Warto sięgnąć po klasyków opisujących kulturę strategiczną Rosji. Szczególnie do Włodzimierza Bączkowskiego, którego teksty pozwolą uniknąć wyważania otwartych drzwi.
Określenie Włodzimierza Bączkowskiego, zmarłego w 2000 r. dziennikarza i pisarza, mianem sowietologa, byłoby krzywdzące. Autor genialnych tekstów o Wschodzie nie wróżył z fusów oraz nie przeprowadzał analiz, przyglądając się mimice kolejnych genseków. Bączkowski łączył gruntowne wykształcenie humanistyczne z metodą reporterską, aby opowiadać o ZSRR. Jego prace, które powstawały od połowy lat 30. XX w. do początku lat 80. są ponadczasowe. Najnowsze trzytomowe wydanie – „Rosja wczoraj i dziś. Studium historyczno-polityczne”, „Frontem do historii. Pisma prometejskie” oraz „Istota siły i słabości rosyjskiej” – wydane przez Centrum Mieroszewskiego i Ośrodek Myśli Politycznej są lekturą obowiązkową dla tych, którzy chcą zrozumieć wojnę w Ukrainie. Czy szerzej – lepiej poznać kulisy ekspedycyjnej polityki Władimira Putina.
Książki Bączkowskiego pozbawiają złudzeń. Wyprowadzają z pułapek, w które wpędza francusko-niemiecka frakcja kompromisu. Bączkowski – który pisał o Rosji w jej sowieckim wydaniu – daje paletę uniwersalnych narzędzi pozwalających demaskować współczesne mity o tym państwie.
Mit wielkiej siły
Próżno szukać lepszej dekonstrukcji mitu drugiej armii świata niż tej zawartej w eseju „Uwagi o istocie siły rosyjskiej”, opublikowanym po raz pierwszy w 1938 r. w piśmie „Wschód-Orient”. „Wsiewołod Iwanow (rosyjski filozof ruchu euroazjatyckiego – red.), głęboki myśliciel rosyjski, pisał: «Zawojewanija wsiegda byli dla nas ekwiwalentom gosudarstwiennoj siły» [Podboje zawsze były dla nas przejawem siły państwa]. Gen. Kuropatkin (minister wojny w latach 1889–1904 – red.) w swym dzienniku oblicza, że w ciągu 200 ostatnich lat Rosja prowadziła długi szereg wojen, ciągnących się w sumie 128 lat – z tej liczby wojny mające na celu rozszerzenie granic Rosji trwały w sumie 101 lat. Wojen obronnych prowadzono w tym czasie tylko cztery i trwały one w sumie zaledwie 4 i pół roku. Dane te, poparte tablicą rozwoju terytorialnego Rosji, sugerują wstępny pogląd, że wojny zaborcze Rosji są najwłaściwszym przejawem potęgi tego kraju” – pisze Bączkowski. Konkluzja jego rozważań jest gorzka: „Analizując wojny zaborcze Rosji, przekonamy się, że Moskwa z reguły podbijała narody bądź znajdujące się w stanie kompletnego upadku, bądź też niestawiające większego oporu”.
Bączkowski odwołuje się m.in. do XVI-wiecznych podbojów Syberii dokonanych przez Czułkowa „do linii średniego Jenisieju”. Porównuje tamtą ekspansję do działalności Francisco Pizarra. Z tą różnicą, że konkwistadorzy w Ameryce toczyli realne wojny i stawali do krwawych bitew, zaś Czułkow po prostu przejmował teren nie napotykając oporu. Według tej metody przejęto ziemie Baszkirów, Samojedów, Tatarów, Tunguzów i Jakutów. Na Zachodzie podobnie: „traktatem andruszowskim zdobyto Ukrainę zadnieprzańską walczącą na dwa fronty i opanowaną wewnętrzną anarchią (1667), a nieco później metodą lekkiej wyprawy myśliwskiej zagarnięto Kamczatkę (1703), ziemię Koriaków, na zachodzie część Finlandii i w r. 1772 pierwszą część osłabionej, zanarchizowanej, o przekupionej elicie Polski”.
