Gierkowska ekipa zaoferowała artystom to, co miała najlepszego, oczekując w zamian dzieł użytecznych dla rządzących. Jednak twórców i tak nachodziła ochota na bunt.

WIII RP ludzie kultury obchodzili rządzących tyle co zeszłoroczny śnieg. Ministrowie kultury nie mieli żadnego znaczenia, zaś państwowe władze konsekwentnie trzymały się dwóch zasad – że „prawdziwy artysta sam się wyżywi” i że „jedynie twórca głodny jest płodny”.
Światem kultury zaczął się przejmować dopiero PiS. Do zajmowania się środowiskiem okazującym wrogość obozowi rządzącemu oddelegowano Piotra Glińskiego, ministra kultury w randze wicepremiera. I nastąpiła powtórka z epoki Gierka. Gdy tylko artyści zaczynali krytykować władzę lub protestowali, ta reagowała histerycznie. Usiłując ich karać, a jednocześnie im się przypodobać.
Dopieszczanie artysty
„Zajechały dwie wspaniałe urzędowe limuzyny. Wyskakują z nich dwaj czarno ubrani panowie z identycznymi bukietami w rękach. To przedstawiciele Ministerstwa Kultury i Wydziału Kultury KC z powinszowaniami dla pani Gabrieli Pauszer-Klonowskiej z okazji jej siedemdziesiątych urodzin” – opisywał scenę, której był świadkiem w czerwcu 1978 r., Marian Brandys. Tak dwa urzędy odpowiedzialne za nadzór nad kulturą starały się pozyskiwać sympatię środowisk twórczych.
O urodzinach pamiętano niezależnie, czy chodziło o słabo rozpoznawalną pisarkę tworzącą dla młodzieży, czy o sławnego, lecz skonfliktowanego z władzą literata, jak Antoni Słonimski. W jego przypadku przed osiemdziesiątymi urodzinami Wydział Kultury poprosił innych twórców o wysondowanie, jak szacowny twórca chciałby świętować. „Po rozważeniu różnych form odnotowania przez władze jubileuszu pisarza, drogą pośrednią uzyskano stanowisko A. Słonimskiego, iż za najwłaściwsze uznałby spotkanie z Ministrem Kultury i Sztuki w nielicznym gronie, np. kilku wydawców oraz ludzi kultury od lat z nim zaprzyjaźnionych” – zapisano w notatce sporządzonej 15 listopada 1975 r.
Po zdobyciu tych informacji wicepremier i minister kultury Józef Tejchma nakazał urządzić przyjęcie urodzinowe w hotelu Forum. Impreza udała się znakomicie. W jej trakcie Słonimski, jak informowano w kolejnej notatce, „podkreślał, iż nie tai odmienności poglądów w wielu sprawach, że jest przekorny i często się myli, że chce jednak współpracować z władzami dla dobra kultury i ciągłości tradycji narodowej. Wyrażał uznanie za rzeczowe i nie ostentacyjne odnotowanie rocznicy jego urodzin”. Ów takt, jaki wykazywała przez długi czas ekipa Edwarda Gierka wobec ludzi kultury, zarezerwowany został jedynie dla tego środowiska. Jeśli ktokolwiek inny zaczynał wyrażać niezadowolenie, następowała mniej lub bardziej brutalna reakcja SB.
Natomiast w przypadku ludzi kultury (zwłaszcza tych najsławniejszych) kierownictwo PZPR nieustannie ponawiało próby mające sprawić, iż dobrowolnie staną po stronie partii. Wprawdzie cały czas patrzyła twórcom na ręce cenzura, lecz nie potrafiła ona zainicjować powstania dzieł, które ukazywałyby komunistyczny reżim i Polskę Ludową w jak najkorzystniejszym świetle. Tego ludzie kultury musieli zapragnąć sami. Po latach siermiężnych rządów Władysława Gomułki, ekipa skompletowana przez Edwarda Gierka zamierzała wykazać się dużo większą finezją od poprzednika. Chcąc pozyskać artystów, udoskonalono repertuar nagród i kar. Ich wzajemne uzupełnianie się miało sprawić, iż z czasem cenzura stanie się instytucją zbędną. Próbowano zastąpić ją systemem zależności, w którym marchewka przeważała nad kijem.
