Zdarzyło ci się napisać żart tak kontrowersyjny, że postanowiłeś zrezygnować z niego podczas występów na żywo?
Nie. Nie utrzymuję się z obrażania ludzi, nie uważam, żeby to było śmieszne. Jestem zainteresowany analizą różnych zjawisk, rozbieraniem ich na czynniki pierwsze i patrzeniem z nowej perspektywy. To, co nas śmieszy, często wiąże się z elementem zaskoczenia. Ale jeśli możesz się z żartem utożsamić, znaleźć w nim część siebie, to zawsze jest zabawne. „O zobacz, ty też masz tę okropną chorobę, to bardzo śmieszne! Napijmy się razem!”. Ale nie poradzę nic na to, że ludzie czasem czują się obrażeni. Każdy może obrazić się o cokolwiek, bo ludzie mają różne przekonania. A jeśli starasz się nie urazić nikogo, ostatecznie nie będziesz mógł nic powiedzieć.
A nie boisz się, że niektóre z twoich żartów z powodu różnic kulturowych nie zostaną dobrze zrozumiane przez publiczność spoza Wysp Brytyjskich?
Bardzo doceniam fakt, że ludzie przychodzą na moje występy i słuchają głównie języka nieojczystego. To sprawia, że jestem im coś winien. Muszę więc zrobić wszystko, żeby być zrozumianym. Polacy mają fantastyczne poczucie humoru, wielką tradycję satyry i zdolność do mówienia rzeczy, które znaczą wiele jednocześnie. Dla mnie największym wyzwaniem jest tylko to, żeby zostać zrozumianym, ale przecież mam przed sobą bardzo bystrą publiczność.
To może opowiesz jakieś dowcipy o Polakach?
Szczerze mówiąc, nie znam żadnych. Wiem, że wiele takich dowcipów opowiada się w Ameryce. Pewnie dlatego, że swojego czasu była tak wielka fala emigracji Polaków do USA. Pamiętam, że byłem na lotnisku w Chicago. Pewna starsza pani zupełnie nie umiała się odnaleźć na miejscu i dwóch wielkich ochroniarzy zaśmiało się, że na pewno jest Polką. Chodziło chyba o to, że nie wiedziała, dokąd idzie. W Irlandii tego nie mamy. Nie dorastaliśmy z Polakami w pobliżu, może pojawią się dowcipy za jakiś czas, bo teraz nasze relacje są bogatsze i dużo bardziej złożone. Dajcie mi ze dwadzieścia lat, coś wymyślę.
Improwizujesz w czasie występów na żywo?
Czasem tak, zwłaszcza gdy uda się znaleźć nić porozumienia z publiką. Można wtedy ryzykować żarty o tym, jak dani ludzie są postrzegani przez innych za granicą. Dla mnie to jest właśnie bardzo interesujące w przyjeżdżaniu do krajów takich jak Polska, bo to bardzo orzeźwiające. Wymaga ode mnie, żebym faktycznie był skupiony i obserwował, co się dzieje z moją publicznością. Jeśli tak nie zrobię, nie uda mi się wczuć w ich położenie, a do tego przecież dążę.
Jaka jest twoja nowa trasa „Off the Hook”? Czy ma jakiś motyw przewodni?
Jest trochę o wszystkim: o byciu młodym, potem o byciu starszym (pamiętając o tym, jak było być młodym). Wspominam także sytuacje, kiedy byłem młody, patrzyłem na osoby w średnim wieku i zastanawiałem się: „Dlaczego oni są tacy dziwni?”. Wspominam, jak myślałem o osobie, za którą sam dziś mogę uchodzić. To jak dwa lustra patrzące na siebie.
Dylan Moran: Off the Hook | Warszawa, klub Stodoła | 14.11, godz. 19.00