Problem dla Moskwy zaczynał się, gdy ktoś walczył lub był lepiej zorganizowany. „Najmniejszy opór na długo zatrzymywał zwycięski podbojowy pochód Rosji, a najmniejszy, lecz prężny i zdrowy moralnie ośrodek państwowo-narodowy umiał trzymać w szachu o wiele potężniejszą Moskwę. Złota Orda z XIV w. i początku XV w. panowała nad potężnym Księstwem Moskiewskim. Później mikroskopijny Krym w wiekach od XIV do XVII zagrażał państwu 10-krotnie większemu pod względem ludności i 20-, 30-krotnie większemu terytorialnie” – pisze Bączkowski.
Trudno nie znaleźć tu analogii do wojny w Ukrainie. Generałowie Władimira Putina szli na Kijów, oczekując poddania miasta. Gdy tak się nie stało, ugrzęźli. Mieli przeciwko sobie może nie nowoczesną i sprawną demokrację, lecz wystarczająco wydajne państwo z zaprawioną niemal ośmioletnią wojną na Donbasie armią. Wojsko i prywatne armie Jewgienija Prigożyna oraz Ramzana Kadyrowa nie atakowały rebeliantów w fantomowej Republice Środkowoafrykańskiej czy islamistów w upadłej Syrii. Nie była to też mutacja bitwy o Grozny. Choć Ukraińcy twórczo rozwinęli taktykę „uderz i uciekaj” Asłana Maschadowa, to mieli jednak do dyspozycji coś znacznie ważniejszego niż determinację i upór Czeczenów – państwo. Niedoskonałe, ale jednak państwo. Z armią i bronią wykraczającą poza granatnik i karabin AK-47. Kolumnę pod Kijowem atakowały bezzałogowe bayraktary, a ofensywę na Irpień powstrzymywały zbudowane na wzór zachodni siły specjalne. Efekt wojny napastniczej był taki, jak w pismach Bączkowskiego. Rosja jej nie wygrała. Między innymi z tych samych powodów, co w przeszłości – „trudności przestrzennych” i „okupacyjno-garnizonowych”.
Mit odprężenia
Czytając Bączkowskiego – a wiedząc, co wydarzyło się po 24 lutego – naiwnie wyglądają naciski ze strony Francji i Niemiec na Kijów w kwestii rozmów z Rosją o pokoju. Niemniej infantylna jest wiara w „odwroty” i „ustępstwa” Kremla. „W polityce zagranicznej pod wpływem narastania niebezpieczeństwa faszystowskiego polityka Moskwy uległa złagodzeniu. Zbliżenie z Ligą Narodów, fronty ludowe i pakty o nieagresji w okresie 1932–1939 urwały się nagle w sierpniu 1939 r., w chwili podpisania paktu z hitlerowskimi Niemcami. Już po napadzie Niemiec na Rosję w 1941 r., Sowiety weszły na drogę współpracy z Zachodem i zapoczątkowały okres teherański z jego likwidacją Kominternu, odrodzeniem patriarchatu i budzeniem nastrojów nacjonalistycznych w masach rosyjskich. Nie zdążyło jednak wyschnąć błoto na amerykańskich butach żołnierzy sowieckich, gdy już w 1945 r. rozpoczęła się sowietyzacja «oswobodzonych» krajów na zachodzie oraz podboje w Azji” – pisze Bączkowski.
Putinizm działa dokładnie według tej samej logiki. Jest kontynuacją opryczno-sowieckiej kultury strategicznej. Polega na budowaniu iluzji wzmożenia i odprężenia. W putinizmie odprężeniem była oferta tanich surowców energetycznych w zamian za wiarę w „oswajanie Rosji poprzez biznes” plus Dmitrij Miedwiediew jako twarz resetu. W rzeczywistości celem Kremla była ekspansja. Rozszerzanie wpływów w państwach byłego ZSRR, ale i na Bliskim Wschodzie (Syria), Afryce Subsaharyjskiej (Republika Środkowoafrykańska i Mali) oraz Afryce Północnej (Libia). Doktryna rosyjska w treści nie uległa zmianie i podąża – jak to określa Bączkowski – „drogą pseudougód”.
