Rząd pozwala grać koncerty, ale stawia warunki, którym branża rozrywkowa nie może sprostać.
Rząd pozwala grać koncerty, ale stawia warunki, którym branża rozrywkowa nie może sprostać.
Jest poniedziałek. Na Facebooku wyświetla się petycja przeciwko dyskryminacji i wykluczeniu twórców. „Nie istnieją przesłanki, które – przy dopuszczeniu do organizacji meczów piłkarskich z udziałem dziesięciotysięcznej publiczności, organizacji wesel, imprez domowych, komunii, spektakli, kabaretów, seansów filmowych w salach kinowych z udziałem 50 proc. publiczności; funkcjonowania kościołów, centrów handlowych czy gastronomii na świeżym powietrzu (a już za kilka dni również w przestrzeniach zamkniętych) – uniemożliwiają organizację wydarzeń kulturalnych w postaci koncertów, zarówno w warunkach plenerowych, jak i w jakichkolwiek salach do tego przeznaczonych” – piszą organizatorzy i promotorzy imprez artystycznych, pracownicy obsługi takich wydarzeń, menedżerowie artystów, w końcu sami artyści.
Gdy tylko wiosenna fala pandemii zaczęła opadać, rząd zwołał konferencję prasową i za pomocą slajdów zaczął objaśniać, w jaki sposób zamierza reanimować gospodarkę po pandemicznej zapaści. W harmonogramie na maj była mowa o otwarciu basenów, restauracji, kin i teatrów, ale ani słowa na temat koncertów, a przecież festiwalowe lato za pasem. I to wywołało nerwową reakcję pracowników branży rozrywkowej. W połowie lipca ma ruszyć festiwal w Jarocinie, później Pol’and’Rock (dawny Przystanek Woodstock), w końcu dwie duże imprezy katowickie: Tauron Nowa Muzyka oraz OFF Festival Artura Rojka; a do tego dziesiątki mniejszych muzycznych wydarzeń pod gołym niebem. Czy się odbędą? W jakiej formule? – na te pytania ciągle nie ma satysfakcjonującej odpowiedzi.
– Będziemy czekać do jesieni. Nie sądzę, żeby latem udało się odblokować imprezy plenerowe. Jak na wolnym powietrzu wyegzekwować obostrzenia sanitarne? To jest nie do zrobienia, nawet przy najlepszej woli organizatorów. W salach i klubach łatwiej nad tym zapanować. Ale rząd miota się z decyzją w sprawie koncertów. Są spory międzyresortowe. Ministerstwo Kultury byłoby skłonne się zgodzić, ale trafia na opór Ministerstwa Zdrowia – mówi mi na początku tygodnia znany promotor koncertowy. A inny dodaje: – Minister Gliński jest po naszej stronie. Jego ludzie poprosili po cichu środowiska twórców, aby te zaczęły protestować i nagłośniły sprawę. Chodziło o wywarcie presji na premiera, bo decyzje zapadają w gabinecie jego doradców do walki z pandemią.
Jeszcze w poniedziałek nie było wiadomo, że dzień później rząd odmrozi koncerty. Ani że ta decyzja tylko skomplikuje festiwalową rzeczywistość.
Dziwna wiosna, niepewne lato
W ubiegłym roku wiele imprez odwołano lub oficjalnie przesunięto na wyczekiwany z nadzieją rok 2021, kiedy wszystko miało wrócić do normy. Występy zostały przepisane na tegoroczny czerwiec, lipiec, sierpień. Albo nawet na jesień.
Niektóre wydarzenia muzyczne sprzed roku ostatecznie odbyły się w pierwotnym terminie (np. Pol’and’Rock), ale w wersji online. I takie rozwiązanie nie zniknie również w tym sezonie, chociaż pandemia wytraca tempo i przybywa zaszczepionych.
Weźmy legendarny festiwal Glastonbury, organizowany od początku lat 70. w angielskim hrabstwie Somerset. W ubiegłym roku został odwołany. W tym ma odbyć się zdalnie. Jest zapowiadany jako największa tegoroczna impreza internetowa. Artyści (m.in. Coldplay, George Ezra, Michael Kiwanuka) zagrają prosto z Worthy Farm dla publiczności na całym świecie. W programie przewidziano gości specjalnych i występy niespodzianki. Wszystko po to, aby ludzie nie zwątpili w koncerty na żywo.
