Aneksja całej Ukrainy przez Związek Radziecki po II wojnie światowej miała swoją krwawą cenę. Ale ta nie powstrzymała Sowietów, bo płacili ją przede wszystkim Ukraińcy

Od tygodni w powietrzu wisi groźba ataku Rosji na Ukrainę. W tej próbie nerwów bardzo istotne są koszty ewentualnej napaści – na ile mogą odstraszyć prezydenta Putina? Owszem, byłyby duże, jednak najwięcej zapłaciliby Ukraińcy. Gdy stawiali opór Moskwie, w XX w. kończyło się to zawsze rzezią. Najdłużej trwała ta najmniej znana, która wydarzyła się zaraz po 1945 r.
Koszty zjednoczenia
Koniec II wojny światowej przyniósł Ukraińcom radykalne zmiany. Do wchodzącej w skład ZSRR Ukraińskiej Socjalistycznej Republiki Radzieckiej z nakazu Stalina ostatecznie przyłączono oderwaną od Polski w 1939 r. zachodnią Ukrainę. Przy tej okazji przeprowadzono gruntowną czystkę etniczną. Na zachód wysiedlono ponad 700 tys. Polaków (drugie tyle uciekło wcześniej), ok. 30 tys. Żydów oraz 33 tys. Czechów. „Nigdy przedtem ludność Ukraińskiej SRR nie była tak jednorodna jak po 1945 r.” – podkreśla Jarosław Hrycak w „Historii Ukrainy”. W tym samym czasie Kreml zamierzał się definitywnie rozprawić ze zbrojnym podziemiem. „Lata 1944–1945 były okresem najbardziej wytężonej działalności OUN-B ukraińskiej partyzantki na terenie ZSRR. Według obliczeń sowieckich przeprowadziła w tym czasie 6,6 tys. akcji zbrojnych”. Opanowała nawet całe rejonowe miasteczka. Oddziały UPA potrafiły przyjmować regularne bitwy z Wojskami Wewnętrznymi NKWD – opisuje w monografii „Ukraińska partyzantka 1942–1960” prof. Grzegorz Motyka. Olbrzymia przewaga liczebna oraz techniczna wojsk sowieckich sprawiała, że Ukraińska Powstańcza Armia nie miała żadnych szans. „Sowieci, według oficjalnych danych, przeciwko OUN i UPA przeprowadzili w latach 1944–1945 39 773 operacje czekistowsko-wojskowe. Zabili 103 313 członków podziemia i partyzantów, zatrzymali 110 785 osób, ujawniło się 50 058 członków OUN i UPA. Aresztowano też 13 704 dezerterów i 83 284 uchylających się od służby w Acz (Armii Czerwonej – przyp. aut.). Razem dawało to gigantyczną liczbę 361 144 ludzi” – wylicza prof. Motyka.
Olbrzymie straty wykrwawiały ukraińskie podziemie i zmusiły w końcu większe ugrupowania do samorozwiązania. „Okazało się również, iż wszelkie rachuby na rozpad ZSRR wskutek ruchów odśrodkowych czy szybki wybuch III wojny światowej są chybione” – dodaje prof. Motyka. Właściwie jedynym atutem, jaki pozostawał Ukraińcom, była spuścizna po II Rzeczypospolitej. Wprawdzie nie uważali jej za swą ojczyznę, lecz pozwalała ona mieszkańcom Kresów na swobodne kultywowanie ojczystej kultury, języka, ożywioną działalność polityczną i społeczną. Tak umacniała się ukraińska świadomość narodowa. „Najsłabiej zrusyfikowana Ukraina Zachodnia była jednocześnie jedną z najsłabiej «zsowietyzowanych» części ZSRR i stanowiła rozsadnik myśli antykomunistycznej” – zauważa Jarosław Hrycak. To zaś wróżyło władzom na Kremlu kłopoty z Ukraińcami. Dlatego postanowiono zawczasu im zapobiec.
