Max – fantastycznie zagrany przez mrukliwego, wycofanego Toma Hardy’ego – najpierw będzie walczył o swoje życie, ale przecież wiadomo, że w końcu stanie w obronie prześladowanych kobiet
Max – fantastycznie zagrany przez mrukliwego, wycofanego Toma Hardy’ego – najpierw będzie walczył o swoje życie, ale przecież wiadomo, że w końcu stanie w obronie prześladowanych kobiet
Tyle lat trwała produkcja czwartej części „Mad Maksa”, że można było zwątpić, czy film kiedykolwiek powstanie. Pamiętam czasy, w których Mel Gibson był gotów ponownie zagrać tytułową rolę, pamiętam nawet pomysł reżysera George’a Millera, żeby projekt zrealizować w formie trójwymiarowej animacji. Ostatecznie od pierwszego zarysu scenariusza do premiery minęło ponad 17 lat, ale filmowi to wcale nie zaszkodziło.
Fabuła nowego „Mad Maksa” jest umowna: tytułowy bohater stanie się uczestnikiem pościgu za Cesarzową Furiosą i uprowadzonymi przez nią żonami pustynnego watażki zwanego Wiecznym Joem. Max – fantastycznie zagrany przez mrukliwego, wycofanego Toma Hardy’ego – najpierw będzie walczył o swoje życie, ale przecież wiadomo, że w końcu stanie w obronie prześladowanych kobiet. Reszta jest orgią stali i ognia, dzikim, nieokiełznanym i podnoszącym poziom adrenaliny widowiskiem rozgrywanym w czerwieni piasków pustyni, w huku silników i jazgocie gitarowych riffów. „Mad Max” to również popis wizualnej wyobraźni George’a Millera. Pojawiające się tu i ówdzie w recenzjach odniesienia do malarstwa Hieronima Boscha są oczywiście jak najbardziej na miejscu, ale film – podobnie jak cała seria o Mad Maksie – równie wiele zawdzięcza komiksom czy klasycznym filmom postapokaliptycznym, jak „Hardware” czy „Aleja potępionych”. Miller czerpie od poprzedników pełnymi garściami, ale udowadnia także, że ciągle potrafi zaskakiwać. Niby wraca do świata, który już dobrze znamy, ale przecież zaludnia go coraz barwniejszą galerią dziwadeł, szaleńców i wykolejeńców.
A jednocześnie w tym cyrkowym korowodzie udaje mu się uchwycić szaleństwo współczesnego świata. „Podziwiajcie nas!”, krzyczą żołnierze Wiecznego Joego, idąc na śmierć niczym na występ w ekstremalnym reality show. A jedynym wybawieniem z tego piekielnego chaosu są kobiety – tak, „Na drodze gniewu” to rzeczywiście feministyczne kino akcji, konsultantką na planie była zresztą Eve Ensler, autorka „Monologów waginy”. Max może wciąż jest tutaj głównym bohaterem, ale to Furiosa jest wcieleniem gniewu przeciwko patriarchalnemu systemowi, a wyrwane z łap Joego dziewczyny uosabiają resztki tkwiących w ludziach godności, piękna i mądrości. Oraz nadziei, że nawet w tym pustynnym piekle można jeszcze ocalić przyszłość. Kolejne części „Mad Maksa” są pewnie nieuniknione – mówili o tym i Miller, i Hardy – ale nie miałbym nic przeciwko temu, by bohaterką jednej z nich ponownie była Furiosa. ©?
Mad Max: Na drodze gniewu | Australia, USA 2015 | reżyseria: George Miller | dystrybucja: Warner Bros | czas: 120 min
Materiał chroniony prawem autorskim - wszelkie prawa zastrzeżone. Dalsze rozpowszechnianie artykułu za zgodą wydawcy INFOR PL S.A. Kup licencję
Reklama
Reklama