Petr Jarchovský swoim zwyczajem obnaża stereotypy dotyczące czeskiej obyczajowości. Śmiejemy się, ale raczej na smutno, ponieważ reżyser ze swoim scenarzystą nie szczędzą bohaterom przykrości, a na ich przykładzie pokazują konsekwencje idiotycznego kultu młodości czy znaną również z naszych mediów plagę niepopartego talentem celebryctwa
Petr Jarchovský swoim zwyczajem obnaża stereotypy dotyczące czeskiej obyczajowości. Śmiejemy się, ale raczej na smutno, ponieważ reżyser ze swoim scenarzystą nie szczędzą bohaterom przykrości, a na ich przykładzie pokazują konsekwencje idiotycznego kultu młodości czy znaną również z naszych mediów plagę niepopartego talentem celebryctwa
Chyba wciąż nie jest najlepiej z czeskim kinem, skoro zaledwie sympatyczni „Klauni” Viktora Tauša uchodzą u naszych sąsiadów za jeden z najlepszych tytułów sezonu. Jeszcze dwie dekady temu byliśmy zapatrzeni i zafascynowani kinem z Czech, a pełne wdzięku, inteligentne komedie obyczajowe sygnowane nazwiskami Hřebejka, Ondříčka, Zelenki czy Svěráka stawialiśmy naszym twórcom za niedościgły wzór.
Kłopot w tym, że uzdolnionej czołówce czeskich filmowców z lat 90. nie przybyła w zasadzie żadna licząca się konkurencja. Poza utalentowanym i wrażliwym Bohdanem Slámą nie pojawiły się nowe nazwiska, które mogłyby nawiązać walkę z dawną czołówką, z kolei nowe projekty twórców „Koli”, „Guzikowców” czy „Samotnych” mają się nijak do ich najlepszych dzieł. Na ostatnim festiwalu w Karlowych Warach usłyszałem od czeskiego kolegi: „Kiedyś patrzyliście na nas z podziwem, dzisiaj sytuacja się zmieniła. To my podziwiamy polskie kino. Jedynym naprawdę udanym filmem w Czechach był serial »Gorejący krzew« w reżyserii waszej Agnieszki Holland. Nic więcej się u nas nie wydarzyło”.
„Klauni” nominowani do czeskich Złotych Lwów w ośmiu kategoriach na pewno nie zmienią tej sytuacji, chociaż mamy do czynienia z dziełkiem bezpretensjonalnym i sympatycznym, swoistym signum kina czeskiego. Od nazwiska reżysera w tym przypadku ważniejszy jest jednak podpis scenarzysty. Petr Jarchovský to autor scenariuszy najważniejszych czeskich filmów ostatnich lat, pisanych przede wszystkim z myślą o Janie Hřebejku („Musimy sobie pomagać”, „Po ślubie”, „Piękność w opałach”). Siłą tych tekstów były zawsze wielowątkowe opowieści o zwyczajnych ludziach postawionych wobec nadzwyczajnych okoliczności. Viktor Tauš, reżyser „Klaunów”, przede wszystkim producent, dopiero na kolejnych miejscach reżyser i aktor, nie ma jednak talentu Hřebejka. Strategia wydaje się podobna, ale efekt nie jest do tego stopnia udany. Pomysł został pożyczony z głośnej sztuki Neila Simona „Słoneczni chłopcy”. Podobnie jak w dramacie Simona chodzi o spotkanie po latach tytułowych klaunów, którzy w czasach Czechosłowacji święcili sukcesy jako trupa komiczna o nazwie Busters. W nowej rzeczywistości każdy z „klaunów” szukał szczęścia na własną rękę. Film Tauša rejestruje moment ich spotkania po latach, kiedy pojawił się pomysł na wielki comeback zespołu.
Petr Jarchovský swoim zwyczajem obnaża stereotypy dotyczące czeskiej obyczajowości. Śmiejemy się, ale raczej na smutno, ponieważ reżyser ze swoim scenarzystą nie szczędzą bohaterom przykrości, a na ich przykładzie pokazują konsekwencje idiotycznego kultu młodości czy znaną również z naszych mediów plagę niepopartego talentem celebryctwa – tyle że długi seans o starych komikach nie ma w sobie lekkości: tezy są oczywiste, a realizacja zaledwie solenna.
Smutni klauni bywają także trochę nudni. Na prawdziwe filmowe wydarzenie z Czech będziemy musieli jeszcze poczekać.
Klauni | Czechy, Słowacja, Luksemburg, Finlandia 2013 | reżyseria: Viktor Tauš | dystrybucja: Vivarto | czas: 120 min
Materiał chroniony prawem autorskim - wszelkie prawa zastrzeżone. Dalsze rozpowszechnianie artykułu za zgodą wydawcy INFOR PL S.A. Kup licencję
Reklama
Reklama