Pacyfikowanie narodu
Z początkiem 1946 r. Ukrainę Zachodnią władze sowieckie objęły „wielką blokadą”, wykonując w ten sposób polecenie Stalina, który żądał zaprowadzenia porządku na całym terytorium USRR. Aby uniemożliwić ukraińskiej partyzantce swobodne poruszanie się w terenie, zdecydowano „pokryć cały obszar Ukrainy Zachodniej siecią garnizonów ACz i WW NKWD. Miały one blokować partyzantom dostęp do wiosek, czyli do możliwości uzyskania od miejscowej ludności żywności, ciepłej odzieży czy (szczególnie potrzebnego zimą) bezpiecznego schronienia” – opisuje prof. Motyka. Działano przy tym z ogromnym rozmachem, tak aby odebrać przeciwnikowi wszelkie szanse na przetrwanie. „W czasie «wielkiej blokady» Armia Czerwona założyła ok. 3500 garnizonów” – wylicza prof. Motyka „Garnizony były dobrze uzbrojone (…). Grupy manewrowe składały się z od dwudziestu do stu dobrze uzbrojonych ludzi, dysponujących transporterami opancerzonymi” – dodaje.
Tak roztoczono ścisły nadzór nad niemal wszystkimi miejscowościami na Ukrainie Zachodniej i na tym nie poprzestano. „W poszukiwaniu ukrytych partyzantów Sowieci nieustannie przetrząsali gospodarstwa chłopów, niektóre po kilka razy, niszcząc przy tym dobytek i dorobek wielu lat życia” – relacjonuje prof. Motyka. Jeśli enkawudziście cokolwiek się nie spodobało, gospodarz zostawał aresztowany lub po prostu go zabijano. Często uciekano się do tortur, żeby zdobyć informacje, nie oszczędzając dzieci. „Nie brakowało osób, które podczas prowadzenia śledztw ujawniały swoje sadystyczne i seksualne zwichnięcia. Należał do nich naczelnik referatu walki z bandytyzmem RO NKWD w Glinianach mł. lejtn. Matiuchin, który zgwałcił co najmniej pięć kobiet aresztowanych pod fałszywymi zarzutami” – opisuje prof. Motyka.
Zaskoczone blokadą oddziały partyzanckie próbowały stawiać opór. „Od 10 do 17 stycznia 1946 r. upowcy przeprowadzili 22 ataki na garnizony, zabijając dziewięciu żołnierzy, a 33 raniąc” – wylicza prof. Motyka. Jednak wojska NKWD sukcesywnie rozbijały kolejne grupy zbrojne. Już w lutym I sekretarz Komunistycznej Partii Ukrainy Nikita Chruszczow podczas narady we Lwowie oświadczył zebranym, iż z UPA „nic nie zostało oprócz pojedynczych grup terrorystycznych”. Jego radość okazała się przedwczesna i potyczki trwały do wiosny.
„Ta pełna obław zima była najstraszniejszą ze wszystkich. Tropili nas po śladach niczym zwierzęta. Gdy nie padał śnieg, nie mogliśmy chodzić nawet w nocy. Głodowaliśmy, marzliśmy, prawie nie zapalaliśmy watry, bo szukały nas samoloty" – zapisał we wspomnieniach członek ukraińskiego podziemia Wołodymyr Czawiak.
Mimo to Ukraińcy walczyli z wielką zaciekłością i sowieckie władze zaczęły się ostentacyjnie chwalić każdym sukcesem. Gdy rozbito oddział legendarnego dowódcy UPA Wasyla Andrusiaka „Rizuna”, jego zwłoki wystawiono w Stanisławowie na widok publiczny naprzeciwko teatru. Ciało innego głośnego komendanta, Petro Wacyka „Pruta”, powieszono nad wejściem do stanisławowskiego ratusza. Operacja trwała do kwietnia 1946 r. „Według sowieckich ocen w efekcie blokady zabito 3295 i aresztowano 12 tys. «bandytów» oraz 5 tys. współpracowników podziemia. Według danych podziemia UPA straciła aż 5 tys. zabitych partyzantów” – pisze Grzegorz Motyka. „«Wielka blokada», jeśli można tak powiedzieć, przetrąciła kręgosłup UPA. Pokazała, że w starciu z potężnym totalitarnym państwem nawet najlepiej zorganizowana partyzantka pozbawiona wsparcia z zewnątrz nie ma szans zwycięstwa” – uzupełnia.