Jak będzie z polskimi festiwalami? We wtorek rano sytuacja wyglądała złowieszczo. Zwykle program wydarzeń był znany od miesięcy, a już kilka tygodni przed startem można było poznać ostateczną listę zaproszonych gwiazd (z wyjątkiem najbardziej atrakcyjnych headlinerów utrzymywanych jak najdłużej w tajemnicy). W tym sezonie karta dań większości festiwali prezentuje się ubogo. Figurują na niej pojedynczy artyści.
OFF Festiwal w zakładce z programem imprezy zapowiadanej na weekend 6–8 sierpnia zdawkowo informuje, że do Katowic przyjedzie sześcioro wykonawców. Przed pandemią przyjeżdżało ich 10 razy tyle. Organizatorzy celowo nie ujawniają więcej szczegółów. – Strona została zamrożona, ale będzie aktualizowana. Nasz festiwal jest gotowy. 7 czerwca wrócimy ze stosownym komunikatem. Cierpliwości – prosi Artur Rojek, twórca i szef OFF Festivalu.
Były frontman Myslovitz jest nie tylko organizatorem festiwalu, lecz także artystą. Pandemia utrudniła mu wykonywanie zawodu. Martwił się najbardziej o nadchodzący występ w Krakowie, który musiał przekładać już kilka razy. Kiedy rozmawialiśmy we wtorek rano, koncerty były jeszcze zakazane. Popołudniem zostały odblokowane, ale artyści wypowiadali się nadal ostrożnie. Na przykład Bartosz Schmidt, lepiej znany jako Baasch, który ma przyjechać na płocki Audioriver pod koniec lipca i jest jednym z zaledwie siedmiu zapowiedzianych wykonawców. – To ogłoszenie jeszcze z zeszłego roku, mam wielką nadzieję, że przyjadę do Płocka, rozmawiamy też z kilkoma innymi dużymi imprezami na temat koncertów, ale wszystko w tym roku jest mniej pewne niż zazwyczaj, choć plenery z uwagi na otwartą przestrzeń wydają się bezpieczniejszą formą zabawy. Bez wątpienia trzeba pograć latem, ile się da, bo znów nie wiadomo, co wydarzy się jesienią – przyznaje Baasch.
Rockowe trio Dziwna Wiosna z Warszawy dostało zaproszenie na tegoroczny Jarocin (połowa lipca), ale nie wybiega tak daleko w przyszłość. – Nasza debiutancka płyta miała ukazać się w zeszłym roku. Musieliśmy poczekać, ostatecznie wyjdzie w połowie czerwca, ale do dziś nie wiemy, czy np. lipcowy Jarocin, na którym mamy grać, w ogóle się odbędzie. Nie możemy planować żadnych koncertów, właściwie niczego – kwituje Dawid Karpiuk, frontman Dziwnej Wiosny.
Cała branża czuje gorycz. Środowisko długo znosiło decyzje rządu o kolejnych ograniczeniach i zamknięciach. Cierpliwość oznaczała bezterminowe bezrobocie, bo muzycy, menedżerowie, akustycy i oświetleniowcy byli najdłużej pozbawieni szansy zarobkowania. Wiele osób podejmowało się różnych prac dorywczych albo zmieniało branżę. Wokalista zostawał taksówkarzem, a gitarzysta z tego samego zespołu kurierem.
– Jest w tym pewien aspekt symboliczny: twoje państwo mówi ci, że jesteś niepotrzebny. Każdy rozumie, że w kolejnych falach pandemii organizowanie koncertów z udziałem publiczności byłoby niebezpieczne. Ale skoro rząd rozmraża większość gałęzi gospodarki, w tym część kultury, to czemu wciąż nie wiadomo, co z koncertami i festiwalami? Wszyscy wiemy, że ludzie zajmujący się kulturą są przyzwyczajeni do ciągłej improwizacji i nie będą palili opon pod Sejmem. Obawiam się, że rząd rozumie to aż za dobrze – kontynuuje Karpiuk, którego zespół ma w repertuarze piosenkę „Niepewność”.
