„Urodziłem się, by grać na gitarze, a w mych żyłach płynie blues” – śpiewa na swojej nowej płycie Buddy Guy, ostatni żyjący gigant elektrycznego bluesa
Mistrz Buddy’ego Guya, Muddy Waters, miał mu powiedzieć przed śmiercią: „Nie przestawaj grać tego cholernego bluesa i nie pozwól mu umrzeć”. Buddy realizuje prośbę zmarłego ponad 30 lat temu Watersa z nawiązką. Najnowszy krążek Buddy’ego Guya „Born to Play Guitar” to pokaz surowego, mistrzowskiego bluesa, potwierdzający geniusz autora. Mimo 79 lat na karku Guy najwidoczniej nie zamierza przechodzić na emeryturę.
W jednym z odcinków serii „Sonic Highways” Dave’a Grohla można obejrzeć krótką rozmowę z Buddym Guyem. Opowiada w niej m.in. o swojej technice grania. Porównuje ją do potrawy zwanej gumbo. To rodzaj zupy, czy też gulaszu, popularnej w Luizjanie już w XVIII wieku. Lądowało w niej wszystko, co nadawało się do zjedzenia, a pochodziło z różnych kulinarnych kultur. Taką miksturę stosuje też Guy. Wychodzi poza hermetyczne style, starając się po prostu przekazywać emocje za pomocą dwóch rąk szalejących na gitarze.
Czerpał inspiracje od nieżyjących już mistrzów bluesa: T-Bone Walkera, Johna Lee Hookera czy wspomnianego Watersa. Dorastając w Luizjanie, Buddy chłonął bluesa. Pierwszą gitarę zbudował sobie sam. Rodzice Buddy’ego nie byli zapewne specjalnie zadowoleni, widząc syna wyrywającego metalowe kabelki z drzwi chroniących mieszkanie przed wlatującymi owadami, by z nich zbudować proste „wiosło”. Kiedy wreszcie zdobył prawdziwą gitarę, zaczął grywać w knajpach w stolicy stanu, Baton Rouge. Ciągnęło go jednak do Chicago, bo tam grali jego mistrzowie, m.in. Jimmy Reed i przede wszystkim Waters, geniusze chropowatego, elektrycznego bluesa.
W 1957 roku Guy trafił do słynnego klubu 708. Tam wypatrzył go sam Muddy Waters i od tamtej pory zostali przyjaciółmi, a Guy rozpoczął niewiarygodną karierę gitarzysty i wokalisty bluesowego. Stałymi bywalcami 708 Club byli bracia Leonard i Phil Chess, Polacy żydowskiego pochodzenia z Częstochowy. W 1950 roku powołali do życia wytwórnię płytową Chess Records i właśnie w niej karierę zaczął Guy.
Buddy czarował i jak pokazuje „Born to Play Guitar”, wciąż to robi, nie tylko surowym sposobem gry, lecz także ekspresją. Legendarny brytyjski gitarzysta Jeff Beck w jednym z wywiadów przekonywał, że Guy potrafił grać na gitarze, trzymając ją z tyłu głowy, jeszcze zanim zaczął tak szaleć Jimi Hendrix. Potrafił też podrzucić gitarę do góry i potem ją złapać, grając ten sam akord. Nie powinien więc dziwić widok Buddy’ego na okładce nowej płyty, na której szarpie struny zębami.
Jego wielki fan Stevie Ray Vaughan przekonywał, że Guy ma niezwykłą zdolność przekazywania emocji poprzez gitarę – potrafi grać cicho jak nikt, by potem zaszaleć i zagrać głośno, również tak jak nikt nie potrafi. Eric Clapton też dołożył cegiełkę do uznania geniusza Guya, nazywając go najlepszym żyjącym gitarzystą. Zresztą dwóch wspomnianych tu gitarzystów, Beck i Clapton, pojawiło się gościnnie na płycie Buddy’ego „Damn Right, I’ve Got the Blues” z 1991 roku. To był wielki powrót Guya po kilku chudych latach. Krążek pokrył się złotem i otrzymał znakomite recenzje, a przede wszystkim nagrodę Grammy, co powtórzyło się w latach 90. jeszcze kilkukrotnie. Ten album promował podczas swojego pierwszego polskiego koncertu, w 1992 roku w warszawskiej Stodole.
Na Guya, który miał za sobą przecież nagrania z Muddym Watersem, Hiowlin’ Wolfem, Williem Dixonem i trasy koncertowe z Rolling Stones, Janis Joplin czy Grateful Dead, w latach 90. posypały się wyróżnienia, których fala trwa do dzisiaj. Ma już na koncie m.in. Blues Music Award (kiedyś zwane W.C. Handy Awards), odznaczenie państwowe National Medal of Arts czy wprowadzenie do Rock and Roll Hall of Fame przez samego B.B. Kinga i Erica Claptona.
Zmarłemu w maju tego roku Kingowi poświęcił zresztą jeden z numerów na „Born to Play Guitar”. Gościnnie zaśpiewał w nim Van Morrison. Inni goście tej płyty to Billy Gibbons z ZZ Top, Joss Stone i Kim Wilson. Chrypka Guya i jego gitarowa wirtuozeria wciągają tu od pierwszego do ostatniego numeru. Buddy Guy jest ostry i bezkompromisowy, choć momentami potrafi oczarować uroczą balladą. Szanse, że go ktoś przebije w graniu prawdziwego bluesa, są zerowe. Oby tak pozostało jeszcze długo.
Buddy Guy | Born to Play Guitar | Sony Music