Niedługo potem władza sowiecka jeszcze brutalniej przetrąciła kręgosłup także Ukrainie Wschodniej.
Wykrwawione ziemie
„Ukraina wyszła z II wojny światowej jako jedna z najbardziej zniszczonych republik ZSRR. Przypadało na nią prawie 42 proc. wszystkich zrujnowanych w ZSRR zakładów przemysłowych” – opisuje prof. Grzegorz Motyka. Jakby tego było mało, wiosną 1946 r. zaczęła się katastrofalna susza. „Jednakże nie doszłoby aż do głodu, gdyby organy centralne nie ustanowiły dla Ukrainy zawyżonych norm dostaw zboża dla państwa. W wyniku działania państwowego skupu zboża praktycznie nie było już czym zaspokoić żywnościowych potrzeb kołchoźników” – zauważa Hrycak. Ludzie próbowali robić zapasy, ale znalezienie nawet kilku ukrytych kłosów oznaczało wyrok wielu lat więzienia lub zesłania do obozu pracy na Syberii. Oddziały NKWD wchodziły do kolejnych wsi i rewidowały dom po domu. Przy tej okazji za kratami wylądowało ok. 1,5 tys. przewodniczących kołchozów oskarżonych o niedopilnowanie plonów. Jesienią 1946 r. Nikita Chruszczow doniósł Stalinowi o głodzie szerzącym się na Ukrainie i prosił o zmniejszenie narzuconych norm dostaw. Tyran jedynie go zwymyślał, a zimą zdjął ze stanowiska, zastępując Łazarem Kaganowiczem.
W tym czasie we wschodniej części spustoszonego kraju zaczęła się kolejna apokalipsa. „Oszalali z głodu ludzie zjadali martwych, a czasami zabijali niektórych członków rodziny, by uratować pozostałych. W latach 1946–1947 zmarło z głodu na Ukrainie, według różnych danych, od 800 tys. do 1 mln osób” – wylicza prof. Motyka. Przy czym klęska głodu nie rozszerzyła się na zachód. Większości gospodarstw rolnych, które ostały się z czasów II RP, władze sowieckie nie zdążyły jeszcze skolektywizować. „Wielu mieszkańców Ukrainy wschodniej ratowało życie sobie i swoim rodzinom, potajemnie przedostając się przepełnionymi pociągami na Ukrainę Zachodnią i przywożąc stamtąd ziarno, kartofle i inne produkty żywnościowe, ofiarowane przez «zachodniaków»” – opisuje Hrycak.
Pomimo wszechogarniającego koszmaru 9 lutego 1947 r. zgodnie z planem przeprowadzono wybory do pełniącej rolę marionetkowego parlamentu Rady Najwyższej USRR. Chcąc je zabezpieczyć, na Ukrainie zachodniej ponownie rozstawiono sieć garnizonów wedle wzorca „wielkiej blokady”. Nim rozpoczęto głosowanie, ruszyły obławy w niemal wszystkich miejscowościach. Wówczas okazało się, że zbrojne podziemie nadal istnieje. Stoczono ponad sto potyczek, z których kilka stało się bardzo głośnych, jak choćby ta we wsi Ombyt. Przeczesywał ją oddział dowodzony przez sierżanta Kurbatowa. Po ciężkim dniu „pracy” enkawudziści wstąpili na posiłek do jednego z gospodarstw. „Skwapliwość, z jaką gospodyni podała im chleb, mleko i słoninę, oraz pytania o liczbę żołnierzy wywołały podejrzenie. Kurbatow nakazał przeszukanie obejścia. Jeden z żołnierzy zauważył partyzanta ukrytego w sianie w stodole” – pisze prof. Motyka. Jak się okazało, było ich tam kilku. Enkawudziści błyskawicznie otoczyli budynek, a kapral Rudniew seriami z karabinu maszynowego uniemożliwił ucieczkę przez wrota. Gdy upowcy odmówili poddania się, stodołę podpalono. Widząc to, osaczeni ustawili po drugiej stronie wrót własny rkm, po czym je otworzyli. „Doszło do pojedynku erkaemistów. Kiedy Rudniew na chwilę przerwał ogień, by zmienić dysk z amunicją, partyzanci poderwali się do szturmu. W desperackim ataku poległo czterech partyzantów, w tym dowódca grupy Afanazy Tyranowycz «Jabłoń». Trzech następnych upowców spaliło się w stodole” – opisuje prof. Motyka.
