Latem 1944 r. stanowił przedmiot pożądania walczących o wolność mieszkańców stolicy. To prawdziwa legenda walk partyzanckich na wielu frontach II wojny światowej.

W chwili niemieckiej agresji na Polskę ani żołnierze Wojska Polskiego, ani ich brytyjscy alianci nie posiadali na swoim wyposażeniu pistoletów maszynowych. Co więcej, w przyszłej ojczyźnie STEN-a – Anglii dominowała opinia, że ten rodzaj broni jest zbędnym elementem uzbrojenia. Dlatego też, gdy Adolf Hitler w maju 1940 r. uderzył na Francję, wysłany jej na pomoc Brytyjski Korpus Ekspedycyjny nie posiadał broni, którą mógłby skutecznie przeciwstawić niemieckim PM-om. Szybka klęska Francuzów i ich sojuszników zmusiła Brytyjczyków do podjęcia zdecydowanych kroków.
2 funty brytyjskie
Ponieważ zarówno pospiesznie zakupione ze Stanów Zjednoczonych pistolety maszynowe Thompson, jak i wzorowane na niemieckich MP 28 II brytyjskie lanchestery były zbyt drogie i czasochłonne w produkcji, zrozumiano, że potrzeba zupełnie nowego rozwiązania. W styczniu 1941 r. płk Reginald Shepherd i projektant Harold Turpin otrzymali zadanie skonstruowania prostego do wytwarzania i taniego PM-u dla brytyjskiej armii. Rezultatem prac był, nazwany od pierwszych liter ich nazwisk oraz miejscowości Enfield, w której początkowo uruchomiono produkcję, STEN Mk I. Niebawem podjęto też wytwarzanie pozbawionej drewnianych elementów, w pełni metalowej wersji Mk I*. Jednak dopiero powstały w 1942 r. STEN Mk II stał się prawdziwym przełomem. Jego niebywale prosta konstrukcja pozwoliła na masową produkcję, którą mogły prowadzić nawet niewielkie zakłady. Jeżeli dodamy, że koszt jednego STEN-a wynosił od 2 do 3 funtów brytyjskich, zrozumiemy, że opracowano broń, którą można było nie tylko uzbroić własne wojska, lecz także zalać całą, walczącą z niemiecką okupacją Europę.
Rozpoczęto masowe zrzuty PM-u dla partyzantek działających w wielu krajach. Ponieważ STEN strzelał rozpowszechnioną na kontynencie amunicją 9 mm i był bardzo prosty w obsłudze oraz rozkładaniu na części, mógł być użytkowany nawet przez ekspresowo przeszkolonych partyzantów.
Polskie lepsze od oryginału
Choć w znacznie mniejszej liczbie, niż np. do Francji lub Jugosławii, pierwsze zrzutowe STEN-y zaczęły trafiać nad Wisłę już w 1942 r., od razu otwierając przed polskim podziemiem nowe horyzonty. Ówczesną sytuację dobrze oddają wspomnienia jednego z ich przyszłych wykonawców, pracującego w warszawskiej fabryce Konrad, Jarnuszkiewicz i S-ka, Henryka Łukaszewicza „Edwarda”: „Kierownik narzędziowni Józef Kapler […] rozebrał tego STEN-a, obejrzał wszystkie części, powiedział: «To jest tak prosta produkcja, konstrukcja, że spróbuję zrobić u nas takiego STEN-a »”.
Nie bacząc na związane z taką działalnością śmiertelne ryzyko, jeszcze w tym samym roku w różnych częściach okupowanej Polski rozpoczęto konspiracyjne prace nad skopiowaniem zrzutowej broni. W konsekwencji STEN-y zaczęto seryjnie produkować, co było ewenementem w Europie, w Krakowie, Skarżysku-Kamiennej, Suchedniowie oraz aż w kilku punktach w Warszawie. Jednym z nich kierował wspomniany Józef Kapler „Judkiewicz”, którego zespół działał pod pozorem pełnienia w fabryce nocnego dyżuru straży pożarnej. Sam tak opowiadał o tajnej pracy przy produkcji STEN-ów: „Na magazynkach wybijałem «Orła» i «Wojsko Polskie». […] Zdążyłem tylko 187 zrobić. Każdy pistolet miał po drugiej stronie numer, żeby żołnierz go znał”.
O fenomenie jego konspiracyjnej działalności wymownie świadczył fakt, że poszczególne części polskiego STEN-a nie zdradzały kształtem swojego przeznaczenia. Poważną barierą techniczną dla podziemia stanowiła produkcja luf. Ostatecznie jednak w warsztacie przy ulicy Leszno 18 nie tylko zdołano ją pokonać, ale polskie egzemplarze miały nawet przewagę nad oryginalnymi, zrzutowymi. Rodzime STEN-y, w odróżnieniu od brytyjskich, nie zacinały się przy używaniu polskiej i niemieckiej amunicji 9 mm.
Przeciw Niemcom
Opisywany typ broni stanowił poważny odsetek pistoletów maszynowych używanych przez podziemie niepodległościowe. Dźwięk strzelających STEN-ów okupant usłyszał m.in. 26 marca 1943 r., w trakcie akcji pod Arsenałem, gdy warszawskie Grupy Szturmowe odbijały Janka Bytnara „Rudego”. PM-ami tymi walczyli również żołnierze słynnego cichociemnego Jana Piwnika „Ponurego”. Nade wszystko STEN-y obok konspiracyjnych Błyskawic były nieodłącznym elementem uzbrojenia Powstańców Warszawskich. Montowano je również w trakcie powstańczych walk.
STEN-y obowiązkowo pojawiają się w najnowszych produkcjach filmowych, takich jak serial „Czas honoru” czy film „Miasto 44”. Jednak dla wielu Powstańców PM-y te były jedynie marzeniem. O ich elitarnym charakterze świadczy chociażby treść piosenki „Sanitariuszka Małgorzatka”, w której bohater żalił się, że dziewczyna „Dziś z innym chodzi po Odyńca, Bo on ma STEN-a, a ja nie”.
Stefan Meissner „Krzysztof” ze Zgrupowania „Gurt” tak pisał o tej broni: „Ta akcja o tyle mi się wryła w pamięć, że wówczas się stałem właścicielem STEN-a. To była na owe czasy broń, którą każdy Powstaniec chciał mieć. […] Później już się z tym STEN-em nie rozstawałem aż do momentu, jak mnie zanieśli na noszach do szpitala. […] Spałem zawsze z moim nieodłącznym STEN-em”.
Mało kto miał szczęście walczyć z taką prawdziwą, skuteczną bronią w ręku. Większość Powstańców brak wyposażenia musiała równoważyć odwagą i ofiarnością.