Bilet nie wiadomo na co
Organizatorzy robią, co mogą. Niektórzy przesuwają start imprezy o kilka tygodni lub miesięcy. Tym sposobem festiwal Mayday został przeniesiony z maja na październik, a Tauron Nowa Muzyka – z początku czerwca na przełom lipca i sierpnia. Inni dali za wygraną i wywiesili białą flagę. Firma Alter Art anulowała swoje wydarzenia. Już w marcu odwołała tegoroczny Orange Warsaw Festival, uzasadniając decyzję pandemicznym chaosem i uwarunkowaniami międzynarodowymi. A w maju gruchnęła kolejna zła nowina: nie będzie Open’era. Bo nie da się robić dużej imprezy plenerowej, kiedy brak odgórnego planu, jak taki festiwal miałby wyglądać.
Pozostali grają na czas. Pol’and’Rock ciągle trzyma fanów w niepewności, choć do końca lipca zostały dwa miesiące. Trwają prace nad formułą wydarzenia, artyści są w pogotowiu, ale organizatorzy do końca nie wiedzą, czy uda się zrealizować wszystkie zaplanowane występy. – Podobnie jak w roku ubiegłym festiwal przybierze formę hybrydową. Zarówno koncerty, jak i spotkania na Akademii Sztuk Przepięknych będą transmitowane w sieci, a uczestnicy online będą mieli okazję zadać swoje pytania w czasie spotkań. Planujemy też inne aktywności, które pozwolą wspólnie bawić się naszym fanom przed komputerami – odpowiada zdawkowo Anna Orzech, rzeczniczka prasowa Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy, która organizuje Pol’and’Rock. Już wiadomo, że część zagranicznych artystów nie dojedzie. Zapowiadani na ten sezon muzycy Limp Bizkit podobno podtrzymują chęć udziału w imprezie Jurka Owsiaka. Ale kiedy przyjadą do Polski? – Tak szybko jak to tylko możliwe – słyszę od organizatorów. Cała nadzieja w rodzimych wykonawcach.
Twórcy Męskiego Grania nie ujawniają niczego: ani kto zagra, ani gdzie, ani w jakim terminie. Dotychczas impreza jeździła przez całe wakacje po różnych miejscach. W ubiegłym roku, z wiadomych powodów, odstąpiono od tej formuły. Artyści zaproszeni do udziału w letniej trasie 2020 r. nagrali tradycyjnego wspólnego singla z nową piosenką oraz dali jeden koncert, ale bez żywej publiczności. Trudno wyrokować, jak będzie w tym roku. – Za wcześnie na detale. Mamy w zanadrzu kilka scenariuszy i to od stanowiska rządu zależy, który z nich zostanie zrealizowany. Decyzje będziemy podejmować na bieżąco – wyjaśnia we wtorek rano Anetta Gołda z biura prasowego Męskiego Grania.
Na tle pozostałych imprez plenerowych jarociński festiwal wygląda, jakby miał się odbyć w zupełnie innym kraju – organizatorzy grają w otwarte karty, ogłosili wszystkich wykonawców i trzeba przyznać, że mają się kim pochwalić. Na tegoroczny Jarocin przyjedzie reaktywowany specjalnie na tę okazję po trzyipółletniej przerwie zespół Hey z Katarzyną Nosowską. Obecność potwierdziło również heavymetalowe TSA, w którym mimo personalnych przepychanek znów zaśpiewa wokalista z oryginalnego składu Marek Piekarczyk. Wystąpią też m.in. Luxtorpeda, Dezerter, Strachy Na Lachy, Kwiat Jabłoni, Krzysztof Zalewski i Happysad. Wygląda to imponująco – przynajmniej na papierze.
– Skoro o papierze mowa, czekamy na konkretne rządowe regulacje na piśmie. Bo tylko w oparciu o takie wytyczne będzie można legalnie działać. Na razie podstawą naszego działania jest nadzieja. A mamy nadzieję, że Jarocin da się przeprowadzić w każdej formie: tradycyjnie, na żywo, przy udziale nielimitowanej publiczności albo jako imprezę niemasową poniżej tysiąca uczestników, albo bez obecności ludzi, z koncertami transmitowanymi przez internet. Jest też oczywiście opcja, że festiwal się nie odbędzie albo zostanie przesunięty – mówiła we wtorkowe przedpołudnie Marta Krzanowska z agencji Good Taste Production, dla której jest to debiut na kultowym Jarocinie w charakterze organizatora.