Wiosną 1947 r., zupełnie jak rok wcześniej, władze sowieckie ogłosiły, że sytuacja na Ukrainie jest pod kontrolą, a zbrojne podziemie rozbito.
W obronie wsi
„Za wszelką cenę nie dopuścić do powstawania kołchozów w wioskach. Inicjatorów kołchozów i grupy inicjatywne bezlitośnie niszczyć wszelkimi sposobami. Zwiększyć liczbę rozprzestrzenianej literatury nacjonalistycznej wśród miejscowej ludności. Przekazywać informacje o ciężkim położeniu ludności we wschodnich regionach, która ledwo dyszy w kołchozach z chłodu, głodu i wysokiej śmiertelności” – głosiła instrukcja, która zaczęła krążyć wśród członków podziemia pod koniec 1947 r. Wbrew nadziejom sowieckich władz ruch oporu stawał się znów coraz bardziej aktywny na zachodniej Ukrainie. Jego członków do działania motywowały doniesienia wskazujące, że reżim wkrótce rozpocznie masową kolektywizację wsi. Jednak nim sięgnął on po brutalną siłę, próbował perswazji za pośrednictwem wiejskich aktywistów. UPA zamierzała utrudniać to niemal za wszelką cenę. „Osoby najbardziej aktywnie opowiadające się za tworzeniem kołchozów podziemie nakazywało zastraszyć. Najpierw należało im podrzucać anonimowe listy z ostrzeżeniem, potem dokuczać im materialnie (palić domy i zagrody, niszczyć i zabierać dobytek); a jeśli to nie pomagało, miano «zabijać je i wszystkich dorosłych członków ich rodzin»” – pisze prof. Motyka.
Akcje wymierzone w komunistycznych aktywistów wywołały natychmiastowe reakcje NKWD. Pochwycenie zakonspirowanych sprawców okazywało się jednak trudniejsze niż wytropienie oddziałów partyzanckich. Dlatego starano się rozbudowywać na Ukrainie Zachodniej sieć konfidentów. Gdy to nie przynosiło zadowalających efektów, deportowano całe rodziny gdzieś za Ural. Jak ten mechanizm działał, pokazywały krótkie meldunki spływające z terenu do dowództwa NKWD. „15 marca [1949 r.] we wsi Malczycy rej. Iwano-Frankowski został zabity miejscowy obywatel – Pawłow. W odpowiedzi na pojawienie się bandy wysiedlono 3 rodziny w liczbie 14 osób. 30 marca we wsi Tiertakow rejon Sokal został zabity traktorzysta (…) Bugaj P. oraz uszkodzony jeden traktor. W odpowiedzi na pojawienie się bandy wysiedlono 7 rodzin w liczbie 23 osoby” – informował jeden z setek dokumentów.
Pomimo coraz bardziej wymyślnych represji podziemie nadal działało. Co więcej, udawało mu się zachować spójność. W dużej mierze zawdzięczano to Romanowi Szuchewyczowi. Komendant UPA i przywódca OUN-B (w Polsce uznawany za osobę współodpowiedzialną za rzeź Polaków na Wołyniu) cieszył się ogromnym autorytetem i jego rozkazy wykonywali wszyscy dowódcy okręgów, na jakie podzielono kraj. Ukrywający się pod pseudonimem Taras Czuprynka przywódca wciąż mógł mianować i odwoływać dowódców, wyznaczał cele strategiczne oraz utrzymywał kontakt z ukraińskimi organizacjami działającymi na zachodzie Europy. W tym także z rezydującym w Monachium dawnym szefem OUN Stepanem Banderą. Sowieci nadali mu kryptonim Wilk i polowali na niego od 1944 r. W końcu grupa pracowników kontrwywiadu, która zajmowała się tropieniem Szuchewycza, liczyła aż 800 funkcjonariuszy. Mimo to miesiące mijały, a on wciąż wymykał się z kolejnych obław. Tymczasem dobiegły końca czasy, gdy Związek Radziecki był sojusznikiem zachodnich mocarstw. Rozpoczynająca się zimna wojna sprawiła, że ukraińskim podziemiem zaczęły interesować się amerykańskie służby wywiadowcze.
