Chińskie pieniądze i inwestycje do Europy Środkowej nie trafiają bez powodu. Inwestycje, technologie i kredyty nie są za darmo, a środkiem płatniczym są zarówno pieniądze, jak i autocenzura i przymykanie oka na łamanie praw człowieka. Książka "Chińczycy trzymają nas mocno" Sylwii Czubkowskiej choć chwilami brzmi jak powieść sensacyjna, jest do bólu oparta na faktach.
Jeśli pozostać przy terminologii militarnej, to ten cytat - jeden z wielu rozpoczynających kolejne rozdziały książki Sylwii Czubkowskiej „Chińczycy trzymają nas mocno. Pierwsze śledztwo o tym, jak Chiny kolonizują Europę, w tym Polskę” - idealnie wyjaśnia cele Chin w Europie. Zdobycie wiedzy jest kluczowe. Dalej, rozgrywanie przeciwnika i prowadzenie wojny, idzie już łatwo. Wojny gospodarczej naturalnie, bo – używając znowu fraz ze „Sztuki wojny”, nikt nie zamierza „szturmować ufortyfikowanych miast” i uprawiać tę najniższą formę sztuki wojennej. W dziele z VI w. p.n. e. po raz pierwszy Sun Zi rozróżnił i opisał strategię i taktykę prowadzenia wojny, a Chiny tradycji są wierne i potrafią cenne wskazówki zastosować niezależnie od epoki. „Jeśli przeciwnik jest bardzo silny, unikaj go” (zainteresuj się Azją, Afryką, a potem Europą Środkową a nie Zachodnią); „Podporządkuj sobie panów feudalnych, pokazując potencjalne szkody, jakich mogą doznać, w spokoju oczekuj niosących zgiełk. Oto droga kontroli umysłu” (zostań doradcą prezydenta Czech albo przekonaj decydentów, że bez twoich inwestycji ich kraj nie ma szans na rozwój); „Wojna to Tao podstępu” (przeniknij w szeregi instytucji państwowych, uczelni, wpływaj na media) . Tu nie ma miejsca na sentymenty, jest cel, jest plan, jest realizacja [wszystkie cytaty ze "Sztuki wojny" w tłumaczeniu Dariusza Bakalarza]
Sylwia Czubkowska nie ogranicza swojego śledztwa do Polski, ale wyrusza w podróż po Europie Środkowej. Taka perspektywa pozwoliła dobitniej pokazać, że mechanizmy stosowane przez Chiny mają podobne źródła niezależnie od kraju, skala problemu jest naprawdę duża, a cel nie jest przypadkowy. Od czasów Xi Jinpinga „przyczajony tygrys” i „ukryty smok” (i panda, gdy trzeba ocieplić relacje), poczyna sobie coraz śmielej. Pytaniem otwartym jest, czy Europa Środkowa traktowana jest przez Chiny jako ważny partner gospodarczy czy element szerszego planu zdobywania przewagi nad USA. Chiny chcą odzyskać pozycję mocarstwową, a przy okazji zadbać o wizerunek. Państwo Środka zadeklarowało przecież, że do 2049 roku będzie zielone, więc szuka miejsc, do których może przenieść – poza Afryką i Azją - swoje inwestycje. Nawet jeśli Chiny na początku drogi do Europy nie do końca rozpoznały przeciwnika w myśl zaleceń „Sztuki wojny”, to szybko wyciągają wnioski. Już wiedzą, że idealnym narzędziem w rywalizacji z USA w Europie jest technologia, sztuczna inteligencja czy 5G. I że nic tak nie utrwala „przyjaźni biznesowej” jak pożyczka w chińskim banku.
„Chiny zrobią tyle, na ile im pozwolimy"
Podtytuł książki „Pierwsze śledztwo o tym, jak Chiny kolonizują Europę, w tym Polskę” nie jest na wyrost – co potwierdzają historie opisane przez Czubkowską. Trzeba jednak wyraźnie podkreślić - robi to też autorka – że w tej książce nie chodzi o to, by Chinami straszyć czy odmawiać im prawa do kontaktów gospodarczych, ale o to, by robić to z głową i pamiętać, że często za chińskim biznesem stoi autorytarna władza. Nie wolno tracić z pola widzenia dobra państwa i obywateli, nie należy poświęcać demokracji i empatii za kredyty, nie można uciekać od odpowiedzialności. Poznać mechanizmy, które pomagają Chinom rozgrywać Europę, to podstawa w tym nowym rozdaniu, bo tylko świadomość decydentów i konsumentów kolonizację powstrzyma. „Chiny zrobią tyle, na ile im pozwolimy – podkreśla Sylwia Czubkowska. I dlatego to nie jest tylko książka o Chinach i ich ekspansji w Europie.
Na książkę Czubkowskiej trzeba też spojrzeć jeszcze z innej perspektywy: to przygnębiający obraz nieodpowiedzialnej klasy politycznej, przedstawicieli elit, urzędników, biznesu, mediów czy konsumentów w Europie Środkowej. Bohaterowie historii przywoływanych przez autorkę demaskują mocno zwichrowane priorytety i pobudki, z których wynikają decyzje o podjęciu współpracy z chińskim biznesem. Niewyraźne granice pomiędzy polityką a biznesem, nauką a biznesem, polityką a mediami, lobbingiem a politykami czasem wynikają z chciwości, czasem z niewiedzy a czasem po prostu z głupoty. Bo jak inaczej nazwać np. instalację monitoringu, który rozpoznaje twarze i tablice rejestracyjne, ale nikt nie zadał pytania: kto i gdzie zbierze z niego dane. Żeby nie było, to historia z Belgradu, ale w Polsce takie też się zdarzają, a smakowity przykład autorka podaje w książce.
