Społeczeństwami fobicznymi łatwo zarządzać za pomocą strachu. Dobrze więc poznać źródła swoich lęków.

Wiosną 1857 r. niewielka alpejska mieścina Morzine w Sabaudii wpadła w sidła zastawione przez Złego. Niektórych ludzi zaczęły prześladować niepokojące wizje, inni, uskarżając się na to, że demony opanowały ich ciała, wpadali w niekontrolowane spazmy i toczyli pianę z ust. Jeszcze inni mówili językami i złorzeczyli Bogu. Osobliwie większość osób wykazujących oznaki opętania stanowiły kobiety. Chaos próbowały okiełznać władze kościelne, ale podczas publicznych egzorcyzmów doszło w kościele do bójki, wspomaganej przekleństwami i drgawkami. „W 1860 r. ksiądz oznajmił, że nie sądzi, aby mieszkańcy Morzine byli opętani; uważał, że są po prostu chorzy. W odpowiedzi kilku parafian zaatakowało duchownego i skończyło się na interwencji policji” – pisze Kate Summerscale, brytyjska pisarka i dziennikarka, w książce „Fobie i manie. Historia świata w 99 obsesjach”.

Francuski inspektor generalny ds. obłąkanych przybył do Morzine rok później wraz z oddziałem wojska. Mieszkanki szczególnie mocno nawiedzone przez demony wywożono do szpitali, pilnując, by były od siebie odizolowane. „Przez chwilę w Morzine panował spokój, ale zanim nastał rok 1864, wielu z tych, którzy zostali wysłani do szpitali, powróciło do miasta i ponownie wybuchła epidemia. Kiedy w maju tego roku do Morzine zawitał biskup, znalazł cmentarz i podłogę kościoła usianą dziesiątkami zwijających się w konwulsjach kobiet. Gdy podchodził do ołtarza, kilka z nich rzuciło się na niego, bluźniąc, zdzierając z siebie ubrania, plując mu w twarz i usiłując go ugryźć”.

Znów musiały interweniować świeckie organy państwa francuskiego. W kolejnych latach demony powracały (w znacznie mniejszym natężeniu), lecz coś się zasadniczo zmieniło: postawa pozostałych mieszkańców Morzine – sąsiedzi kobiet, które czasowo ulegały opętaniu, jęli interpretować ich spazmy jako rodzaj dolegliwości umysłowej, najzupełniej niemetafizycznej. Dyskurs religijny musiał ustąpić miejsca dyskursowi naukowo-medycznemu, kolektywizm zbiorowego opętania logice indywidualnej choroby psychicznej. Nowoczesność wygasiła demonomanię w Morzine.

To był początek

Ale najpierw sama ją wywołała. Domniemania socjologów i historyków są raczej jednoznaczne: fala opętań była reakcją na szok cywilizacyjny, w którego wyniku odległa mieścina, żyjąca odwiecznym rytmem pór roku, religijnych świąt i praktyk magicznych, zaczęła w połowie XIX w. wysyłać swoich synów i mężów za pracą do Genewy czy Lozanny. Przez większość czasu ich żony, matki i córki żyły pozostawione samym sobie, zajmując się trzodą i uprawiając ziemię. Jak wyrazić rozpacz, desperację, strach czy samotność, nie dysponując słownikiem współczesnej psychologii? „Demonomaniakalne ataki padaczki w Morzine były spazmami umierającego średniowiecznego świata” – zauważa Summerscale.

W szatańskich zawodzeniach nieszczęsnego Morzine zbiegło się wiele ścieżek myślenia o tym, w jakie sposoby nasza indywidualistyczna, technologiczna, sekularna, zurbanizowana rzeczywistość nabierała kształtów u zarania epoki industrialnej. Nieprzypadkowo to wówczas – z grubsza – zaczęto interpretować zachowania jednostek w kategoriach norm ustalonych przez szpitalnych specjalistów w białych fartuchach; psychologizacja i medykalizacja szaleństwa miały też realne skutki prawne (opinie ekspertów grały rolę w ówczesnych procesach o zbrodnie kryminalne). Nieprzypadkowo też w centrum wydarzeń w Morzine stały kobiety; wiek XIX, konserwatywny, mizoginiczny i scjentystyczny, z uporem starał się znaleźć „naukowe” przyczyny, dla których kobiety to istoty niższego rzędu niż mężczyźni, i znalazł je pod postacią rozmaitych form „histerii”, psychicznej niestabilności, łatwości ulegania nieracjonalnym – w tym erotycznym – podszeptom (stąd choćby osobliwe pojęcie nimfomanii). Niecałe dwie dekady po wydarzeniach w Morzine, na przełomie lat 1885 i 1886, w paryskim szpitalu Salpêtrière, ówczesnym intelektualnym centrum rodzącej się psychiatrii, praktykował Zygmunt Freud, wynalazca całkiem nowego, bazującego na pojęciu podświadomości, systemu interpretacji ludzkiej psyche – jak również nowego języka służącego nie tylko do opisu duszy, lecz także do jej naprawiania.