„Zachód za wszelką cenę stara się rozwikłać kwestie sporne z Moskwą w sposób pokojowy. Te ugodowe tendencje objawiają się w stałych wypowiedziach zachodnioeuropejskich mężów stanu, jak i nacisku Europy na Stany Zjednoczone, by poważnie brały pod rozwagę w swych planach ostatnie pokojowe gesty Sowietów. Niezależnie od niechęci wplątania się w trzecią wojnę – ugodowość zachodniej Europy dyktowana jest względami ekonomicznymi: nadzieją na rozszerzenie handlu z blokiem sowieckim” – pisał w „Kulturze” w 1953 r. Siedemdziesiąt lat później te słowa pozostają aktualne.
Po roku od inwazji prezydent Emmanuel Macron i kanclerz Olaf Scholz konsekwentnie proponują Wołodymyrowi Zełenskiemu podjęcie rozmów pokojowych z Moskwą. Jak pisał niedawno „The Wall Street Journal”, Macron miał przekonywać, że po II wojnie światowej Paryż musiał szukać porozumienia z odwiecznym rywalem – Berlinem. W styczniu tego roku Scholz zapewniał z kolei, że z Putinem trzeba utrzymywać kontakt. – Ponownie będę rozmawiał przez telefon z Putinem, ponieważ to jest konieczne – zapewniał. Nie o pokój tu jedynie chodzi, lecz także o częściowy powrót do dawnych modeli rozwojowych. Czyli handel z Rosją.
Mit rosyjskiego świata
Ekspedycje Putina ubierane są w retorykę obrony praw ludności rosyjskojęzycznej zamieszkującej były ZSRR. Kreml poprzez teorię rosyjskiego świata buduje „humanitarną” podstawę do prowadzenia swoich wojen. W założeniu ma ona wprowadzać niejednoznaczności, które – szczególnie na globalnym Południu – pozostawiają zdolność do budowania sojuszy i przekonywania do własnych narracji. Teoria rosyjskiego świata jest jednak niczym innym jak przykryciem dla neokolonializmu.
Wojną kolonialną jest również inwazja na Ukrainę. Oficjalnym celem ataku była m.in. ochrona interesów ludności rosyjskojęzycznej i „denazyfikacja”. W praktyce chodziło o podporządkowanie i eksploatowanie państwa postrzeganego przez Rosję jako zasób. W podobny sposób działania carskiej Rosji, a później ZSRR postrzega Bączkowski. Jego zdaniem, o ile kolonializm zachodni po II wojnie światowej się zwijał, o tyle sowiecki – się rozwijał.
Gorliwymi wykonawcami tej polityki przed wojną byli „nawróceńcy” – jak określał ich Bączkowski – Stalin, Ordżonikidze, Dzierżyński. „Komuniści pochodzenia nierosyjskiego stali się rosyjskimi szowinistami obcego pochodzenia ze wszystkimi cechami nawróceńców i z całą psychologią przechrztów”. Cytując Lenina, nazywa ich „dzierżymordami”. Taką dzierżymordą jest dziś Siergiej Szojgu, który z pochodzenia jest Tuwińcem. Ale też Ramzan Kadyrow, którego oddziały wsławiły się brutalnością wobec cywilów podczas wojny w Ukrainie.
„W Związku Sowieckim jest ustalona zasada, że jedynie prawdziwi nawróceni na rosyjskość i sowietyzm mogą zajmować ważne stanowiska w rządzie sowieckim i kierownictwie partii” – pisał Bączkowski w „Rosyjskim kolonializmie carskiego i sowieckiego imperium”. Ta sama zasada dotyczy paraimperium, które próbuje odbudować Władimir Putin. Rosyjski świat może budować jedynie dzierżymorda prawdziwie nawrócony na rosyjskość i putinizm. Na czele z kieszonkowym Leninem, którym dziś jest Władimir Putin.©℗