Być może zapałem i energią debiutantki należy tłumaczyć decyzję agencji dotyczącą publikacji całego festiwalowego rozkładu jazdy bez oglądania się na rząd, konkurencję i opinię publiczną. Jarocin ma też pewien komfort, o którym inni mogą pomarzyć. Tegoroczna odsłona festiwalu nie jest powtórką sprzed roku, kiedy imprezy jedna po drugiej były przekładane na kolejny rok. Wtedy posiadaczy biletów na praktycznie wszystkie wydarzenia zapewniano, że będą honorowane w 2021 r., a przynajmniej większość zapowiadanych artystów zagra w kolejnym sezonie. To miało powstrzymać ludzi przed masowym zwracaniem biletów. A Good Taste Production wręcz namawia właścicieli wejściówek kupionych rok i dwa lata temu do zwrotów. Obecna impreza z tą zapowiadaną na poprzednie wakacje nie ma przecież nic wspólnego. Zmienił się nie tylko organizator festiwalu. Także cała koncepcja wydarzenia (wystąpią tylko polscy artyści, głównie z rdzenia punkowego i rockowego), a więc i muzyczna obsada. Ponadto rok temu szykowano fetę z okazji 50-lecia Wielkopolskich Rytmów Młodych (festiwalu poprzedzającego właściwy Jarocin), która nie doszła do skutku, a w tym roku żadne ceremonie nie są przewidziane, bo to już nie okrągła rocznica.
Trudno w tym wszystkim się połapać? Jak mawiają szyderczo ludzie z branży, nikt już na dobrą sprawę nie wie, kto na jaki koncert kupił bilet.
Lepiej nie zarobić niż dokładać
We wtorkowe popołudnie festiwalowa rzeczywistość wygląda już zupełnie inaczej. W Dzienniku Ustaw opublikowano rozporządzenie Rady Ministrów w sprawie ustanowienia określonych ograniczeń, nakazów i zakazów w związku z wystąpieniem stanu epidemii. Wynika z niego, że od 4 czerwca podmioty prowadzące działalność twórczą związaną z kulturą i rozrywką mogą organizować zbiorowe imprezy na otwartym powietrzu. Oczywiście pod pewnymi warunkami: udostępnienia tylko co drugiego miejsca na widowni przy maksymalnie 50-proc. frekwencji. A jeśli organizator nie przewidział miejsc siedzących, osoby pod sceną muszą zachować 1,5-metrowy dystans między sobą, mieć zasłonięte usta i nos oraz nie spożywać napojów i posiłków. W plenerowym wydarzeniu może brać udział nie więcej niż 250 osób, ale do limitu nie wlicza się tych, którzy już zaszczepili się przeciwko COVID-19. Co to oznacza? W największym skrócie, że koncerty niby zostały dozwolone, ale kwestia ich organizacji nadal pozostaje otwarta, czyli niesprecyzowana.
W środę rano znowu obdzwaniam organizatorów. Oczekuję radości, ale słychać tylko urzędowy optymizm lub ironiczny uśmiech. – Pojawiło się światełko w tunelu – przyznaje Anetta Gołda. – Ale wedle tych zapisów koncerty można organizować od 4 czerwca, a rozporządzenie obowiązuje do… 5 czerwca. To jest bez sensu. Chyba nikt nie panuje nad tym, co jest publikowane. W zasadzie na razie nic się nie zmienia. Dalej czekamy.
Telefonuję w tej sprawie do Ministerstwa Kultury z pytaniem, czy w treści rozporządzenia nie pojawił się błąd. Bo to by oznaczało możliwość robienia imprez plenerowych tylko między 4 a 5 czerwca. – Do 5 czerwca obowiązuje organizacja koncertów na zasadach, o których mowa w rozporządzeniu. Nie oznacza to, że po tym terminie imprezy zostaną na nowo zamrożone. Raczej należy się spodziewać łagodzenia obostrzeń i kolejnych informacji na ten temat – słyszę w odpowiedzi.
