Jeśli ktoś myślał, że Laura Mvula śpiewa staromodne piosenki z patynowo- patetycznym, akustycznym soundem, przed posłuchaniem jej najnowszego krążka powinien wziąć głęboki oddech. Choć wydawało się to niemożliwe, na płycie „At Abbey Road Studios” klasycznie wykształcona wokalistka z Birmingham jest jeszcze bardziej staromodna, patetyczna i ustrojona w brzmieniową patynę.

Jazz | Otwierające album „Make Me Lovely”, zaczyna się jak „Bolero” skrzyżowane z soundtrackiem do „Proszę słonia” (dęciaki w intro), by po chwili wskrzesić ducha „Diamonds Are Forever”. Oryginalny bondowski szlagier brzmi jednak bardziej nachalnie. Takie piosenki wpadają w ucho wolniej, ale za to zostają na dłużej. Właśnie ten fakt postanowiła wykorzystać Laura Mvula i na swojej drugiej płycie zaserwowała „stare opus w nowej szacie”, czyli 12 tych samych kawałków, za które w ubiegłym roku nominowano ją do Brit Awards i Mercury Prize, tyle że w zmienionej kolejności i w aranżacji na orkiestrę. W większości przypadków utwory delikatnie „się rozciągnęły”, ale nie ma co liczyć na aranżacyjne fajerwerki – to efekt ogólnego zwolnienia tempa i dodania kilku nut w preludium i codzie. Innymi słowy, nowa płyta to wydanie drugie poprawione. I to poprawione gruntownie. W rezultacie wszelkie podobieństwa „At Abbey Road Studios” do „Sing to the Moon” są kompletnie przypadkowe i niezamierzone. W legendarnych studiach, gdzie 50 lat temu nagrywali m.in. Beatlesi, Mvuli towarzyszyła holenderska Metropole Orkest pod batutą Julesa Buckleya. Liczący 60 muzyków band jest największą jazzowo-klasyczną orkiestrą w Europie, a jej umiejętności przetestowali już m.in. Elvis Costello, Steve Vai, John Scofield i Basement Jaxx. 60 muzyków w tle zapewnia bitelsowską aranżacyjną rozpustę: chóry, dzwony, rozbudowane sekcje dęciaków i smyczków, harfa.

Mvula swoje ubiegłoroczne kotlety odgrzewa tak, że zapiera dech w piersiach. Momentami śpiewa, jakby była nie nadzieją brytyjskiego soulu, ale gwiazdą bożonarodzeniowego musicalu Disneya sprzed lat. Na „Sing to the Moon” wszystko brzmiało klarownie – tu ma smak starego winyla. Wprawdzie nic nie trzeszczy, ale sound jest przytłumiony, jakby spod grubej czapy, bez znaczenia, śnieżnej czy wełnianej. A że wszystko zostało nagrane na audiofilskim sprzęcie (Bowers & Wilkins), to słychać, widać i czuć. Szczególnie w chłodniejsze sierpniowe wieczory z lampką – jak radzi wokalistka – chardonnay w dłoni.

Laura Mvula with Metropole Orkest | At Abbey Road Studios | RCA Records | Recenzja: Hubert Musiał | Ocena: 5 / 6