Małe – i uproszczone – wprowadzenie dla czytelników, którzy nie śledzą zawiłości kanonu „Gwiezdnych wojen”. Jeszcze do niedawna większość komiksów, książek, gier i wszelkich innych popkulturowych dóbr, które zyskały aprobatę Lucasfilm, były uznawane za kanoniczne (przynajmniej dopóki nie kolidowały z fabułą filmów). Jednak gdy Disney przejął firmę Lucasa oraz prawa do całej franczyzy, dotychczasowy kanon uległ zasadniczej zmianie. Zostały w nim oczywiście filmy pełnometrażowe (wraz z animowaną „Wojną klonów”) oraz seriale „Wojna klonów” i „Rebelianci”. Książki i komiksy (wcześniej wydawane przez Dark Horse, teraz przez należącego do Disneya Marvela) napisane przed 2014 rokiem zostały natomiast opatrzone szyldem „Legendy” i stanowią coś w rodzaju alternatywnej historii świata Gwiezdnych Wojen.
W przypadku „Cieni Imperium” owa kanoniczność jest o tyle istotna, że akcja komiksu toczy się między wydarzeniami pokazanymi w filmach „Imperium kontratakuje” oraz „Powrót Jedi”. Komiks był zresztą tylko częścią projektu wypełniającego lukę między kinowymi przebojami. Na dwudziestolecie premiery „Gwiezdnych wojen” (przypadające, przypomnijmy, w 1997 roku) Lucas początkowo planował wprowadzenie na ekrany kin odświeżonej wersji filmu. Gdy zorientował się, że nie zdąży, powstał multimedialny projekt „Cienie Imperium”: powieść Steve’a Perry’ego, komiks Johna Wagnera i Kiliana Plunketta (Jednego z czołowych artystów pracujących przy obrazkowych opowieściach ze świata Star Wars), gry video, specjalna seria figurek, a nawet płyta ze ścieżką dźwiękową. Lucas udowodnił wtedy, że potrafi odnieść sukces także bez filmu.
Jak po blisko kolejnych dwudziestu latach sprawdzają się komiksowe „Cienie Imperium”? Scenarzysta John Wagner (polskim czytelnikom być może najlepiej znany z albumu „Batman/Sędzia Dredd: Sąd nad Gotham”) nie tyle zaadaptował na potrzeby rysunkowego albumu powieść Perry’ego, co rozwinął niektóre z jej wątków. Na pierwszy plan wysuwają się tu więc czarne charaktery: książę Xizor, szef przestępczej organizacji Czarne Słońce, chcący zastąpić Vadera u boku Imperatora, i sam Boba Fett, który ciągle transportuje zakonserwowanego w karbonicie Hana Solo. Do tego na drugim planie pojawia się cała masa innych rzezimieszków, gang Wielkiego Gizza, a także gromada łowców nagród mających własne porachunki z Fettem. Wagner nie traci rzecz jasna z oczu Luke’a Skywalkera, Lei, Chewbakki i reszty znajomych postaci, ale ich losy stanowią raczej tło całego albumu.
Fabuła „Cieni Imperium” może wydawać się dość skomplikowana – zwłaszcza dla czytelników, którzy nie znają powieści i będą gubić się w gąszczu nowych postaci – ale jednocześnie jest ciekawym spojrzeniem na „zaplecze” walki rebeliantów z Imperium. Wagner eksploruje przestępcze podziemie, pokazuje zaskakujące układy i sojusze, wychodzi poza schemat awanturniczo-przygodowy z kulminacją w postaci wielkiej kosmicznej bitwy (choć i tego w „Cieniach…” nie zabrakło). Dobrze poradził sobie także z rozbudowaniem charakterów znanych z filmów postaci: Boba Fett „rozmawiający” z zatopionym w karbonicie Hanem Solo czy Luke dopiero uczący się, jak zostać prawdziwie potężnym Jedi (i jak poradzić sobie z rodzinnym brzemieniem) przykuwają uwagę. Gorzej z nowymi bohaterami: Xizor, Gizz czy najemnik Dash Randar (który musiał jakoś wypełnić lukę po nieobecnym Solo) wnoszą sporo do akcji, lecz na tle ikonicznych postaci wypadają bardzo blado.
Powstały w ramach Lucasowskiego uniwersum komiksy, które lepiej zniosły próbę czasu, ale bez wątpienia „Cienie Imperium” znać warto. To nie tylko solidna space opera, lecz także znaczący punkt w historii „Gwiezdnych wojen”.