Gesty mają znaczenie
Próżność jest słabością, na którą niewiele osób jest odpornych. Jeśli więc władza kogoś fetowała, ten czuł się wywyższony zarówno w oczach społeczeństwa, jak i (co bywa ważniejsze) kolegów po fachu. Jednocześnie takie gesty nie wymagały od reżimu wielkiego wysiłku ani nakładów finansowych. Kierownictwa Ministerstwa Kultury – zwłaszcza za czasów Józefa Tejchmy, oraz Wydział Kultury KC – gdy rządził nim Wincenty Kraśko, wychodziły z założenia, iż przyjaźń artystów najłatwiej zdobyć, zaspokajając ich próżność.
Wybitny pisarz Jarosław Iwaszkiewicz w osiemdziesiąte urodziny został udekorowany Krzyżem Wielkim z Gwiazdą Orderu Odrodzenia Polski. Następnie I sekretarz zaprosił jubilata, będącego od 1959 r. prezesem Związku Literatów Polskich, do gmachu KC na kawę. Przy niezobowiązującej rozmowie Stanisław Gierek dorzucił do orderu kupiony przez siebie upominek. Dopiero wówczas pozwolono zjawić się członkom Biura Politycznego z własnymi prezentami. W sporządzonej notatce podkreślano, że Iwaszkiewicz docenił miłe gesty. Acz stary wyga nie omieszkał skorzystać z okazji i na pożegnanie poprosił o wydanie mu pozwolenia na dokonanie w banku PKO zakupu 1 tys. dol., ponieważ planował wycieczkę do Włoch. Ówczesny limit dewizowy, czyli maksymalna kwota, jaką mógł nabyć wyjeżdżający za granicę twórca, wynosiła 130 dol. Dla solenizanta jednak postanowiono uczynić wyjątek.
Podobnie działało na Iwaszkiewicza dopraszanie go do zagranicznych delegacji rządowych. Po wyjeździe z Gierkiem w 1976 r. do Moskwy uraczył I sekretarza ciepłym listem. „Z początku miałem nadzieję, że będę mógł poinformować Pana o pewnych sprawach trapiących środowisko literackie, ale potem przekonałem się, że o sprawach tych jest Pan dobrze poinformowany i że są one w gruncie rzeczy bardzo znikome w porównaniu z wielkimi zadaniami, z jakimi Pan ma do czynienia” – pisał prezes ZLP. „Nie wątpię przy tym, że w niedługim czasie wezwie nas Pan na dłuższą rozmowę w tych sprawach. To też już nie dołączałem swoich miniaturowych spraw do gigantycznych zagadnień, jakie Pan traktował w tej podróży” – dodawał uniżenie.
Opłaca się być artystą
Nobilitujące gesty posiadały sporą siłę oddziaływania, lecz pieniądze jeszcze większą. Dlatego w grudniu 1971 r. podczas VI Zjazdu PZPR Gierek ogłosił, że osobom żyjącym z pracy twórczej socjalistyczne państwo będzie wypłacało emerytury i renty (czego do tej pory nie robiono). Równocześnie przyznano wszystkim ludziom kultury prawo do dwutygodniowych płatnych urlopów oraz podniesiono stawki honorariów. Wedle obserwacji Wydziału Kultury dzięki tym posunięciom ludzie kontestujący poczynania reżimu zostali zepchnięci w środowiskach twórczych do głębokiej defensywy. „Większość członków byłej opozycji, zachowuje się na ogół biernie i nie uczestnicząc szerzej w życiu społecznym, czy pracy związków twórczych – korzysta z prawa publikacji nowych dzieł, wyjazdów za granicę i możliwości wypowiedzi na łamach prasy (głównie katolickiej, gdzie obecnie pisują: Słonimski, Kisielewski, Kijowski, Woroszylski, Szczypiorski, Hertz, Kamieńska, Jastrun, stały felieton na łamach «Literatury» prowadzi Andrzejewski)” – odnotowano w raporcie dla I sekretarza KC.
Ale realizacja obietnic przeciągnęła się w czasie. Naliczanie emerytur wprowadzono w 1974 r., nakładając na dochody 3-proc. składkę emerytalną. Ponadto ustanowiono dodatki emerytalne za posiadane ordery. Dodatkowym bonusem od Ministerstwa Kultury było przyznanie członkom organizacji zrzeszających ludzi kultury prawa do darmowego pobytu w państwowych domach pracy twórczej, czyli wygodnych ośrodkach wypoczynkowych. Równie pożądanym przywilejem było zagwarantowanie dostępu do zarezerwowanej wcześniej jedynie dla partyjnych notabli, najlepiej wyposażonej w kraju, lecznicy rządowej MSW.