Książka Kate Summerscale to popularne kompendium, podzielone na krótkie (niekiedy żartobliwe) rozdziały poświęcone kolejnym – zgodnie z tytułem – fobiom i maniom. Nie jest to jednak rzecz pozbawiona ambicji. W pewnym sensie stanowi opowieść o tym, jak to się zaczęło: jak staliśmy się mistrzami psychologicznej hermeneutyki. I jak – zarazem – liczne obsesyjne dolegliwości natury psychicznej, raz przyszpilone i nazwane, przeistoczyły nasze sposoby rozumienia samych siebie.

ikona lupy />
Kate Summerscale „Fobie i manie. Historia świata w 99 obsesjach”, przeł. Joanna Grabarek, Filia 2023 / nieznane

Alfred Hitchcock opowiadał rozanielonym jego ekscentryzmem dziennikarzom, że boi się jajek, Woody Allen szczyci się wielostronicową listą lęków i natręctw – nikt nie pojąłby, o czym właściwie mówią ci słynni panowie, gdyby wcześniej nie dokonało się kulturowe wynalezienie fobii i manii. Tak się zresztą składa, że większość owych odkryć przypada na ostatnie trzy dekady XIX stulecia. Dziwny musiał być to czas. Nic dziwnego, że ludzie dostawali fioła.

Zapadali, przykładowo, na agorafobię bądź klaustrofobię – obie te dolegliwości, niby przeciwstawne, mają wiele wspólnego, wiążą się z radykalnym, urbanistycznym przemodelowaniem przestrzeni, w której spotykają się nagle tysiące stłoczonych, chaotycznie poruszających się ludzi. Wiążą się również z utratą dawnych pewników związanych z utrwalonym pejzażem wsi bądź małego miasteczka.

Inną egzemplifikacją fobii nowoczesnej były choćby akarofobia (ekstremalny lęk przed mikroskopijnymi insektami) albo mizofobia (lęk przed zarazkami i brudem) – tego rodzaju fobie wymagały uprzednich odkryć w dziedzinie optyki mikroskopowej, biologii i medycyny. Żyjąc w epoce antybiotyków, możemy wzruszać obojętnie ramionami na obsesje przodków, ale dobrze pamiętać, że także najostrożniejszej akarofobce i najrzetelniejszemu mizofobowi w erze rewolucji przemysłowej groziła śmierć od byle kataru.

„Kiedy uznajemy dane zachowanie za maniakalne lub fobiczne, wyznaczamy pewne granice, zarówno psychologiczne, jak i kulturowe. Wskazujemy na te przekonania, na których opiera się cały nasz świat społeczny. Owe granice przesuwają się w miarę upływu czasu, a w chwilach kolektywnego kryzysu – wojny albo pandemii – potrafią zmieniać się bardzo szybko” – zauważa Summerscale, a my, którzy przetrwaliśmy COVID-19, i którzy mamy jeszcze Bóg wie jakie pandemie przed sobą, potakujemy ze zrozumieniem. Bo szybko okazało się przecież, że wszyscy wykazujemy objawy agorafobiczne (choćby świadomie unikając zatłoczonych miejsc) i klaustrofobiczne (po paru miesiącach uporczywego siedzenia w mieszkaniu). „Mycie rąk nagle stało się aktem ocalenia narodowego – napisała cierpiąca na mizofobię artystka Cassandre Greenberg, cytowana w książce przez Summerscale. – Kiedy ludzie szturmowali supermarkety w poszukiwaniu mydła antybakteryjnego, dokładnie ta sama rzecz, która czyniła mnie chorą, stała się wzorem zdrowia”.

Stary spór

Oczywiście nie jest tak, że wszystkie fobie i manie mają czysto kulturowe źródła – choć zwykle podlegają takiej czy innej kulturowej interpretacji. Wiele z naszych lęków można traktować jako pamiątki po ewolucyjnej historii gatunku, ślady po dawnych przystosowaniach, które niegdyś pomogły nam przetrwać, obecnie zaś stały się nieco kłopotliwe. Weźmy np. BII-fobię (widok krwi doprowadza fobika do omdlenia), arachnofobię (paniczny lęk przed pająkami – nadal, jak się zdaje, przydatny w Australii), talasofobię (lęk przed morzem), nyktofobię (lęk przez ciemnością), brontofobię (lęk przed piorunami) czy nawet ksenofobię (niechęć do obcych).

Tu można, rzecz jasna, wdać się w stary – wciąż powracający – spór o rozgraniczenie między kulturą a naturą i o to, co w istocie determinuje ludzkie zachowania: spuścizna genetyczna czy zinternalizowane społeczne normy. Jakąś próbą ominięcia tego sporu była w swoim czasie psychoanaliza (a psychoanalityczne objaśnienia fobii – brzmiące dziś dosyć kabaretowo – zajmują sporo miejsca w książce Summerscale), niczego jednak rozstrzygać tu nie będę. Na koniec chcę tylko zaznaczyć, że społeczeństwami fobicznymi łatwo zarządzać za pomocą strachu. Dobrze więc poznać źródła swoich lęków. ©Ⓟ