, że możemy pominąć w tej opowieści żartobliwą uwagę Kuzyna, czym to jeszcze mógłby zamachać, chociaż – przyznajmy – żart miał potencjał. Lepiej wróćmy do obu M., którzy westchnęli z ulgą jak na komendę. Trzeci najpierw zarechotał, a potem odczekał chwilę, by nieoczekiwanie podzielić się refleksją.

– Ile to jeszcze razy przyjdzie nam tak zaczynać dzień...

– To znaczy jego dzień, bo ja to już pracuję od paru godzin – fuknął M-1.

Pokiwali głowami w zadumie. Potem zaczęli przepychać się w drzwiach, bo jednak jest ważne, kto wchodzi przed kim i za kim. Było zimno, więc przepychali się krótko.

Odsłona pierwsza

Gospodarz dobrze się bawił, czytając przyniesiony mu egzemplarz „Gazety”. Od czasu do czasu coś zacytował, od czasu do czasu zaszydził, a szelest papieru sprawiał mu wyraźną przyjemność. Trzech wiernych towarzyszy walki o lepszą Polskę nie pozostawało dłużnymi. Nie zważając na nadkwasotę, nadciśnienie i inne schorzenia tak częste u sterników nawy państwowej, pili herbatę szklankami i okazywali szacunek.

– Żeby na pierwszej stronie walnąć tytuł: „Kolejna zbrodnia PiS! W czerwcu nadejdzie wielka susza!” – kręcił głową główny czytelnik, chichocząc. – Pewno w czerwcu jakiś ich mędrzec napisze, że powinniśmy robić zapas konewek. A jak zrobimy, rąbną tytuł: „Afera z konewkami! Miały być z Chin, a są z plastiku”... Ciekawe, czy jak Unia nie da nam funduszy, to znowu napiszą, że nasza wina.

– Łachudry – syknął M-1.

– Ale na szóstej stronie to się jednak poddali – nachylił się nad gazetą Kuzyn. – O, proszę: „PiS przyciąga inwestorów. Zachodnie firmy dają się omamić Morawieckiemu”.

– I jeszcze ten artykuł jest dobry, na czwartej stronie, o, w rogu – wtrącił pospiesznie M-1, który zgrabnie przechylony zerkał czujnie podczas kartkowania gazety. – „Polacy zadowoleni z rządów PiS. Jak długo będzie coraz lepiej?”. No, ja powiem, że długo, prezesie!

Ten był w dobrym humorze, oj, dobrym. Sięgnął po herbatkę, dając znak, że mogą sobie teraz paplać. Paplali zatem. A to, że do M-1 zadzwoniła koleżanka z Filipin, która pracuje w tamtejszym MSZ – w sensie w bufecie robi – i powiedziała mu, że to właściwie pierwszy temat rozmów w ichniej stołówce – jak to się dobrze żyje w Polsce i jak wskazuje ona, Polska znaczy, kierunek. Właściwie to światu wskazuje, no i Filipinom oczywiście. A M-2 z kolei to głaskał po głowie sekretarkę, zresztą brunetkę, bo się popłakała, jak zobaczyła w telewizji Donalda Tuska. „No niech mi pan powie – pytała zapłakana – no, niech mi pan normalnie wytłumaczy, dlaczego w polskiej telewizji wciąż wolno pokazywać tę twarz”.

– Tak powiedziała, panie prezesie, „tę twarz” – rozgadał się M-2, widząc, że adresat wszedł w tę historię z życia wziętą, obrazującą, co naprawdę myślą zwykli ludzie. – Oczywiście, ja jej odpowiedziałem, bo co miałem ściemniać: „To nie była polska telewizja, pani kochana, nie polska...”.

W oczach słuchacza pojawił się figlarny błysk, a kącik ust zagiął się w znanym całej Polsce grymasie rozbawienia.

– Jeszcze – mruknął.

Mruknęli i oni. Ze zrozumieniem. Niech tylko ta Ameryka się gdzieś wyłoży, a będzie TVorleN, będzie...

Nagle odczuli – wrażliwi byli niesłychanie, przynajmniej na żoliborski klimat – u prezesa zmianę nastroju z wesołego na pogodny, ale podszyty. Czym podszyty? Jakby niepokojem. Prezes zaczął się wiercić. Sapnął. Jeszcze raz, nawet drugi zajrzał do gazety, by wreszcie zatoczyć wzrokiem koło, a był to wzrok niechętny.

– A o Niemcach nie piszą – westchnął.

M-1 i M-2 rzucili szybkim i niespokojnym okiem na Kuzyna. Ten, najpierw z wahaniem, a potem z rosnącą pewnością w głosie zapewnił:

– Napiszą. Jutro duży materiał będzie. Mam przecieki z redakcji. Będzie o Niemcach. Coś o nieporadności rządu i coś o zakusach na Odrę i Nysę.

