Chiny są bardzo zróżnicowane wewnętrznie, czasem można odnieść wrażenie, jakby stanowiły wypadkową kilku równoległych rzeczywistości – opowiada Jia Zhangke, reżyser filmu „Nawet góry przeminą”
Dziennik Gazeta Prawna
Dziennik Gazeta Prawna
Pierwsze sceny pańskiego nowego filmu rozgrywają się w roku 1999. Czy pamięta pan, co sam robił w tamtym czasie?
Intensywnie pracowałem nad „Peronem” – moim drugim filmem pełnometrażowym, który później otrzymał nagrodę na festiwalu w Wenecji. Miałem wówczas 29 lat i byłem bardzo podobny do bohaterów „Nawet góry przeminą” – ludzi młodych, pełnych oczekiwań, z jeszcze nie w pełni ukształtowaną osobowością. Tak jak oni zadawałem sobie wtedy pytania w rodzaju: Czym właściwie jest życie? W jakim kierunku pójdzie chińskie społeczeństwo u progu nowego tysiąclecia?
Skąd pomysł, by odpowiedzi szukać akurat w świecie kina?
Prawdę mówiąc, wpadłem na niego dość późno. Miałem 21 lat i byłem studentem szkoły artystycznej, gdy przypadkowo zobaczyłem zrealizowaną w latach 80. „Żółtą ziemię” Chena Kaige. Byłem zaskoczony, bo bohaterowie, bardziej niż postacie ze wszystkich filmów, które do tej pory widziałem, przypominali mi prostych ludzi, jakich zapamiętałem ze swojej rodzinnej miejscowości. Zachwyciła mnie świadomość, że reżyser, człowiek, którego nigdy w życiu nie spotkałem osobiście, sprawia wrażenie, jakby patrzył na świat moimi oczami. Postawiłem sobie za punkt honoru, żeby ktoś kiedyś mógł powiedzieć coś podobnego o filmie, który zrealizuję ja sam.
Czy jest pan zadowolony z przemian, które nastąpiły w Chinach w XXI wieku?
Dumą napawa mnie to, że nasza gospodarka wciąż się rozwija i zajmuje już drugie miejsce na świecie. Nie zapominajmy jednak, że pieniądze to nie wszystko. Bardzo chciałbym, żeby w naszym kraju zwiększono swobody obywatelskie i położono nacisk na walkę z nierównościami społecznymi. Niestety, nic nie wskazuje na to, by w najbliższym czasie nastąpiło coś podobnego.
Tego rodzaju obawom dał już pan wyraz w głośnym filmie „Dotyk grzechu” z 2013 roku.
Gdy go realizowałem, tkwiłem w przeświadczeniu, że chińska rzeczywistość staje się w coraz większym stopniu zainfekowana przemocą. Jej źródeł jest bardzo wiele: od postępującego rozwarstwienia między bogatymi a biednymi po wadliwość wymiaru sprawiedliwości i rodzące się przy tej okazji poczucie braku zaufania do państwa. Do tego dochodzi rola mediów, gazet, portali internetowych i prywatnych stacji telewizyjnych, które na każdym kroku karmią się przemocą, a przez to sprzyjają jej dalszej eskalacji. Myślałem, że realizacja „Dotyku grzechu” pozwoli mi w pełni uporać się z tym tematem, ale wcale tak się nie stało. Dlatego, choć uważam „Góry...” za film subtelny, a wręcz czuły, mam wrażenie, że po raz kolejny opowiadam w nim o świecie przesiąkniętym przemocą.
Gdzie konkretnie dostrzega pan jej istnienie w „Górach...”?
Nie zawsze musi chodzić o fizyczną agresję i rozlew krwi. Przemoc rozumiana metaforycznie potrafi być równie dotkliwa, czasem jej istnienie opiera się na bezwzględnym prymacie jednych wartości względem drugich. Doskonale widać to na przykładzie Tao z „Gór...”. Kobieta rozwodzi się z mężem i musi podjąć decyzję dotyczącą opieki nad synem. Choć chętnie zajęłaby się potomkiem, pod wpływem wewnętrznej presji uznaje, że powinna zostawić go ojcu, który jest bogatszy, więc z założenia będzie w stanie zapewnić dziecku lepszą przyszłość. Jak widać, chińskie społeczeństwo potrafi być bardzo schizofreniczne. Mimo że ludzie sporo mówią o przywiązaniu do tradycji i wartości rodzinnych, w rzeczywistości okazują się niepoprawnymi materialistami. Odnoszę wrażenie, że taka sytuacja ma miejsce od niedawna, mniej więcej od czasu boomu ekonomicznego, który pokazuję na początku filmu. W „Górach...” zależało mi na uchwyceniu paradoksu polegającego na tym, że pozornie pozytywne przemiany gospodarcze i społeczne wywierają destrukcyjny wpływ na życie jednostek.
Bohaterowie „Gór...” żyją obok siebie i sprawiają wrażenie porażająco samotnych.