Nadzieja w Ameryce
„Wszystko wskazuje na to, że pierwsze, jeszcze niesformalizowane kontakty między środowiskami banderowskiej OUN a przedstawicielami służb amerykańskich nastąpiły latem 1945 r. w Rzymie i były efektem narady kierownictwa OUN-B w Wiedniu w lutym tegoż roku” – opisuje w monografii poświęconej działalności konspiracyjnej ukraińskiej emigracji pt. „Prowokacja «Zenona»” Igor Hałagida. „Ówczesne spotkania miały przede wszystkim na celu poinformowanie władz amerykańskich o ukraińskim ruchu zbrojnym oraz ochronę uchodźców ukraińskich przed repatriacją do Związku Radzieckiego. Nie zaowocowały one jednak jakąś ściślejszą współpracą” – dodaje. Rząd USA nie okazywał zainteresowania dla działań mogących popsuć jego relacje z Józefem Stalinem. Na dodatek sceptycznie oceniano przydatność ukraińskich organizacji emigracyjnych dla amerykańskiego wywiadu. „Grupy te są wysoce niestabilne i niegodne zaufania, podzielone przez walkę o przywództwo i podziały ideologiczne. Ich główną troską jest zapewnienie sobie bezpiecznego bytu w zachodnim świecie. Nie są one w stanie dostarczać informacji wywiadowczych o prawdziwej wartości, ponieważ bardzo rzadko mogą dotrzeć do użytecznych źródeł informacyjnych w ZSRR” – oceniała analiza sporządzona przez CIA w kwietniu 1948 r. Jednak już kilka miesięcy później sytuacja zmieniała się diametralnie. „Przyczyn tego zwrotu poszukiwać należy w wydarzeniach związanych z narastającą zimną wojną, takich jak tzw. pierwszy kryzys berliński czy ujawnienie przez ZSRR faktu posiadania broni jądrowej” – podkreśla Hałagida. Nowe okoliczności sprawiły, że to Centralna Agencja Wywiadowcza zaproponowała bardzo szeroką współpracę OUN-owi. Oferowano szkolenie wywiadowcze dla ukraińskich kurierów chcących się przedostać na teren ZSRR. Amerykanie zapewniali im także: broń, wyposażenie, pieniądze oraz pomoc w przedostaniu się za żelazną kurtynę. Najczęściej zrzucano ich nocą na spadochronach z samolotów transportowych lub posyłano pieszo przez Karpaty. „Operacja wywołała wielką falę entuzjazmu w centrali CIA” – opisuje w „Dziedzictwie popiołów” Tim Weiner. „CIA przerzuciła na Ukrainę tuziny agentów drogą powietrzną i lądową. Niemal wszyscy zostali przechwyceni. Oficerowie radzieckiego kontrwywiadu wykorzystywali jeńców do przekazywania dezinformacji – wszystko jest w porządku, wyślijcie więcej broni, więcej pieniędzy, więcej ludzi” – podsumowuje. Ekspediowanie grup kurierów, wspierane także przez wywiad brytyjski trwało aż pięć lat. Ich pojawianie się podsycało opór Ukraińców. „Tylko w obwodzie stanisławowskim od 1 stycznia 1949 r. do 30 kwietnia 1950 r. partyzanci zlikwidowali dwudziestu przewodniczących rad wiejskich, dziewiętnastu kierowników kołchozów, trzydziestu dzielnicowych pełnomocników milicji” – wylicza prof. Motyka.
Mijało pięć lat od końca II wojny światowej i pomimo zaangażowania ogromnego aparatu bezpieczeństwa totalitarnego państwa na Ukrainie komuniści nadal czuli się niepewnie. W teren posyłano więc samodzielnie operujące specgrupy, udające partyzantów. Po to, żeby nawiązywały kontakt z prawdziwym podziemiem, a następnie wyłapywały jego członków lub po prostu likwidowały.