Storytelling wysokiej próby
Każdy rozdział to odrębna historia zamknięta podsumowaniem i streszczeniem wątku, ale każda z nich wpisuje się w część wspólną zbioru chińskich przypadków w naszym regionie. Autorka odwiedziła kraje Europy Środkowej, rozmawiała z politykami, naukowcami, aktywistami. Narrację wzmocnił zweryfikowanymi danymi, datami, liczbami, nazwiskami, siatką powiązań. Jest tego całkiem sporo, ale w żaden sposób nie utrudnia to odbioru książki a wręcz przeciwnie – wzmacnia jej wiarygodność. Bardzo konsekwentnie autorka prowadzi w tej książce tzw. storytelling. Naturalnie można bardziej swojsko: umiejętnie opowiada historie, ale mam wrażenie, że to jednak angielskojęzyczne słowo będzie pełniej oddawać sposób przedstawiania bohaterów i kolejnych wątków. A Czubkowska po prostu to potrafi. Opowiada, pobudza wyobraźnię, angażuje odbiorcę, jednocześnie ważąc jego możliwości percepcyjne. Skupia uwagę na osobach, miejscach, przedmiotach – czyniąc bohaterami. Pilnuje, by nie znużyć, zarzuca wędkę i obiecuje „o tym jeszcze będzie dalej”.
W lutym 2019 roku Sylwia Czubkowska napisała artykuł „Afera Huawei w Polsce: Nieznana historia Staszka W. i Piotra D. z chińskim wywiadem w tle”, w którym opisała jak Polska jako pierwszy kraj na świecie zatrzymała pracownika Huawei pod zarzutem szpiegostwa. Ta historia stała się inspiracją do napisania książki i ją rozpoczyna. Opowieść o Weijing Wangu czyli dla Polaków „Staszku” i jego wspólniku, którym miał być kapitan Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego, Czubkowska prowadzi, opisując działania głównych bohaterów, wprowadzając dygresje, które jak się okaże mają niebagatelne znaczenie (wątek pracownic instytucji państwowych, które tak po prostu choć są posiadaczkami wiedzy wrażliwej lądują w chińskim biznesie), przybliża konteksty ( realia gospodarcze, sytuację polityczną). I czyni to tak zgrabnie, że nie musi postawić wprost pytania: jak to możliwe, że pracownik MSW wylądował w ABW, UKE, a potem w telekomie. Czytelnik zadaje je sobie sam. Nieustannie.
Chciwość, głupota czy jedno i drugie
Gdybym miała napisać, jakie pytanie towarzyszyło mi najczęściej podczas lektury tej książki to chyba „Jak to możliwe”. Ta książka otwiera oczy na wiele spraw i budzi z letargu. Jak to możliwe, że chiński propagandzista stał się doradcą prezydenta Czech a serbscy decydenci po cichu zmieniali prawo, by było przychylne dla chińskich firm łamiących europejskie normy ekologiczne? Jak to możliwe, że w Oławie to nie władze, a mieszkańcy walczyli, by nie wprowadzić fabryki elektrolitu blisko ujęcia wody pitnej dla Wrocławia? Jak to możliwe, że granice pomiędzy chińskim biznesem a polityką, PR, lobbystami, mediami zacierają się.
Czubkowska opisuje jak różne mogą być techniki chińskiej dyplomacji: maseczkowa (podkręcana PR-em), stadionowa (wyciąganie z długów miejsc ukochanych przez lokalnych patriotów sportowych), pułapki zadłużeniowej (inwestycje w pakiecie z kredytami, które mogą być mniej lub bardziej korzystne). Ale dyplomacja dyplomacją, a stale nie najlepsza kondycja finansowa miast, regionów i tzw. zwykłych obywateli jest jedną z przyczyn pozwalania na kolonizację Europy. Gorzki wniosek wynika z historii przejęcia greckiego portu w Pireusie (czarna owca Europy nie dostając wsparcia w UE, poszukała go gdzie indziej, wpadając w problemy), czy z historii budowy pewnej drogi w Czarnogórze.
Jak to możliwe, że użytkownicy TikToka albo klienci – często bardzo młodzi - wielu sklepów internetowych z tanimi towarami nie są ciekawi, dlaczego one są tak tanie. Jak to możliwe, że Chińczycy przejmują marki, zbierają dane, korumpują, zjednują sobie konsumentów i szkolą celebrytów i wcale nas to nie zastanawia.
Dyplomacja oraz pogoń za tanimi inwestycjami i towarami ułatwiają Chinom ekspansję. I jeszcze brak świadomości. To redukuje wrażliwość i dociekliwość, a włącza autocenzurę, która pozwala omijać niewygodne pytania o to co wspólnego z Ujgurami mają modne technologiczne gadżety czy jak państwo traktuje obywateli Tybetu i swoich własnych. Pieniądze i inwestycje do Europy Środkowej nie trafiają bez powodu - pisze Czubkowska. Inwestycje, technologie, kredyty nie są za darmo – podkreśla. Środkiem płatniczym są zarówno pieniądze, jak i autocenzura i przymykanie oka na łamanie praw człowieka.
Jeden z rozmówców Sylwii Czubkowskiej, czeski senator Marek Hilšer cytuje tybetańskiego polityka: „Pierwszą inwestycją Chin w Tybecie były drogi. I Tybet się z tego cieszył. Do czasu, gdy zdano sobie sprawę, że drogi przydadzą się także do inwazji”. Warto o tym pamiętać, czytając książkę, bo choć czasem brzmi jak powieść sensacyjna, to jest wyłącznie osadzona w realiach.