Zaczęto też rozdawać talony na zakup samochodów osobowych. Początkowo udało się tym posunięciem wzbudzić spory entuzjazm, ale wkrótce rządzący się przekonali, że apetyt ludzi ze środowisk twórczych na cztery kółka jest wprost nienasycony. Zaś ich przemyślność, jak przy pomocy wpływowych osób je sobie zapewnić, nie ma granic. „Mirosława Arens – dyrektor galerii «Zapiecek», była niedawno u wróżki na seansie za 100 zł. Wróżka odgadła całą jej przeszłość i przepowiedziała przyszłość, łącznie z tym, że otrzyma talon na samochód (przy mojej pomocy)” – zanotował w dzienniku wicepremier Tejchma.
On sam, będąc spostrzegawczym, z czasem zaczął wątpić, czy lojalność da się kupić. Po rozmowie na ten temat z zastępcą Januszem Wilhelmim zanotował w dzienniku: „Uważa (Wilhelmi – red.), że twórców trzeba przede wszystkim kupować, w różny sposób, ale kupować, pieniędzmi, samochodami, mieszkaniami, działkami pod dacze, zezwoleniami na upolowanie głuszca itp. Wymienił to wszystko z komentarzem, że twórcy też są ludźmi. Niestety jest to metoda dość skuteczna, lecz ci, którzy są kupowani, najbardziej nas nienawidzą i nie przekonają innych do nas” – zauważał Tejchma.
Polityka kupowania elit dawała początkowo zamierzone efekty. W pierwszej połowie lat 70. krąg ludzi uznawanych przez władze za wrogie wobec systemu politycznego ograniczał się do najwyżej 100 osób. Na drugim biegunie w trochę większej liczbie świetnie prosperowali ludzie kultury bez zahamowań wysługujący się reżimowi. Natomiast większość dystansowała się od wszelkiej aktywności politycznej, ograniczając się jedynie do pustych gestów, jakich wymagała od nich co jakiś czas PZPR. Jednak minęło ledwie kilka lat i okazało się, że to Tejchma miał rację.
Marchewki na wyczerpaniu
„Niestety musimy dbać o to, aby pisarze pisali, mieli co włożyć w usta, żeby mieli ciepło, żeby mieli stół i krzesło, żeby mieli mieszkanie oraz papier, czasem mały samochodzik albo mały widoczek w Hiszpanii, Italii” – oświadczył podczas obrad XIX Zjazdu Związku Literatów Polskich w lutym 1975 r. Jarosław Iwaszkiewicz. Ulubiony pisarz Gierka tak właśnie postrzegał misję ZLP oraz powinność partii.
Tymczasem po gwałtownym wzroście standardu życia w pierwszej połowie dekady twórcy zaczęli odczuwać braki. Pisarze narzekali na wysokość wyznaczonych stawek autorskich, ale jeszcze większe emocje wzbudzała kwestia przydziału mieszkań. Ten ostatni problem stawał się coraz bardziej palący. Sporządzane dla Wydziału Kultury sprawozdania pokazywały, iż od 1974 r. do 1978 r. członkom ZLP w Warszawie zapewniono aż 90 nowych lokal. Jednocześnie artystów domagających się zapewnienia dachu na głową stale przybywało. Wydział Kultury zaczął więc tworzyć listy, na które wpisywał osoby, które uznawano za najbardziej predestynowane do otrzymania tak luksusowej nagrody. Starano się przy tym preferować młodych-zdolnych, aby zapewnić sobie poparcie nowego pokolenia. Czym szczególnie irytowano starych-uznanych.
Wówczas w odwodzie pozostawały jeszcze nagrody za dokonania artystyczne. Aby zwiększyć ich oddziaływanie, usiłowano nadać im jak największy prestiż. Dopóki twórca unikał otwartego wiązania się z opozycją, zachowywał szansę na wyróżnienie. Nawet jeśli zdarzało mu się krytycznie odnosić do reżimu i polityki. „Na gdańskim Festiwalu Polskich Filmów Fabularnych – rozdział nagród wyjątkowo przyzwoity” – odnotowywał w 1978 r. Marian Brandys. „Grand Prix V Festiwalu dano ex aequo Andrzejowi Wajdzie za film «Bez znieczulenia» i Stanisławowi Różewiczowi za «Pasję»” – dodawał pisarz. Podobne zdanie wyrażono w raporcie sporządzonym przez Wydział Kultury. Zaznaczano w nim, że film Wajdy, coraz mocniej sympatyzującego z demokratyczną opozycją, nagrodzono „wyłącznie za walory artystyczne”. Natomiast dzieło dobrze postrzeganego na szczytach władzy Stanisława Różewicza zostało docenione „za walory ideowe, poznawcze i estetyczne”.