– Świetnie – uśmiechnął się człowiek, który, co jak co, ale prasę papierową to lubił, zwłaszcza wrażą. Unikał tylko prawicowej, bo strasznie go nudziła (ale kogo nie nudzi?).

Odsłona druga

– No, a co tam w telewizji? – zapytał znienacka gospodarz i spojrzał z wyrzutem na M-2. – Słuchaj, żebym ja nie miał telewizji, jak biały człowiek...

M-2 pospieszył z wyjaśnieniem, tym samym, co zawsze. Że trwa remont naziemnego centrum podziemnej sieci kabli łączy satelitarnych z internetem, że zatem przez jakiś czas, naprawdę już krótki, telewizji w dzielni nie ma i nie będzie. Ale, na szczęście...

Wyciągnął z kieszeni paluch, a z torby na zakupy laptop: – Wszystko, co ważne, mamy tutaj!

Przez jakiś czas smakowali czerwone paski telewizji w pewien sposób informacyjnej. „Urojenia Hołowni: Jestem marszałkiem Sejmu!” – na tle gmachu na Wiejskiej. „Won z Polski! Episkopat ostro o zarządzie PO!” – na tle fasady kościoła. I wreszcie: „Politycy o opozycji: sprzedajna, niepotrzebna” towarzyszący merytorycznej, lecz ożywionej debacie z udziałem Jacka Sasina i Przemysława Czarnka.

Kuzyn się uśmiechnął: – Mam jeszcze coś na deser.

I wyjął pendrive. Na ekranie pojawiła się grupka nastolatków śpiewających, może nieco nierówno, wręcz z poszanowaniem polskiej tradycji wolności indywidualnej, „Ukochany kraj, umiłowany kraj...”. Na koniec wystąpiła przed szereg dziewczynka w białej koszuli i długiej granatowej spódnicy: – Dziękujemy polskiej szkole, że wychowała nas na ludzi. Na polskich ludzi.

Młodzież macha do kamery. Cięcie.

– I zarzucają nam, że nie rozumiemy się z młodym pokoleniem – wzruszonym głosem wypowiedział się M-2.

Pan domu uniósł obie dłonie w papieskim niemal geście: – Dla takich chwil warto było wygrać te wybory. I warto będzie wygrać każde następne.

Ktoś nawet szepnął „Amen”, chociaż cicho, więc bez gwarancji.

Prezes zamrugał powiekami i jakby z niepokojem wypalił: – Bo wygraliśmy, prawda?

Prawda, prezesie, prawda. Prawda jak jasna cholera. Jak mieliśmy nie wygrać, skoro, po pierwsze, byliśmy i jesteśmy lepsi, po drugie, oferowaliśmy Polkom, Polakom i Polsce lepszy program, a po trzecie – wygraliśmy.

Odsłona trzecia

– No, a gdyby tak wiek wyborców obniżyć? – z głupia frant zapytał prezes między drobnymi łykami herbatki. – Na przykład do 16 lat.

Kuzyn swoją herbatką się zakrztusił. M-1, że akurat słodził, cukier rozsypał. M-2 tylko przytomnie zapytał: – Kiedy?

Zapytany skromnie odpowiedział, że nie chciałby niczego narzucać. Zresztą warto pomysł przedyskutować. I posłuchać różnych głosów, zwłaszcza gdyby – a mogłoby się tak zdarzyć – były takie same, z wyraźną dawką aprobaty. I na przykład późnym wieczorem wrzucić w porządek obrad, w nocy przez komisję przepuścić, a następnie dać Andrzejowi do podpisania.

– Nie żebym chciał coś na siłę – zarzekał się – może zresztą to nie taki dobry pomysł...

– Dobry, dobry – zaczęli zapewniać.

Ale gospodarz nie zwracał na nich uwagi i mówił spokojnie dalej: – Na przykład do Senatu tak zrobić, że od lat 16 do sześćdziesiątki. A do Sejmu właśnie odwrotnie, żeby głosować, trzeba mieć lat 60. Mi-ni-mum. Bo doświadczenie się liczy, a i miłość ojczyzny większa jest, kiedy ojczyzna ma wypłacać emerytury.

– Bardzo dobry. Bardzo dobry – zapewniali.

– Tylko z tym tempem pracy może być jakby pewien kłopocik, bo zarobieni chłopcy w Sejmie jak w fabryce – dyplomatycznie zauważył M-2.

Gospodarz zakręcił młynka palcami. Westchnął: – Może powinienem się do Sejmu wybrać. Na jakieś głosowanie, czy tak po prostu, pokazać się trochę...

– A po co do tego Sejmu? Chamstwo tam straszne, no, po prostu straszne – zachrypiał przerażony M-1.

– Chuliganeria i męty, zaraz by się na pana rzuciły jak piranie – krzyknął M-1. – A niedoczekanie ich!

– Jarek, co ty? Po co ci to? Dość już się z chamami naużerałeś dla Polski – załamał ręce Kuzyn.

