Inspirował się pan rzeczywistymi zdarzeniami, pisząc scenariusz „Czarnego węgla, kruchego lodu”, czy to raczej fikcyjna opowieść?
Wydarzenia, o których na co dzień czytam w prasie, potraktowałem jak dobry materiał bazowy, a dalej działa już moja wyobraźnia. W Chinach każdego dnia ma miejsce wiele różnego rodzaju incydentów, nierzadko tak absurdalnych i okrutnych, że trudno to sobie wyobrazić. Zapewniam, że scena, od której zaczyna się film, czyli znalezienie w kopalni rozczłonkowanych zwłok, nie jest wcale jakimś ekstremum. Scenariusz nie odnosi się co prawda do konkretnych zdarzeń, ale mam wrażenie, że to, co wypływa z wyobraźni, czasami jest bardziej prawdopodobne niż to, co rzeczywiście się zdarzyło.
Tę historię opowiada pan, wykorzystując gatunkowe formuły kina noir.
W kinie noir bardzo podoba mi się, że za każdym razem są to filmy autorskie. Mimo pewnej konwencji i przyjętych zasad reżyser może bardzo dużo przemycić od siebie. A do tego to rodzaj kina ze sporym potencjałem komercyjnym. Ciekawe też jest samo podejście do kwestii człowieczeństwa. Mam wrażenie, że w takim filmie jest to bardziej obiektywne. To nie laurka, lecz przedstawienie także ciemnych stron ludzkiej natury. Trzymanie się zasad moralności przez ekranowych bohaterów nie jest tu najważniejsze. Rzeczy, które kojarzą się z kinem noir, czyli właśnie ciemna strona ludzkiej natury, wizerunek femme fatale, zbrodnia, którą trzeba rozwikłać, od zawsze mnie fascynowały.
Filmy noir rozgrywają się przede wszystkim w miejskiej dżungli, pan akcję ulokował jednak na prowincji.
Prowincja funkcjonuje na innych zasadach. Czas płynie tam inaczej, zmiany postępują w dużo wolniejszym tempie i nie są tak dostrzegalne. Kontrast między miastem a prowincją staje się coraz większy. Ulokowanie akcji na prowincji ma ścisły związek z fabułą. Opowiadam w końcu o brutalnej i nierozwiązanej zbrodni, o której przez lata zapomniano. Myślę, że w dużej aglomeracji, zwłaszcza dzisiaj, byłoby to niemożliwe.
Ważnym aspektem pana filmu są zdjęcia, które dobrze korespondują z opowiadaną historią.
Współpraca z operatorem przebiegała na zasadach partnerskich, ale było o to łatwo, ponieważ Jingsong Dong to mój przyjaciel. Znamy się dobrze i ufamy sobie, bo współpracowaliśmy przy wszystkich moich filmach. On zatem dobrze wiedział, co mniej najbardziej interesuje i czego oczekuję w warstwie wizualnej. A sam miał do tego najlepsze narzędzia. Myślę, że kluczową rolę w filmie odgrywa umieszczenie bohaterów w konkretnej przestrzeni, w której rozgrywa się akcja. Dlatego dużą rolę odegrał nie tylko operator, ale i scenograf. Chcieliśmy, żeby „Czarny węgiel, kruchy lód” stylem nawiązywał do klasyków kina noir, takich jak „Sokół maltański” Johna Hustona czy „Trzeci człowiek” Orsona Wellesa. Nie chodziło jednak o bezmyślne kopiowanie, lecz twórczą inspirację. Staram się bazować na intuicji, podążać za instynktem. W tym kontekście lubię też przekomarzać się z widzem, bawić się konwencją, a często wręcz ją odwracać.
Mówił pan o wielu incydentach, do jakich dochodzi w pana ojczyźnie. Zatem czy „Czarny węgiel, kruchy lód” można w jakimś sensie odczytywać jako opowieść o współczesnych Chinach?
Na pewno tak. Choć myślę, że film obrazuje moją ojczyznę nawet nie tyle w dniu dzisiejszym, ile raczej jak będzie ona wyglądała za jakieś dziesięć lat. Pojawia się coraz więcej problemów, z którymi trudno sobie poradzić, a doraźne rozwiązania w pewnym momencie mogą już nie wystarczyć.
Opowiada pan o przemocy, która w dużej mierze definiuje bohaterów. Czy ona w naturalny sposób związana jest z ludzką naturą?
To temat, który często powraca w kontekście tego filmu. Może zabrzmi to kontrowersyjnie, ale mam wrażenie, że publiczność lubi przemoc na ekranie na podobnej zasadzie, jak lubi coca-colę. I jedno, i drugie występuje w naszym życiu, lecz tak naprawdę trudno chyba odpowiedzieć na pytanie, dlaczego je lubimy. Przemoc jest obecna w naszym życiu przez cały czas. Ludzie, choć się jej boją, dają w jakimś sensie na nią przyzwolenie. Albo w sposób czynny, albo poprzez swoją obojętność. A w najlepszym wypadku idąc do kina, po to, żeby ją zobaczyć. Myślę jednak, że ten ostatni wariant ma też jakieś plusy. Dzięki temu ludzie oswajają przemoc i przestają się jej bać.
Co oznacza tytuł pańskiego filmu? Ponoć oryginalny tytuł chiński znacznie różni się od polskiego, który został przetłumaczony z angielskiej wersji.
Rzeczywiście tak jest. Gdyby dosłownie przetłumaczyć tytuł z chińskiego, bardzo trudno byłoby wytłumaczyć, o co dokładnie chodzi. A chodzi o metaforę, że chińska ludność potrzebuje pewnego rodzaju katharsis. Oba tytuły – chiński i angielski, a zatem i polski – mówią o pewnych przeciwieństwach. Węgiel jest czarny, lód zaś biały. Poza tym jedno i drugie związane jest ze zbrodnią, której dotyczy fabuła.