Zastanawiali się państwo ostatnio, dlaczego polska lewica jakoś nie może rozwinąć skrzydeł? To poczytajcie „Kreta rewolucji”! Wprost wam na to pytanie nie odpowie, ale za to pozwoli spojrzeć na sprawę z nowej, szerszej perspektywy.
Zastanawiali się państwo ostatnio, dlaczego polska lewica jakoś nie może rozwinąć skrzydeł? To poczytajcie „Kreta rewolucji”! Wprost wam na to pytanie nie odpowie, ale za to pozwoli spojrzeć na sprawę z nowej, szerszej perspektywy.
Tak, wiem, że ta książka jest historią lewicy latynoamerykańskiej. A jej autor to brazylijski profesor nauk politycznych z Sao Paulo. Ale w pewien zaskakujący sposób lektura „Kreta rewolucji” działa w sposób porządkujący. Daje czytelnikowi intelektualną radochę na kilku polach. W pierwszej, najbardziej oczywistej warstwie tłumaczy, co się właściwie od kilkunastu lat dzieje w „tej drugiej” Ameryce. A przede wszystkim dlaczego kolejne kraje kontynentu jeden po drugim oddają władzę różnego rodzaju socjalistom i lewakom. Od (w międzyczasie zmarłego) Hugona Chaveza i Eva Moralesa przez brazylijską Partię Pracowników (byłego prezydenta Luli i jego następczyni Dilmy Rouseff) po argentyński klan Kirchnerów czy byłego paragwajskiego biskupa i prezydenta kraju Fernanda Lugo. Ale jest jeszcze druga – chyba nawet ważniejsza – warstwa tej książki.
Tu chodzi właśnie o tego tytułowego „kreta”. To figura zaczerpnięta z jednej z książek Karola Marksa. Marksa można lubić albo nie, ale nikt przy zdrowych zmysłach nie może odmówić przenikliwości i oryginalności jego gruntownej krytyce kapitalizmu. Ustroju wyjątkowo potężnego, ale i generującego całą masę wewnętrznych sprzeczności i społecznych konfliktów. W życiu politycznym te sprzeczności objawiają się właśnie pod postacią... kreta. Ten dzień i noc wytrwale ryje pod ziemią swoje korytarze. Nawet wtedy, gdy na powierzchni panuje porządek i nic nie zapowiada zamieszania. Bo nagle ziemia się unosi i kret rewolucji wystawia mordkę tam, gdzie najmniej się go spodziewano. Takim miejscem jest obecnie Ameryka Łacińska.
Emir Sader nie lansuje więc tezy o tym, że neoliberalizm musiał pęknąć właśnie tam. Odwrotnie, opisując historię latynoamerykańskich ruchów lewicowych, dowodzi, że tak naprawdę niewiele mogło to zapowiadać. Pisze uczciwie o wewnętrznych sprzecznościach tych ruchów, ich błędnych decyzjach politycznych, licznych klęskach i często nawet braku podstaw teoretycznych albo intelektualnych. Czytając Sadera, można odnieść wrażenie, że latynoska lewica ruszała się na dziejowej szachownicy niczym dziecko we mgle: trzy kroki do przodu, cztery w tył, pięć w bok. A jednak – mimo permanentnego i nierozwiązanego sporu między rewolucjonistami a reformistami – tamtejszej lewicy udało się wytworzyć oryginalną i osobną alternatywę gospodarczą i polityczną wobec wszechwładnego neoliberalizmu.
Pod tym względem Ameryka Łacińska jest dziś w zupełnie innym miejscu niż nasza część posttransformacyjnej Europy. A pewnie i spora część strefy euro. Tu kreta na razie nie widać. Co jednak – przypomina Sader – absolutnie nie znaczy, że nie czeka nas na tym – nomen omen – polu żadna niespodzianka.
Dalszy ciąg materiału pod wideo
Materiał chroniony prawem autorskim - wszelkie prawa zastrzeżone. Dalsze rozpowszechnianie artykułu za zgodą wydawcy INFOR PL S.A. Kup licencję
Reklama
Reklama
Reklama