W bogów w sumie nie wierzysz, ale wierzysz w duchy, przeznaczenie i cesarza. No i trzymasz się rytuału: to rytuały porządkują twoje życie i nadają mu sens.
W bogów w sumie nie wierzysz, ale wierzysz w duchy, przeznaczenie i cesarza. No i trzymasz się rytuału: to rytuały porządkują twoje życie i nadają mu sens.
Akcja jednej z moich ulubionych polskich serii kryminalnych nie rozgrywa się w Polsce, lecz w czasach starożytnych, a ściślej: w V w. przed naszą erą, w Atenach, nad Morzem Czarnym i w Etrurii. Mam na myśli trzytomowy cykl Jakuba Szamałka o Leocharesie, detektywie, czy może raczej „człowieku od rozwiązywania problemów” możnych zleceniodawców. Trylogia („Kiedy Atena odwraca wzrok”, „Morze Niegościnne”, „Czytanie z kości”), która ukazywała się w latach 2011-2015, miała - prócz zgrabnych intryg, niewymuszonego poczucia humoru i odświeżającego braku językowej stylizacji - walor historycznego autentyzmu (oczywiście w granicach konwencji pop). Autor, z wykształcenia archeolog śródziemnomorski, wyszedł z założenia, że może przy okazji nieco nadkruszyć wyidealizowany, przeestetyzowany obraz starożytności, obecny w kulturze masowej - te kolumnady olśniewające bielą, laurowe wianki na skroniach i dysputy filozofów przechadzających się w udrapowanych szatach. Napisał więc książki o brutalnej walce politycznej i militarnej między greckimi polis, o kolonialnych rubieżach greckiego świata, o obsesji starożytnych na punkcie przepowiedni, znaków i duchów, wreszcie: o niewolnictwie, patriarchalizmie i osobliwościach ówczesnego życia erotycznego.
Czegoś podobnego - ale na gruncie popularyzatorskim, nie powieściowym - dokonuje amerykański historyk Garrett Ryan w „Nagich posągach, brzuchatych gladiatorach i słoniach bojowych”. Podtytuł tej książki - „Pytania o starożytnych Greków i Rzymian, które baliście się zadać w szkole” - zdaje się sugerować, że mamy do czynienia z pozycją dość niemądrą, ale nie należy się zniechęcać: praca Ryana nie szuka sensacji na siłę i nie jest głupkowato żartobliwa. To zbiór krótkich esejów historycznych, będących przekrojowymi, syntetycznymi odpowiedziami na wspomniane w podtytule „pytania” w rodzaju: „Czy [Grecy i Rzymianie] stosowali środki antykoncepcyjne?”, „Ile zarabiali?”, „Czy składali ofiary z ludzi?”, „Czy podróżowali dla przyjemności?” itp. Innymi słowy, nie ma tu typowej narracji historycznej, założenie wstępne jest takie, że czytelnik ma ogólne pojęcie, o jakim okresie w dziejach mowa w tekście. Dużo tu natomiast takiego sposobu uprawiania historiografii, jaki lubię najbardziej: interesującego się tkanką codziennego życia, rozumiejącego procesy społeczne w skali mikro i makro, zwracającego uwagę na nierówności i grupy marginalizowane, zaangażowanego w tematy pozornie przyziemne.
Oczywiście taka konstrukcja tekstu wymusza pewne uproszczenia. Rzym antyczny trwał przez tysiąclecie (jeśli zaś liczyć z Bizancjum, to i dwa). Grecja starożytna do czasów politycznego wchłonięcia przez Rzym to także niemal tysiąclecie skomplikowanej historii. Ryan ma świadomość, że - przykładowo - grecką epokę archaiczną dzieli od momentu upadku Rzymu jakieś 12 stuleci i że trudno opowiadać o tak różnych okresach w sposób jednorodny. Czytelnik też powinien zdawać sobie sprawę z tego, że owa rozciągnięta w czasie kulturowa wspólnota grecko-rzymska jest swego rodzaju umowną symplifikacją.
Niemniej - z drugiej strony - książka Ryana pokazuje również, jak przebiegał intensywny przepływ idei ze świata greckiego do świata rzymskiego. Z „Nagich posągów…” dość łatwo również pozyskać wiedzę o tym, jak potężną rewolucją polityczną, ideologiczną i obyczajową była konwersja Imperium Rzymskiego na chrześcijaństwo. Niekoniecznie zresztą, o czym warto pamiętać, była to rewolucja w sensie pozytywnym (niedługo nakładem wydawnictwa Filtry ukaże się u nas przekład głośnej książki Catherine Nixey „Ciemniejący wiek. O niszczeniu świata klasycznego przez chrześcijan”, szerzej poruszającej tę kwestię).
Załóżmy zatem, że jesteś mężczyzną, mieszkańcem miasta Rzym w gorącym okresie, gdy republika ustępuje miejsca cesarstwu, czyli - z grubsza - na przełomie tysiącleci. Gdzieś na rubieżach imperium przyszedł niedawno na świat Chrystus, ale ty, rzecz jasna, nie masz pojęcia, jak to wydarzenie zmieni życie twoich zstępnych w kolejnych pokoleniach.
