Operująca w Algierii i Maroku polska siatka wywiadowcza umożliwiła aliantom lądowanie w Afryce w 1942 r. Przykrywką dla jej działalności była fabryka płatków owsianych

Działając w Marsylii, mjr Mieczysław Słowikowski przerzucał polskich żołnierzy do Anglii najpierw przez Hiszpanię, a gdy to stało się już niemożliwe – przez północną Afrykę. Ale w maju 1941 r. dostał rozkaz wyjazdu z kolaborującej z III Rzeszą Francji-Vichy – na polecenie polskiego rządu w Londynie miał się udać do Afryki, by założyć siatkę wywiadowczą w Maroku, Algierii, Tunezji i Senegalu. W Maghrebie rządziły wojska i służby Vichy, niemieckie oraz włoskie. Słowikowski mógł liczyć jedynie na siebie i, co podkreślał, Opatrzność. Wiedział, że w tym przedsięwzięciu ważny będzie rygor. I taki też kryptonim nadał sobie oraz afrykańskiej ekspozyturze polskiego wywiadu.
Przygotowania do operacji rozpoczął od zdobycia zgody władz Vichy na wyjazd do Afryki – ale po kilku tygodniach bezowocnych prób stracił nadzieję. Wtedy żona przypomniała mu, że do Maroka wyjechał komisarz Marcel Dubois, z którym kilka miesięcy wcześniej wyszli cało z wypadku samochodowego. Żona „Rygora” napisała list do małżonki komisarza, a kilka dni później otrzymali telegram z Rabatu podpisany „Marcel” z informacją, że marokańskie wizy dla Słowikowskiego, jego żony i syna zostały wysłane do prefektury w Marsylii.
Od polskiego wywiadu z Londynu Słowikowski dostał 500 tys. franków (dziś to byłoby ok. 800 tys. zł), depesze z zadaniami do wykonania oraz książkę szyfrów. Musiał to ukryć w bagażu razem z dwoma pistoletami. Kupił jeszcze korkowy kapelusz tropikalny oraz kilka aparatów fotograficznych. Od kolegi „z firmy” w Marsylii dostał adres przebywającego w Algierze mjr. Maksymiliana Ciężkiego („Maciej”). „Maciej” nadawał depesze na południe Francji, tam przechwytywał je płk Gwido Langer („Wicher”) – stamtąd informacje przekazywano do centrali polskiego wywiadu. Tak „Rygor” miał utrzymywać łączność z Londynem.
Słowikowski mógł polegać na Ciężkim i Langerze, bo byli to dowódcy operacji złamania kodu Enigmy. Doceniał też smykałkę do tajnej pracy u ppor. Henryka Łubieńskiego, który, udając dziennikarza, wyjeżdżał z żoną na misję razem ze Słowikowskim. Rodzina „Rygora” miała dopłynąć do niego po miesiącu. Tak jak jeszcze trzech oficerów do pomocy.
Po dotarciu do Afryki w lipcu 1941 r. Słowikowski zamieszkał w hotelu Arago w Algierze. Na pierwszy spacer wybrał się w korkowym hełmie – chciał wtopić się w tłum. Od wyjścia z hotelu czuł, że jest odwrotnie, bo ludzie patrzyli na niego z ciekawością, niektórzy z uśmiechem zdziwienia. Okazało się, że nikt tu nie nosi korkowych hełmów. W ciągu pierwszych dni Słowikowski zorientował się za to, że tylko osoby dobrze prezentujące się mają wszędzie wstęp. Tacy ludzie są postrzegani jak przedsiębiorcy. Wniosek dla niego był prosty – przykrywką dla działalności szpiegowskiej musi być biznes.
„Rygor” działa powoli, nie chce popełnić błędu. Decyduje, że kierownikami placówek wywiadowczych w Algierze, Oranie, Tunisie, Casablance, Rabacie oraz Dakarze muszą zostać Francuzi. Ich zadaniem będzie z kolei pozyskiwanie agentów na swoim terenie. Praca musi mieć podłoże ideowe, bo werbunek na pieniądze lub szantaż nie zdałby egzaminu.
Biznesmen i inwestor
Słowikowski zdecydował, żeby utajnić swoją misję przed ludźmi z polskiego MSZ, konsulami w Algierii i Maroku. Nie chciał nawiązywać też kontaktów z żołnierzami i oficerami, których ewakuował w te rejony z Francji. Obawiał się dekonspiracji wynikającej z gadulstwa. Dlatego to Łubieński nawiązywał pierwsze kontakty. To on spotkał się m.in. z szefem Polonii w Algierii Lucjanem Godziszewskim. Ten wspomniał, że ma interes na oku, tylko potrzebuje kapitału: chce założyć pierwszą w kraju fabrykę płatków owsianych. Dodał, że ma już pozwolenie od władz francuskich i zagwarantowane dostawy zboża.
