Nie grozi mi, że Robert Krasowski napisze książkę „O Wróblu”. Adam Michnik nie miał tyle szczęścia.
Nie grozi mi, że Robert Krasowski napisze książkę „O Wróblu”. Adam Michnik nie miał tyle szczęścia.
Rozbudowany esej Krasowskiego nie ma wad, które unieważniałyby główną, smutną konkluzję: czytając tę książkę, czytelnik odnosi wrażenie, że słucha cierpliwego oraz prostego wykładu o geometrii. I trudno odeprzeć wniosek, że choć Michnik to osobowość nietuzinkowa, to daleko jej do wyobrażeń samego Adama osobie.
Michnikowi nie brakowało odwagi, nieraz lwiej, a za swoje przekonania cierpiał realnie - i w jego oczach wrogowie i przyjaciele winni mu ustępować pola, kiedy sobie tego zażyczy. Kiedy tego nie robili, byli atakowani z furią i egzaltacją. Obmowa, emocjonalny szantaż, rozpowiadanie zachodnim dziennikarzom, kto właśnie „dziwnie się zachowuje”, kto jest teraz godzien zaufania, a kto już nie - doznali takich emo-ciosów nawet dobrzy, sprawdzeni w bojach przyjaciele, którym przydarzyło się pójść innym tempem, a nie daj Boże, w innym kierunku. Porządek rozgrywek politycznych oraz porządek osobistego bólu (jakim miałkim trzeba być człowiekiem, aby przeszkadzać męczennikowi?) doskonale się mieszały.
Nie brakowało Michnikowi dalekowzroczności, przyznaje Krasowski, ale tylko w jednym okresie życia nie oślepił go podszyty narcyzmem egoizm. To końcówka lat 80., kiedy bohater grał drużynowo, a drużyna powściągała jego najbardziej narwane pomysły. Zawsze kiedy Michnik grał na siebie, innym wyznaczając rolę figur wspomagających Plan, król przegrywał, a figury były zbijane z szachownicy. W końcówce lat 80. rządził Lech Wałęsa, zaś późniejszy redaktor naczelny „Gazety Wyborczej” (naczelny z nadania Wałęsy) zadawalał się rolą laufra u boku wygrywającego króla.
/>
Polityczna przyjaźń Michnika i Wałęsy może się wielu wydawać dziwna (chociaż nie dziwniejsza niż z Andrzejem Gwiazdą i Anną Walentynowicz). Jak celnie przypomina Krasowski, manewr Wałęsy był po prostu rozumny. Lider usuwał z decyzyjnego grona nielegalnej Solidarności radykałów, bo ci mieli za sobą legendę i siłę - idących za nimi szeregowych działaczy podziemia. Potrzebował na ich miejsce radykałów, którzy mieli legendę, ale nie związkowców. Wybór padł na Kuronia i Michnika; ten ostatni był takim radykałem (co, nawiasem mówiąc, tak strasznie boli wielu dzisiejszych michnikożerców, którzy radykałami stali się dopiero w wolnej Polsce), że odmówił, fizycznie odmówił, opuszczenia więzienia po amnestii 1984 r. Bo on łaski nie chce. Krasowski nie stosuje wykrzykników w swoim opisie, pisząc precyzyjnie, nie wchodzi w stylizację prawicowego ani żadnego innego moralizatorstwa. Analityczny chłód stron, w którym opisuje on ówczesne działanie Michnika oraz irytację negocjujących amnestię wielu jego przyjaciół (reytanowski gest blokował wypuszczenie z więzień kilkuset osób), to dobra szkoła pisania o polityce.
O polityce nie jest mniej niż o tytułowym bohaterze. Krasowski skupił się na latach największych wpływów Michnika - od 1980 r. do afery Rywina w 2002 r. - zatem dostajemy opis mechanizmów charakterystycznych dla jednak dość niezwykłego czasu. Podziemie, rządy Moskwy, dekadencja dyktatury i gorączka tworzenia nowego państwa… Dla czytelników tej części „O Michniku”, nieznających innych książek Krasowskiego, przykro mogą zabrzmieć dość oczywiste frazy, że dla rozwoju wydarzeń w Polsce po 1981 r. prawdziwe znaczenie miało wyłącznie to, co robili komuniści. A upadek dyktatury zawdzięczamy nie opozycji, tylko komunistom sowieckim, którzy podjęli decyzję za nas wszystkich. Wschód nas zaskoczył - a najbardziej polskich towarzyszy, którzy szybko dowiedli, jak są nieporadni, kiedy zabrakło wsparcia z Moskwy.
Krasowski często buduje ramy wydarzeń, w których miotają się w Polsce kandydaci na Hamletów, Makbetów, Konradów i Kordianów, w tym ten, który naprawdę, nie na niby, w celi więzienia zawiera przymierze z Bogiem. Kolejne dekady pokażą, że płaszcz Konrada był za duży, a przewodnik polskich sumień będzie kroczył uskokiem, który zamiast do Panteonu doprowadzi do zamku Kiszczaka, Urbana, Rywina… Zwiedziony nie przez diabła, lecz przez siebie.
„O Michniku” to w sumie dzieło dość smutne. Nie każdy ma w życiu takie aspiracje, jakie miał Adam Michnik, ale kto w ogóle jakieś posiadał, i chociaż trochę zrealizował, nieuchronnie utożsami się z jego porażką. Zderzamy się z prawdą, że to, czemu oddawaliśmy się z pałającym sercem, minęło bez śladu albo jest po prostu wypominane. Los bohatera książki jest przykładem nadwyrazistym, ale jego elementy znaleźć można i w losach recenzenta, i w losach jej autora. Vanitas vanitatum… Czy Michnik odpowie książką „O Krasowskim”? Jeżeli analiza Krasowskiego jest słuszna, oczywiście nie. Michnik mógłby napisać, powiedzmy, o Gorbaczowie. No, może o Putinie. W istocie jednak nie temat, lecz forma stałaby się dla niedoszłego autora największym wyzwaniem. Michnik pisze moralizatorsko, z wątroby, oskarżycielsko, aby móc wybrańcom przebaczać - i jeszcze tak, aby dużo było o Michniku. Krasowski pisze inaczej… I lepiej. A to jest już jednak niewybaczalne.
Reklama
Reklama