Poczucie alienacji wydaje się wśród współczesnych Chińczyków dość powszechne. Zapewne wynika to z faktu, że mój kraj jest bardzo zróżnicowany wewnętrznie, czasem można odnieść wrażenie, jakby stanowił wypadkową kilku równoległych rzeczywistości. Ludzie, którzy należą do jednej rodziny, ale reprezentują inne klasy społeczne, nie mają z sobą praktycznie nic wspólnego. Do tego dochodzą jeszcze różnice między kolejnymi regionami – północne Chiny są znacznie bogatsze od południowych, a wschodnie wydają się lepiej rozwinięte niż zachodnie.
Czy kontrasty te wpływają w jakiś sposób na pańską twórczość?
Jak zapewne pan zauważył, niemal każdy mój film, łącznie z „Górami...”, składa się z kilku równorzędnych rozdziałów. Myślę, że to całkiem dobra metafora sytuacji w Chinach, gdzie ludzie żyją w odseparowanych od siebie światach, które jednak, chcąc nie chcąc, wzajemnie się uzupełniają i tworzą zamkniętą całość. Często żartuję, że choć w prawdziwym życiu dyrektor kopalni nigdy nie spotka zwykłego górnika, mogę chociaż uczynić ich bohaterami tego samego filmu.
Jednym z wiodących tematów „Gór...” jest wpływ, jaki na współczesne Chiny wywiera globalizacja. Jak to możliwe, że tak potężna cywilizacja nie potrafi się obronić przed kulturową inwazją zachodniego świata?
Aby odpowiedzieć na to pytanie, musimy znowu powrócić do końcówki lat 90., gdy na skutek rozwoju technologicznego i gospodarczego Chiny otworzyły się na Zachód. Wtedy też okazało się, że nie pomoże nam pięć tysięcy lat historii, jeśli w kraju szwankuje edukacja, a młode pokolenie utraciło więź ze światem przodków i nie czuje potrzeby kontynuowania ich tradycji. W ten sposób wytworzyła się luka, którą atrakcyjna i ekspansywna kultura zachodnia wypełniła szybciej, niż mogliśmy się spodziewać. Kwestia, o której mowa, jest zresztą bardzo delikatna. Z jednej strony uważam, że byłoby świetnie, gdyby Chińczycy na nowo nauczyli się kultywować zwyczaje właściwe nie tylko dla całego kraju, lecz także konkretnych regionów. Z drugiej jednak – każdy, kto jest świadom burzliwej przeszłości Chin z czasów rewolucji kulturalnej, ma zrozumiałą awersję do narzucania ludziom czegokolwiek i musi być przywiązany do idei swobodnego kształtowania tożsamości.
Najbardziej jaskrawy symbol globalizacji Chin stanowi w „Górach...” scena, w której bohater Zhang Jinsheng decyduje się nadać swojemu synowi imię Dollar.
Wraz z popkulturą w latach 90. przyszła do Chin moda na autoironię, gotowość śmiania się z własnych życiowych celów i aspiracji. Stąd zrodził się w mojej głowie pomysł, że chcący za wszelką cenę wzbogacić się bohater mógłby nazwać swojego syna Dollar. W pierwszych chińskich recenzjach filmu zarzucano zresztą, że poszedłem w tej kwestii za daleko. Tymczasem niedługo później w Szanghaju aresztowano mężczyznę, którego oskarżono o korupcję, po tym gdy chwalił się znajomym, że nadał synowi imię Cash. Po tym incydencie zaczęto żartować, że o ile „Dotyk grzechu” zrealizowałem na podstawie wiadomości oglądanych w chińskiej telewizji, teraz to media zaczęły się inspirować moimi scenariuszami.
Relacja między Dollarem a jego ojcem pozostaje daleka od ideału. Czy myśli pan, że we współczesnych Chinach mamy do czynienia z silnym konfliktem pokoleń?
Zdecydowanie tak. Współcześni ojcowie, choćby wydawali się jak najbardziej nowocześni, podświadomie zostali ukształtowani przez czasy głębokiego komunizmu. Ich życie na zawsze będzie już rozpięte między pragnieniem wolności a poczuciem zależności od systemu. Młodsze pokolenie chce żyć całkowicie po swojemu, a do ojcowskich dylematów odnosi się z wyższością i lekceważeniem. Nic dziwnego, że taka sytuacja prowokuje rozmaite nieporozumienia.
Ostatnia część „Gór...” rozgrywa się w roku 2025. Wyobrażony przez pana świat przyszłości nie różni się od naszej rzeczywistości, ale pozostaje w znacznie większym stopniu uzależniony od technologii.
Wszystkie nowe wynalazki mają swoje dobre i złe strony. Pamięta pan scenę z końcówki „Gór...”, w której Tao po latach odwiedza syna i zabiera go w podróż pociągiem do Szanghaju? Dollar jest lekko zdezorientowany, nie ma pojęcia, dlaczego nie skorzystali z nowoczesnej szybkiej kolei albo z samolotu. A tymczasem matce zależało po prostu na tym, by spędzić z synem więcej czasu. Poruszenie w filmie takiego wątku nie oznacza, że jestem z gruntu przeciwny postępowi. Uważam po prostu jego zalety za oczywiste i widoczne gołym okiem. Jako artystę bardziej interesuje mnie cena, którą musimy zapłacić za wszystkie te udogodnienia.