I w sam środek rozgardiaszu weszła ona, ta, co to kulom się nie kłania. I teraz, widać, nawykowo trzymała się prosto, a witała zdawkowo.

– W samą porę! – autentycznie się ucieszyli. – No, powiedz sama naszemu prezesowi, jak w tym Sejmie jest. Bo wybrać się chce. Do Sejmu.

Aż fuknęła: – Prezesie, a skąd, a gdzież tam! Chamstwo takie, jak nie wiem. Ja z chamstwem wojuję, wiecie, skutecznie, ale pleni się ono, no, pleni. Dzień dobry, kochany prezesie. Widzę, że lepiej się pan prezes czuje, świetnie, ale Sejm ja osobiście odradzam. W sejmie siedzą ch-a-m-y. Niemarksistowskie. Przepraszam, neomarksistowskie. Ja się zapytałam nie jednego, nie dwóch, ale trzech ludzi po studiach hu-ma-nis-tycz-nych i wszyscy mi powiedzieli, że to różnica.

Sięgnęła po herbatkę.

– Taki przykład, prezesie. Idę sejmowym korytarzem. Idę, a tu zza rogu Czarzasty łeb swój wysuwa. No, a za głową reszta tego... neomarksisty. I tak do mnie mówi...

– Bo gadatliwa jest ta reszta Czarzastego, wiadomo – amfitrion wtrącił z gracją cechującą starą warszawską inteligencję.

– No jasne – zaśmiała się – i do mnie mówi tak: „Dzień dobry pani”. Słyszycie, jakie chamisko? „Dzień dobry pani”. To ja do niego: „Chyba pan czegoś zapomniał”. A on: „Paralizatora?”. Ot, dowcipniś. To ja mówię: „Pani marszałek, buraku komunistyczny, marszałek”. I jeszcze mu zasunęłam coś o uśmiechu zużytej ściery i mózgu z galaretki.

– Bezprzykładne chamstwo zwalczać trzeba kulturą – spuentował prezes.

– A wiecie już, że prawdziwy Kołodziejczak jest w Moskwie? Ten, którego niby mamy, to spreparowany jest biologicznie, genetycznie i dentystycznie, a prawdziwe ciało to mają na Łubiance, w podziemiach – zagaiła nowy wątek.

Obaj M. się zaśmiali. No, oczywiście, że wiedzieli. Zresztą nie on jeden tak jest spreparowany. Scheuring-Wielgus to niby nie? Albo ten Grodzki? Tylko coś się w tym egzemplarzu akurat zacięło, bo to prototyp był.

Uśmiechnęła się lisio: – Ale o Hołowni to na pewno nie wiecie? On też jest podmieniony. Tyle że przez Amerykanów. Sterują nim z bazy w Phoenix, bardzo tajnej, przez satelitę. Wyższa technologia.

Gospodarz zrobił jedną z tych swoich życzliwych min, którymi mógłby zmrozić nawet Natalię Janoszek w Indiach: – Hołownią zajęli się Amerykanie? Za wysokie progi, moja droga, za wysokie progi. Prawdziwy Hołownia jest, co najwyżej, w Mińsku.

Widział, że zrobił przykrość wiernej rycerce. Jednak jako wytrawny znawca ludzkiej duszy wiedział też, że czasem trzeba wyrwać kilka piórek, aby skrzydełka nie niosły za wysoko.

Odsłona czwarta

Wyszli w czwórkę, a obowiązkowe przepychanie nawet nie zajęło wiele czasu. Szli w świat, który za tymi drzwiami nie wyglądał zupełnie tak, jak przed tymi drzwiami. I nie wyglądał lepiej. Już na ulicy spojrzeli na siebie poważnie. Ktoś szepnął: „Jak jeszcze długo”, ktoś odszepnął: „A masz lepszy pomysł” – jak co dzień coś sobie poszeptali, ale niczego wielkiego nie wyszeptali. Tak bywa.

A zmęczony, lecz wreszcie sam, niezłomny stróż prawa i sprawiedliwości posiadywał w fotelu i nabierał sił do nowej bitwy o Polskę, Europę, świat współczesny. Kiedy poczuł, że nabrał, podszedł do tajnego sejfu.

– Bitwa pod Raszynem – wstukał odpowiednie cyfry 1-8-0-9, a potem wyciągnął z sejfu nie pierwszej młodości radio tranzystorowe. – No, koty, posłuchamy, co się dzieje naprawdę.

I zamyślił się: – Jedynkę włączyć, która nie jest już taka, jak dawniej, ale przynajmniej wyraźnie w niej mówią, czy jednak TOK FM? Mówią za szybko, ale radocha większa. ©Ⓟ

– No, a gdyby tak wiek wyborców obniżyć? – zapytał prezes między drobnymi łykami herbatki. – Na przykład do 16 lat. Kuzyn swoją herbatką się zakrztusił. M-1, że akurat słodził, cukier rozsypał. M-2 tylko przytomnie zapytał – Kiedy?