Obok nagród oficjalnych były jeszcze te dyskretne, czasami przynoszące więcej namacalnych profitów. Najbardziej pożądane okazywało się znalezienie się w spisie twórców, których władze starały się preferować. Listy takie powstawały w Wydziale Kultury KC PZPR, a umieszczano na nich osoby, które chciano nagrodzić za lojalność. W puli nagród znajdowały się m.in. wyższe nakłady książek, co oznaczało większe honoraria oraz życzliwość redakcji czasopism, otrzymujących odgórne nakazy, jakich autorów drukować. Do tego dorzucano stałą współpracę z radiem i hojnie płacącą telewizją. Osoby ze spisów awansowały też automatycznie na pierwsze miejsca list oczekujących na przydział samochodu oraz mieszkania.
Jednak ów system bardzo zręcznie nauczyli się wykorzystywać ludzie ze środowisk twórczych, zajmujący eksponowane stanowiska partyjne. Takie postaci, jak byli członkowie KC Jerzy Putrament, Włodzimierz Sokorski, Zbigniew Załuski lub posiadający rozległe znajomości w partii i SB Zbigniew Safjan (współautor scenariusza serialu „Stawka większa niż życie”), zawsze potrafiły wywalczyć sobie miejsce na samym szczycie spisu preferowanych twórców. Na systemie żerowali ludzie, którym reżim nie musiał płacić za dozgonną lojalność.
Ręczne sterowanie
Gdy szafowanie profitami i nagrodami nie dawało efektów, zniecierpliwieni rządzący próbowali „sterować ręcznie” procesem twórczym. Wstęp ku temu uczyniono zaraz po VI Zjeździe PZPR, gdy z początkiem 1972 r. wymieniono wszystkich redaktorów naczelnych czasopism poświęconych kulturze. Wymiana kadrowa objęła wkrótce Wyższą Szkołę Filmową oraz Akademię Sztuk Pięknych.
Dwa lat później oceniono, iż zmiany przyniosły znikome efekty. W czerwcu 1974 r. Biuro Polityczne wydało więc nową instrukcję. „Kierownictwa i zespoły redakcyjne wydawnictw (prasowych i książkowych – red.) powinny szczególnie rozwinąć współpracę i inspirację wśród pisarzy, naukowców, publicystów w celu pozyskiwania ich piór dla ukazania i twórczego rozwinięcia najważniejszych tematów i problemów budownictwa socjalistycznego, teorii i praktyki marksizmu-leninizmu, zagadnień społeczno-ekonomicznych, ukazania w literaturze i sztuce przemian życia i ludzi” – nakazano.
Wkrótce redakcje czasopism, wydawnictw oraz radia i telewizji zaczęły chwalić się osiągnięciami. Ze sprawozdań można było się dowiedzieć, że dzięki odpowiednio ukierunkowanym zamówieniom rzeźbiarz Marian Konieczny przygotował dla Nowej Huty pomnik Lenina, Krzysztof Penderecki skomponował „Tren ofiarom Hiroszimy”, a Zbigniew Penherski operę „Zmierzch Peryna”. W innym raporcie pisano, że realizując wytyczne Biura Politycznego, zainspirowano Kazimierza Kutza do nakręcenia filmu „Lina”. Chwalono się, że dla telewizji zaczęli pisać scenariusze Ernest Bryll, Stanisław Grochowiak, Tadeusz Konwicki.
Starano się wreszcie zdobyć serca artystów poprzez zaimponowanie im rozmachem nowych inwestycji przemysłowych. Od 1973 r. obwożono wycieczki pisarzy, reżyserów, aktorów, kompozytorów, plastyków po najważniejszych budowach PRL. Aby nie podpaść władzy, musieli z bliska przyglądać się, jak powstaje Port Północny, Fabryka Samochodów Małolitrażowych w Bielsku-Białej, Huta „Katowice”. Malarzom zorganizowano specjalny plener na budowie rurociągu „Przyjaźń”. Według sprawozdania Wydziału Kultury KC z 1975 r. w takich wycieczkach wzięło udział łącznie ok. 700 osób ze środowisk twórczych. Zabierano na nie „tych, którzy postawą polityczną dowiedli swej tożsamości z programem partii, oraz tych, którzy pozostając na uboczu socjalistycznego nurtu ideowego, nie występowali przeciw polityce partii, których pozyskanie dla jej programu jest możliwe i celowe”.