To była najważniejsza informacja, jaką do tej pory zdobył Słowikowski. Polecił Łubieńskiemu, aby zorganizował mu spotkanie z Godziszewskim – „Rygor” miał się na nim zaprezentować jako przyjeżdżający ze Szwajcarii biznesmen, który szuka możliwości zainwestowania gotówki w dobry interes. Słowikowski na spotkaniu z Godziszewskim dowiedział się, że ten ma maszyny, potwierdzenie przydziału owsa oraz namierzoną lokalizację na fabrykę. Potrzebuje tylko 150 tys. franków na rozruch, obiecał również załatwić wspólnikowi prawo stałego pobytu, bo ma świetne kontakty w prefekturze i policji.
„Rygor” udawał, że ma inne propozycje biznesów, w które może zainwestować, ale w końcu się zgodził. Podpisali umowę (Godziszewski dowiedział się o szpiegowskiej działalności Słowikowskiego dopiero po lądowaniu aliantów w Afryce) i zawiązali spółkę Floc Av; tak też miały nazywać się płatki owsiane. Decyzję o wejściu w spółkę „Rygor” podjął, nie konsultując się z centralą. Bał się, że wydanie decyzji będzie trwało zbyt długo, zaś księgowi będą podważali sens oraz wielkość inwestycji. Dzięki szybkiemu załatwieniu sprawy przykrywki, „Rygor” utwierdził się w przekonaniu, że szczęście go nie opuściło.
Agenci płatków owsianych
„Przyszło mi na myśl, by kierowników placówek wywiadowczych zrobić przedstawicielami spółki Floc Av” – wspomina Słowikowski w autobiografii „W tajnej służbie”. „Będą wtedy łatwiej otrzymywać pozwolenia na podróżowanie koleją oraz będą mieli łatwość wstępu do oddziałów wojskowych, lotnisk, baz morskich, portów, a nawet okrętów czy statków przy ofiarowaniu na sprzedaż naszego produktu. Będą mogli się przemieszczać po całej północnej Afryce. Żaden agent nie mógł wiedzieć, że ja jestem jego szefem z wywiadu. Moi wspólnicy nie mogli wiedzieć, że nasz przedstawiciel jest agentem sieci wywiadowczej”.
„Rygor” do pełnej przykrywki potrzebował już tylko rodziny. Dlatego ucieszył się, że jego żonie z synem udało się opuścić Marsylię i przypłynąć do Algieru. „Obecność rodziny dawała mi pozór człowieka poważnego – wyjaśniał – dobrze sytuowanego o pewnej pozycji społecznej dalekiej od wszelkich podejrzeń, co właśnie w służbie wywiadowczej jest najważniejsze”.
„Rygor” czuł, że Algierię ma opanowaną. Musiał wziąć się za Maroko. Dlatego ucieszył się z niezapowiedzianego przyjazdu komisarza Marcela Dubois do Algieru – podczas jednej z rozmów namówił go nawet na zostanie szefem placówki wywiadowczej w Maroku. Dubois poprosił jednocześnie polskiego przyjaciela, by ten został ojcem chrzestnym jego synka i zaprosił Słowikowskich do Rabatu. Matką chrzestną została Josephine Baker, amerykańska piosenkarka, tancerka i agentka francuskiego ruchu oporu. Tak Słowikowski i Baker stali się kumami w październiku 1941 r., a jego żona – jej przyjaciółką.
Znajomość z Baker przyda się Słowikowskiemu za kilka miesięcy, gdy zacznie myśleć o zainwestowaniu w biznes w zachodnim Maroku. W Agadirze poznaje właściciela przetwórni ryb – przejęcie firmy to dla siatki „Rygora” okazja do zyskania dobrej przykrywki. Potrzebny jest tylko kandydat na kierownika. Słowikowski zwraca uwagę na sekretarza Josephine Baker. „Wyłuszczyłem mu swoją propozycję prowadzenia fabryki rybnej w Agadirze. Zgodził się chętnie. Rozumie się, iż wtedy jeszcze nie mogłem z nim poruszać tej innej pracy”.
„Rygor” nabrał dużej wprawy w werbowaniu. Kiedyś został aresztowany, ale udało mu się wyjść cało z opresji i pozyskać do współpracy francuskiego komisarza, który go przesłuchiwał. Niektórzy potencjalni agenci chcieli potwierdzenia, że będą pracować dla aliantów i Wolnej Francji. Słowikowski wpadł na pomysł, żeby kandydaci wymyślali hasła, które chcieliby usłyszeć we francuskojęzycznych audycjach BBC. Przesyłał je do centrali w Londynie, a ta załatwiała ich emisję. Siatka wywiadowcza rozrastała się, koszty pracy agentów rosły, pieniądze topniały. Po niecałym półtora miesiącu od przyjazdu „Rygora” do Afryki sieć wywiadowcza obejmowała Algierię, jej zalążki pojawiły się w Tunezji oraz Maroku. Floc Av na razie nie przynosiła zysków, a Słowikowski wiedział, że brak pieniędzy może zakończyć tak świetnie się rozwijającą działalność Agencji Afryka. Musiał wymyślić jakiś sposób, jakiś kanał przesłania kolejnej transzy franków z Londynu do Algieru.