Pański film wieńczy intrygująca klamra kompozycyjna. Podczas gdy w pierwszej scenie grupa ludzi tańczyła wesoło do piosenki zespołu Pet Shop Boys, w finale Tao kiwa się samotnie w rytm tego samego utworu. Przyzna pan, że obraz ten nie nastraja zbyt optymistycznie.
Tao rzeczywiście jest w tej scenie bardzo samotna – wie, że przez długi czas nie zobaczy swojego dziecka, od dawna też nie była w nikim zakochana. Z drugiej jednak strony fakt, że wciąż ma ochotę na taniec, ujawnia tkwiącą w niej witalność i siłę do stawiania czoła rzeczywistości. Do pewnego stopnia jest to wręcz szczęśliwe zakończenie.
Droga na Zachód
Jia Zhangke z każdym kolejnym filmem ugruntowuje pozycję jednego z najważniejszych autorów współczesnego kina. Jednocześnie chiński reżyser konsekwentnie zrywa z minimalistyczną estetyką, która zapewniła mu powodzenie na początku kariery. W niedawnym „Dotyku grzechu” Zhangke flirtował z konwencją kina sensacyjnego i inscenizował sceny przemocy z fantazją godną Quentina Tarantino. Tym razem natomiast postawił na bardziej subtelne emocje i postanowił zainspirować się konwencją melodramatu. Zhangke nie byłby jednak sobą, gdyby w historii niemożliwej miłości między przedstawicielami dwóch różnych klas społecznych nie przemycił gorzkiej prawdy o dzisiejszych Chinach.
„Nawet góry przeminą” rozpoczyna jedna z najbardziej hipnotyzujących scen, jakie mogliśmy oglądać w kinach w ciągu ostatnich kilku miesięcy. Mamy ostatnie sekundy roku 1999. Grupa Chińczyków wita nowy rok synchronicznym tańcem w rytm szlagieru „Go West” z repertuaru Pet Shop Boys. Wybór piosenki nie jest przypadkowy – wchodzący w dorosłość bohaterowie, nieobciążeni kompleksami starszych pokoleń, odważnie zgłaszają swój akces do świata Zachodu. Nie da się ukryć, że mają ku temu doskonałą okazję – Państwo Środka po latach właśnie wychodzi z cienia i zaczyna czerpać korzyści dzięki ekonomicznej prosperity. W pierwszych partiach filmu Zhangke z mistrzowskim wyczuciem oddaje atmosferę entuzjazmu i młodzieńczej zachłanności, z jaką Chińczycy sięgają po daną im przez los szansę.
Postawa ta, nawet jeśli początkowo wyłącznie rozczula, szybko zostaje naznaczona ambiwalencją. Doskonale widać to na przykładzie Tao – atrakcyjnej dziewczyny, która jest zakochana w sympatycznym górniku, ale z zadowoleniem przyjmuje także zaloty rzutkiego przedsiębiorcy. W wizji Zhangke punkt widzenia jednostki doskonale łączy się z perspektywą uniwersalną. Uczuciowe rozdarcie bohaterki wydaje się analogiczne do rozkroku, w jakim tkwią współczesne Chiny zmuszone do wyboru między własną wielowiekową tradycją a kuszącą perspektywą globalizacji.
Reżyser nie zamierza rozciągać dylematów Tao w nieskończoność i skupia się raczej na konsekwencjach dokonanego przez nią wyboru. Aby je zobrazować, Zhangke przenosi akcję najpierw do roku 2014, a potem 2025. Te czasowe przeskoki służą przede wszystkim do zobrazowania procesu powolnej utraty tożsamości, która okazuje się wysoką ceną awansu społecznego. Na szczęście Zhangke okazuje się zbyt inteligentnym reżyserem, by zadowolić się nachalnym moralizatorstwem. Towarzyszące Tao poczucie niespełnienia potrafi pokazać nie wprost, lecz za pomocą dyskretnej sugestii bądź celnej metafory.
Siła „Gór...” polega również na tym, że choć wątki społeczne i polityczne są dla fabuły bardzo ważne, w każdej chwili można wznieść ją na poziom większej uniwersalności. Dlatego właśnie tak przejmująco wypadają ostatnie sceny filmu, w których dojrzała Tao w największym stopniu odczuwa konsekwencje wszystkich swoich wcześniejszych wyborów. Bohaterka, dotąd właściwie bezbronna i idąca przez życie po omacku, zyskuje wreszcie broń w postaci samoświadomości. Trudno oprzeć się wrażeniu, że zamiast „Go West” za swój hymn mogłaby ostatecznie uznać „I Will Survive”.
Nawet góry przeminą | Chiny, Francja, Japonia 2015 | reżyseria: Jia Zhangke | dystrybucja: Against Gravity | czas: 131 min | w kinach od 4 marca