Po czym z zaskoczeniem odnotowano, że wśród ludzi kultury krążą plotki, iż kierownictwo PZPR zaczyna realizować plan przymusowego narzucenia w twórczości zasad socrealizmu, obowiązującego w czasach stalinowskich. To spowodowało konieczność przygotowania nowej instrukcji, w której nakazywano ludziom odpowiedzialnym za inspirowanie środowisk twórczych szybko i stanowczo zaprzeczać takim plotkom. Czym jeszcze bardziej je podsycano.
Pora na kij
Rzeczą najtrudniejszą do zrozumienia dla władz PRL okazywało się to, że oferowane przez nie marchewki działały na krótką metę. Gdy tylko rosło społeczne napięcie, ludzie świata kultury bardzo szybko zaczynali okazywać sympatie buntownikom. Zaś najodważniejsi wypowiadali nawet posłuszeństwo „troskliwemu” reżimowi.
Ta prawidłowość została dostrzeżona przez Gierka w grudniu 1975 r., zaraz po VII Zjeździe PZPR. W jego trakcie przyjęto uchwałę dotyczącą zmian w konstytucji. Nowe zapisy miały m.in. uzależnić przestrzeganie praw obywateli od „rzetelnego i sumiennego wypełniania obowiązków wobec ojczyzny”. Najbardziej jednak przerażała planowana zmiana mówiąca o „braterskiej więzi” łączącej Polskę z ZSRR. „Czyżby oni naprawdę dążyli do ściślejszego połączenia demoludów w organizację jednolitą i podporządkowaną ZSRR także w kategoriach dotąd względnie autonomicznych, takich jak polityka bezpieczeństwa i kultura? To jest możliwe” – zanotował z nieskrywanym strachem w dzienniku pisarz Andrzej Kijowski.
Planowane zmiany wzbudzały lęk. Wówczas pierwszy list protestacyjny zredagowali mecenas Jan Olszewski, Jacek Kuroń i Jakub Karpiński. Aby apel o przestrzeganie swobód obywatelskich miał znaczenie, pismo opozycji musiały też podpisać osoby rozpoznawalne. Rozpoczęło się więc ich gorączkowe poszukiwanie. Znaleziono je na imprezie u Kijowskiego. Ostatecznie protest, nazwany „Listem 59”, podpisali m.in.: Antoni Słonimski, Zbigniew Herbert czy Wisława Szymborska. Gdy o przekazanym do kancelarii Sejmu „Liście 59” zrobiło się głośno, ruszyła lawina kolejnych. Dały one efekt, bo zapisy zmieniono: „obywatele Polski Rzeczpospolitej Ludowej powinni rzetelnie wypełniać swoje obowiązki wobec Ojczyzny”, a z ZSRR postanowiono jedynie „umacniać przyjaźń i współpracę”.
Po tym taktycznym odwrocie ekipa gierkowska uznała, że ludzie kultury zbyt rzadko czuli kij. Zbyt niepokornych twórców nadzorem objęła więc cenzura. Jeśli nie wykazywali poprawy, karano ich zakazem publikowania lub upubliczniania dzieł, co odcinało od dochodów i odbiorców. Nazwiska buntowników przestawały się pojawiać na łamach prasy, w radiu i telewizji. Każdego z nich ze zdwojoną energią inwigilowała też SB, specjalnie się z tym nie kryjąc. Tak dorzucając kolejny element wywieranej presji. Sprowadzała się ona do dania każdemu wyboru. Posłuszni, a zarazem tworzący rzeczy użyteczne dla partii mogli liczyć na dobre zarobki, samochód, mieszkanie, wczasy. Kontestatorom starano się zagwarantować zubożenie, zapomnienie i brak perspektyw. Strasząc od czasu do czasu jeszcze boleśniejszymi represjami. Co najciekawsze, tej tresurze ulegały zazwyczaj zapomniane dziś miernoty. Ci najwybitniejsi, których dzieła do dziś zachwycają, wcześniej czy później wybierali bunt. ©℗
„Mirosława Arens – dyrektor galerii »Zapiecek«, była niedawno u wróżki na seansie za 100 zł. Wróżka odgadła całą jej przeszłość i przepowiedziała przyszłość, łącznie z tym, że otrzyma talon na samochód (przy mojej pomocy)” – zanotował w dzienniku wicepremier Józef Tejchma