Z treści rozporządzenia – gdyby je traktować literalnie – wynika też, że w danym wydarzeniu może brać udział 250 niezaszczepionych osób. Toteż można zrobić imprezę przykładowo na 1 tys. osób pod warunkiem, że 750 potwierdzi albo udowodni, że zostali zaszczepieni. Ale jedną dawką czy dwiema? Tego przepisy nie precyzują. I jak mają to udowadniać?
– Nie bardzo wiemy, w jaki sposób to weryfikować. Na podstawie certyfikatu szczepień czy dokumentu tożsamości? To nie zostało dopowiedziane. Sytuację dodatkowo komplikuje fakt, że nie sprzedawaliśmy biletów imiennych, tylko na okaziciela. Wątpliwości jest zresztą więcej. A co z osobami, które się nie zaszczepią, ale przyjdą z ważnym biletem i będzie ich ponad 250? Komu z tej grupy przyznawać pierwszeństwo? – zastanawia się Marta Krzanowska. Ludzie z branży przypominają ponadto, że przy limicie 250 osób 90 proc. imprez w najbliższym czasie się nie odbędzie, bo taka frekwencja nie zbilansuje kosztów imprezy. W Europie też są limity i ograniczenia, ale mimo wszystko dużo bardziej liberalne i racjonalne. W Austrii w zabawach plenerowych może brać udział 3 tys. osób, w Danii – 2 tys.
Branża rozrywkowa nadal więc czeka na więcej konkretów, a czas ucieka. Cały czerwiec właściwie już uciekł, bo w nadchodzącym miesiącu nie da się zorganizować żadnej dużej imprezy, mimo że rząd pozwolił koncertować. Organizatorzy przypominają, że samo uzyskanie niezbędnych pozwoleń na przygotowanie dużego wydarzenia typu festiwal zajmuje 30 dni. I tych decyzji administracyjnych nie da się przyśpieszyć. A rządzącym bardzo zależy na czasie. Chcieliby jak najszybciej odtrąbić sukces szczepionkowy, w czym pomóc mogą twórcy. Padł nawet pomysł, aby przy imprezach masowych zorganizować mobilne punkty szczepień.
– Na dziś możliwe jest organizowanie pojedynczych koncertów w klubach z miejscami siedzącymi. Duże imprezy plenerowe odpadają. Nikt nie podejmie się organizacji wydarzenia dla 250 osób plus ewentualnie zaszczepionych. Żaden urząd miasta nie zaryzykuje i nie wyda takiej decyzji. A prywatnym inwestorom z przyczyn ekonomicznych nie będzie się opłacało robić festiwalu dla garstki osób – uważa Tomik Grewiński z Izby Gospodarczej Menedżerów Artystów Polskich.
Znajomy promotor koncertowy też pozostaje sceptyczny. Nie wierzy w powrót do festiwalowych realiów sprzed dwóch lat. Artysta z Niemiec, którego zabukował na koncert w Polsce, już zapowiedział, że nie przyjedzie do „czerwonej strefy”. Inni artyści z zagranicy są nawet chętni, ale średnio o 25 proc. drożej niż dwa lata temu. W tej cenie – poza honorarium za koncert – są koszty testów na koronawirusa oraz catering i doba hotelowa, a przecież usługi podrożały, bo każdy po pandemii chce się odkuć.
Problemem jest także publiczność, która wcale nie musi się jak dawniej pazernie rzucać na bilety, skoro festiwale można i tak obejrzeć w internecie – za darmo i bez ryzyka zakażenia. A pieniądze lepiej wydać na wakacje niż na bilet na koncert, bo przecież nie wiadomo, jak długo trzeba będzie czekać na zwrot kosztów z tytułu ponownie odwołanej imprezy.
Organizatorom też nie jest lekko, o czym przypomina mój rozmówca. – Nie masz gwarancji, że robiąc imprezę, cokolwiek zarobisz, a nie dołożysz. Skoro przez dwa lata nie zarobiłeś, to nie chcesz dokładać.
Reklama
Reklama