Obława na wilki
„W końcu lat czterdziestych coraz bardziej zaczęły jednak dawać o sobie znać uboczne skutki działalności specgrup. Działając poza bezpośrednią kontrolą sowieckich funkcjonariuszy, oddziały specjalne nierzadko dopuszczały się czynów bandyckich, wyrażających się przede wszystkim w brutalnych rabunkach miejscowej ludności” – opisuje prof. Motyka. Liczne skargi na bandytyzm specgrup, które słała nawet sowiecka prokuratura, zastępca ministra bezpieczeństwa państwowego ZSRR Iwan Sawczenko uciął słowami: „Nie można bojówki posyłać do lasu z konserwami. Od razu ją by rozszyfrowali”. Jednocześnie trwała zakrojona na wielką skalę operacja „Bierłoga”, którą kierował jeden z najzdolniejszych specjalistów od akcji specjalnych gen. Paweł Sudopłatow. Pod nazwą tą ukryto poszukiwania Romana Szuchewycza, wciąż skutecznie wymykającego się bezpiece. Przełom przyniosło dopiero ujęcie w marcu 1950 r. we Lwowie jego łączniczki Darki Husiak. „Zabrano jej broń i truciznę oraz poddano okrutnemu śledztwu, ale mimo to nie zdradziła miejsca pobytu dowódcy UPA. Gdy jednak w celi spotkała pobitą więźniarkę, która miała następnego dnia wyjść na wolność, postanowiła przez nią przekazać gryps z ostrzeżeniem” – opisuje prof. Motyka. Pokiereszowana kobieta była sowiecką agentką. Podążając za grypsem, enkawudziści dotarli do Biłohoroszczy. Wioskę 5 maja 1950 r. otoczyło ponad 600 żołnierzy, a gen. Sudopłatow zadbał, żeby dokładnie przeczesali dom po domu. Wreszcie odkryto, gdzie się ukrywa najbardziej poszukiwany człowiek w ZSRR. „Roman Szuchewycz, słysząc głosy Sowietów, wyszedł z kryjówki, gdy po schodach wchodzili płk Fokin, z-ca naczelnika Zarządu MGB (Ministerstwa Bezpieczeństwa Publicznego – przyp. aut.) obwodu lwowskiego, i mjr Rewenko (…). Szuchewycz zastrzelił Rewenkę i próbował zabić Fokina. W tym momencie został zraniony przez sierżanta P. serią z peemu. Ostatkiem sił dobił się strzałem z pistoletu” – pisze prof. Motyka. Jego śmierć była ciężkim ciosem dla podziemia. Pomimo to starało się ono działać dalej, wybierając na nowego komendanta Wasyla Kuka „Łemisza”. Jednak liczba konspiratorów topniała, zaś sowiecka bezpieka coraz skuteczniej rozpracowywała konspiracyjne struktury. Mimo to ruch oporu przetrwał aż do końca lat 50. Ostatnia, trzyosobowa grupa zbrojna OUN-B została zlikwidowana przez KGB w kwietniu 1960 r. Tropiono ją wiele miesięcy po tym, gdy we wsi Trościaniec zastrzelono starszego lejtnanta KGB Wiktora Storożenkę. Do tego dnia od 1945 r. w sowieckich statystykach odnotowano prawie 14,5 tys. akcji zbrojnych oddziałów OUN-UPA. W ich trakcie zginęło 8,3 tys. czerwonoarmistów i enkawudzistów oraz 15 tys. partyjnych aktywistów. Jednocześnie podczas pacyfikowania oporu Ukraińców organy bezpieczeństwa ZSRR zabiły ponad 150 tys. osób. Z kolei ok. 0,5 mln aresztowano lub deportowano w głąb Związku Radzieckiego. Wszystko w imię zjednoczenia Ukrainy z gwarantującym swym mieszkańcom szczęście Krajem Rad. ©℗
Rząd USA nie okazywał zainteresowania dla działań mogących popsuć jego relacje z Józefem Stalinem. Na dodatek sceptycznie oceniano przydatność ukraińskich organizacji emigracyjnych dla amerykańskiego wywiadu