„Przypomniałem sobie, że zwiedzając miasto, podziwiałem wspaniały, olbrzymi budynek Towarzystwa Shell” – wyjaśnia „Rygor”. – „Ponieważ towarzystwo to ma centralę w Londynie, przypuszczałem, że muszą istnieć powiązania finansowe między nimi, można by je wykorzystać więc dla przesyłania dotacji pieniężnych ekspozyturze”. Sieć „Rygora” sprawdza, kto jest dyrektorem Shell w Algierze. To Jean Lacaze, żonaty z Polką. Londyn miał załatwić sprawę z centralą Shella, a Słowikowski wysyła swoją żonę do Lacaze’a, żeby go poznać i uzgodnić odbiór pieniędzy. Z winy Londynu sprawa ciągnie się tygodniami. Działalność Agencji Afryka jest zagrożona, ale w końcu 600 tys. franków przechodzi tym kanałem.
Przy okazji Słowikowski pozyskuje od dyrektora Shell informacje o transportach paliw w Algierii. Lacaze dostaje pseudonim: „Smutny”. Wielokrotnie będzie źródłem bezcennych informacji o paliwach, dostawach i magazynach w północnej Afryce.
12 apostołów Słowikowskiego
Są pieniądze, fabryka płatków owsianych rusza. Do mieszkania Słowikowskich, połączonego z biurem Floc Av, zachodzą agenci składać raporty, przychodzą zaszyfrowane listy i kartki pocztowe z północnej Afryki. „Rygor” opracowuje i szyfruje po nocach depesze dla Londynu – i przekazuje je Ciężkiemu. Nadają nawet kilkadziesiąt depesz tygodniowo. Ich liczba i jakość rosną – do lądowania aliantów w Afryce w listopadzie 1942 r. będzie to prawie 1,3 tys. depesz. Do tego mapy, odpisy dokumentów i inne materiały wywiadowcze są pakowane w przesyłki pocztowe i przekazywane raz w tygodniu agentom amerykańskim w konsulatach USA w Algierze i Casablance. Stamtąd są wysyłane pocztą dyplomatyczną do Londynu i Waszyngtonu.
Słowikowski w pierwszych tygodniach pobytu w Afryce poznał amerykańskiego konsula Roberta Murphy’ego, szefa siatki wywiadowczej USA. Składała się ona z 12 szpiegów, pracujących oficjalnie jako wicekonsulowie. Ich historię opisał Hal Vaughan, dyplomata USA i oficer CIA, w książce „FDR’s 12 Apostles: The Spies Who Paved the Way for the Invasion of North Africa” (12 apostołów Roosevelta. Szpiedzy, którzy utorowali drogę do inwazji w północnej Afryce). „Cele i priorytety Słowikowskiego związane ze zbieraniem danych wywiadowczych były zbieżne z celami ludzi Murphy’ego: strategiczne, taktyczne informacje ze źródeł wojskowych i morskich, wywiad finansowy, gospodarczy i polityczny od dyplomatów, urzędników i polityków – pisze Vaughan. – Jedyna różnica polegała na tym, że «Rygor» miał dostęp do tych celów, informacji i agentów, których Murphy i jego wicekonsulowie – działający pod przykrywką dyplomatyczną i stale obserwowani przez kontrwywiad Vichy i agentów Gestapo – nie mogli uzyskać. W rzeczywistości Agencja Afryka stała się rodzajem nieświadomej podagencji amerykańskiego wywiadu, i to bez żadnych kosztów dla Ameryki, z wyjątkiem niewielkich opłat za przesyłanie tajnych toreb z konsulatów do konsulatów, a następnie do Waszyngtonu i Londynu”.
„Rygor” zdawał sobie z tego sprawę. Godził się na to, ale pod jednym warunkiem. „Panie Murphy, musi pan być świadomy, że daję waszym wicekonsulom owoce pracy naszego wywiadu, i to w niezamkniętej sakiewce” – Vaughan przytacza zapis rozmowy „Rygora” z Murphym. „Mogą z tego źródła wyciągać nieograniczone ilości informacji wymaganych przez Waszyngton. Nie miałem z tym nigdy problemu, pod warunkiem jednak, że i oni, i Waszyngton zostali poinformowani, że ich źródłem jest Służba Wywiadu Wojska Polskiego w Afryce Północnej”.