Dzięki miłemu zrządzeniu Fatum dostajesz za to bonus: nie jesteś kobietą. Kobiety - nawet jeśli nie są niewolnicami - w twojej rzeczywistości zajmują pozycję silnie podrzędną, w zasadzie winny się zajmować wyłącznie prowadzeniem domu i rodzeniem dzieci. Twoja własna żona urodziła ich już siedmioro, z czego do wieku pięciu lat dożyła trójka. Wierzysz w to, że zgodnie z kalendarzykiem małżeńskim kobiety są najmniej płodne w połowie cyklu miesięcznego - nie wiesz, że to kompletny idiotyzm, bo w rzeczywistości sprawy mają się odwrotnie. Ale twoja żona wie: najpierw w czasie stosunków ciągle wstrzymywała oddech (podobno zapobiega to zapłodnieniu), ostatnio natomiast próbowała natrzeć ci interes rozgniecionymi jagodami jałowca i żywicą cedrową, rzekomo po to, żebyś miał więcej przyjemności, a w istocie zaś w celu przechwycenia choć części nasienia. Nie udało się - znowu jest w ciąży.
/>
Udałeś się do świątyni, złożyłeś skromną ofiarę, poprosiłeś, żeby tym razem był to chłopiec, bo masz już trzy córki i nie bardzo wiesz, co z ewentualnym posagiem dla nich. Potem przypominasz sobie, że w sumie lubisz swoją żonę, a już na pewno nie zaryzykowałbyś tak, jak to uczynił twój sąsiad, który wziął sobie za kochankę zamężną kobietę. Złapano ich na gorącym uczynku: kobietę po natychmiastowym rozwodzie (wystarczyło zadeklarować: „rozwodzę się z tobą”) mąż odesłał do jej domu rodzinnego - i tak postąpił łagodnie, mógł ją przecież legalnie zabić - a sąsiadowi w obecności tłumu gapiów wetknięto w odbyt rybę rozdymkę. Uciechy było tyle samo, ile współczucia! Nie ryzykujesz zatem: sypiasz ze swoim nastoletnim niewolnikiem, jasnowłosym chłopcem pochodzącym gdzieś zza dalekiej rzeki Albis. Kosztował majątek, ale jest tego wart.
Należysz do miejscowej klasy średniej, księgujesz pożyczki w imieniu lokalnego arystokraty, który żyje głównie z odsetek, które rosną na rachunkach licznych dłużników. Odzyskiwaniem długów administruje paru jego wyzwoleńców - nie chcesz wiedzieć, komu i co zlecają. Masz 165 cm wzrostu (mieścisz się pod tym względem w normie), przetrwałeś parę epidemii, jak niemal wszyscy cierpisz od czasu do czasu na ataki malarii, uda ci się dożyć wieku 63 lat, co będzie kolejnym potwierdzeniem skuteczności składanych ofiar (tylko co dziesiąty współczesny ci Rzymianin dożywa sześćdziesiątki). Umrzesz w pożarze własnego domu. Albo ktoś wbije ci nóż pod żebro i ukradnie twoją sakiewkę z pieniędzmi (starożytni nie znali kieszeni), bo ulice tego miasta nie są w żadnym razie bezpiecznym miejscem.
Dodajmy, że straszliwie śmierdzą: większość mieszkańców ma jedynie nocniki, których zawartość opróżnia się bezpośrednio przez okno. Za to woda dochodząca do Rzymu akweduktami i terakotowymi rurami jest czysta: historia o ołowicy trapiącej Rzymian z powodu stosowania ołowianych rur okazała się nieprawdziwa. Zresztą zawsze można pójść do publicznej latryny - ta ma pięknie zdobione ściany i 64 miejsca siedzące, jedno obok drugiego, bez żadnych przepierzeń. Można poplotkować, usłyszeć parę nowych anegdot, umówić się na ucztę… Podczas uczty natomiast wszystko, co zjesz, będzie smakowało podobnie, a to z uwagi na główną przyprawę, którą stosujesz ty i twoi bliźni, ukochane w antycznym Rzymie garum, czyli sos z solonych i fermentowanych na słońcu rybich wnętrzności; garum wylewasz z lubością na każdą kolejną potrawę, a jadło popijasz rozwodnionym winem (czyste wino piją tylko barbarzyńcy i bogowie). Jesteś przy tym ostrożny - szukasz wokół siebie znaków, przepowiedni, sygnałów od losu.
Wykorzystałem tu zaledwie ułamek wiedzy, jaką inteligentnie i z wdziękiem przekazuje Ryan - ta nieskomplikowana formalnie książka ma, nawiasem mówiąc, potencjał otwarcia czytelnika na dziesiątki innych lektur. Jeśli starożytność wydawała ci się, drogi Czytelniku, nudna jak flaki z olejem, czas zmienić zdanie i wziąć się do lektury „Nagich posągów...”. ©℗
Reklama
Reklama