Próby przekładania literatury pięknej na język komiksu z reguły kończą się nie najlepiej, ale Philippe Druillet – klasyk gatunku, współzałożyciel legendarnego magazynu „Métal hurlant” – pomysł na adaptację miał znakomity.
"Salambo" / Media
ŚWIAT NARYSOWANY
Przede wszystkim sięgnął po nieco zapomnianą historyczną fantazję Gustawa Flauberta „Salambo”, a jej akcję – w oryginale rozgrywającą się w czasie wojen punickich – przeniósł w realia science fiction, na dodatek znane z jego własnej serii komiksowej „Lone Sloane”. Gęsto czerpiąc z oryginalnego, mocno archaicznego języka powieści, Druillet stworzył przedziwną, fascynującą hybrydę.
Sloane, kosmiczny najemnik, trafia do świata wyniszczanego wieczną wojną, a gdy zakochuje się w Salambo, córce władcy Kartaginy, sam daje się wciągnąć w bitewny szał. Tę historię Druillet rozpisał w oryginale na trzy tomy (ukazywały się w latach 1980–1986), polskie wydanie zbiera wszystkie w jednym woluminie, ale fabuła ma tu drugorzędne znaczenie. Liczy się przede wszystkim misternie wykreowany świat, pełen niezwykłych budowli, zmiennokształtnych statków kosmicznych, dziwacznych postaci. Druillet nie pcha akcji do przodu za wszelką cenę, potrafi poświęcić całą planszę lub rozkładówkę na drobiazgowo rozrysowane sceny zbiorowe, chwilami wręcz mogłoby się wydawać, że bardziej interesują go scenografia i kostiumy niż przebieg wydarzeń. Ale jednocześnie to wizja oszałamiająca, psychodeliczne szaleństwo, w którym spotykają się Lovecraft z Gigerem i Moebiusem (tym od komiksów, nie od matematycznych paradoksów). Literacko „Salambo” ma staroświecki sznyt, ale artystycznie zaskakuje i zadziwia do dziś.
Salambo | scenariusz i ilustracje: Philippe Druillet | przeł. Maria Mosiewicz | Egmont Polska 2016