Słowikowski to „uszy i oczy” aliantów. Żeby wyostrzyć wzrok i słuch, inwestuje pieniądze polskiego wywiadu w jeszcze jedną spółkę, którą można nazwać prekursorem gospodarki obiegu zamkniętego. Nowa firma o nazwie Hodowla Świń skupuje odpadki produkcyjne od Floc Av, plewy i inne resztki, doskonałe jako karma dla trzody chlewnej. „Floc Av znowuż robił dobry interes – wyjaśnia Słowikowski – gdyż sprzedawał odpadki, które w innym wypadku byłyby nawet bardzo kłopotliwe do kosztownego zniszczenia. Spółka Hodowla Świń kupiła hektar ziemi na granicy lotniska Maison Blanche w Algierze. Przez lornetkę mogłem bardzo dobrze przeprowadzać obserwację i sprawdzać otrzymane meldunki”.
Operacja „Pochodnia”
W nocy z 7 na 8 listopada 1942 r. rozpoczęła się operacja „Torch” (Pochodnia), czyli inwazja wojsk amerykańskich i brytyjskich na Maroko oraz Algierię. 120 tys. żołnierzy w ciągu kilkudziesięciu godzin opanowało oba kraje. „Oficjalna historia brytyjskiego wywiadu podczas II wojny światowej nie wspominała o Słowikowskim ani o Agencji Afryka, jednostce wywiadowczej, którą założył w 1941 r. dla Brytyjczyków w Afryce Północnej. Historia amerykańskiej służby wywiadowczej OSS nie jest lepsza. Nie tylko zignorowali Agencję Afryka, ale także przypisywali sobie dużą część jej pracy” – pisze prof. Hayden B. Peake, weteran CIA i kurator Kolekcji Historycznych Dokumentów CIA. „Wreszcie, jeżeli jakichś sukcesów wywiadowczych nie przypisali sobie Brytyjczycy i OSS, zrobili to amerykańscy wicekonsulowie-szpiedzy. Osiągnięcia Słowikowskiego zostały w ten sposób wówczas w dużej mierze zignorowane”.
Alianci „zignorowali” również osiągnięcia Polski i polskiego wywiadu, o których w 2019 r. przypomnieli posłowie brytyjscy podczas Westminster Hall Debate „Wkład Polaków w II wojnę światową” (np. John Howell: „Polska miała największy wywiad w czasie II wojny światowej. [...] Pomyślcie tylko: polski wywiad kierował alianckimi lądowaniami w Algierii i Maroku”). Zignorowali, ponieważ upadła koncepcja utworzenia na Bałkanach drugiego frontu. Zamiast tego alianci wylądowali w 1944 r. we Francji, zostawiając wschodnią Europę Sowietom. Zrobili to, czego chciał Józef Stalin, wspierany przez lidera Wolnej Francji gen. Charles’a de Gaulle’a.
Mieczysław Słowikowski dostał jedynie Order Imperium Brytyjskiego (The Most Excellent Order of British Empire) podczas wizyty w Londynie w 1943 r. W marcu 1944 r. w Algierze otrzymał amerykański Legion Zasługi (Legion of Merit Degree of Officer). Na uroczystość wręczenia musiał zorganizować poczet honorowy z polskim sztandarem. Skąd miał wziąć to wszystko w Algierze? Sztandar pożyczył ze statku handlowego, drzewiec – od pułku francuskiego, a żołnierzy – z amerykańskiej Military Police, w której służyło dużo Amerykanów polskiego pochodzenia. Do Algieru przyleciał szef polskiego wywiadu płk Stanisław Gano. Spełniło się wreszcie marzenie żony „Rygora”, by zobaczyć go choć raz w polskim mundurze w północnej Afryce.
W maju 1945 r. wojna dobiegła końca. Polaków nie zaproszono na Paradę Wolności w 1946 r. do Londynu. A jakie były losy polskich szpiegów? Gwido Langer „Wicher” umarł w 1947 r. w Szkocji po nagłym załamaniu nerwowym. Maksymilian Ciężki „Maciej” umarł w nędzy w Anglii w 1951 r. Pułkownik Stanisław Gano po wojnie osiedlił się w Maroku, gdzie do końca życia pracował fizycznie w kopalni manganu koło Casablanki (zmarł w 1968 r.). Sam mjr Mieczysław Słowikowski do śmierci w 1989 r. pracował jako szlifierz w małej fabryczce pod Londynem.
Oficjalna historia brytyjskiego wywiadu podczas II wojny nie wspominała o Słowikowskim ani o Agencji Afryka, jednostce wywiadowczej, którą założył w 1941 r. dla Brytyjczyków w Afryce Północnej. Historia amerykańskiej służby wywiadowczej OSS nie jest lepsza – pisze prof. Hayden B. Peake