Nigdy nie wyjaśniono, kto na kogo napadł. Że jednak w bójce z Żydami zginął Polak, rychło obwołano go „męczennikiem”

W 1932 r. Polskę lotem błyskawicy obiegła wieść o tragicznej śmierci młodego studenta weterynarii Jana Grodkowskiego. Na przykład w „Gazecie Warszawskiej” można było przeczytać, że we Lwowie „Mojżesz Katz ugodził nożem akademika Jana Grodkowskiego, studenta IV roku weterynarji. Cios był śmiertelny. Opryszek ugodził Grodkowskiego w łopatkę z taką siłą, iż bestjalskiem szarpnięciem w dół przeciął Grodkowskiemu płuco. Ciężko ranny stracił przytomność. Pogotowie ratunkowe zabrało konającego do samochodu. Po drodze zastosowano zastrzyk, ale gdy samochód stanął przed szpitalem, na noszach wniesiono już tylko trupa. Lekarz oświadczył, iż tak bestialskiego ciosu jeszcze nie oglądał”. Ta makabreska (szczegóły autor artykułu wymyślił na poczekaniu) nie tylko zyskała wiarę wśród społeczeństwa, ale również została umiejętnie rozegrana politycznie.
Nie tylko we Lwowie
Czyż jednak można się dziwić uniesieniu opinii publicznej? Wszak w podobnym tonie wypowiedziało się wiele innych polskich dzienników, a z lawiny prasowych doniesień wynikało, że Grodkowski został przypadkowo wciągnięty w awanturę sprowokowaną przez Żydów i z zimną krwią zamordowany zdradzieckim ciosem w plecy. Emocje potęgował fakt, że zaledwie rok wcześniej prasa rozpisywała się o podobnym incydencie, do którego doszło w Wilnie.
Ofiarą „zbrodniczej natury Żydów” miał paść wówczas student I roku prawa Stanisław Wacławski. Młody człowiek brał udział w antyżydowskiej manifestacji, w trakcie której zginął od uderzenia w głowę rzuconym z daleka kamieniem lub dachówką. Jego pogrzeb zamienił się w potężną manifestację. Na słowa zważano niewiele. Odprawiający mszę żałobną celebrans ks. Rymkiewicz chwalił bohaterską postawę „poległego na posterunku” i zachęcał obecnych do jego naśladowania. Na nagrobku ofiary (po dziś dzień zachowanym na wileńskiej Rossie) napisano: „ś.p. Stanisław Wacławski student U.S.B. członek O.W.P. padł w walce o Wielką Polskę ukamienowany przez Żydów 10 XI 1931 r.”.
Na skutki nie trzeba było długo czekać. Ksiądz profesor Bronisław Żongołłowicz, ówczesny wiceminister wyznań i oświecenia publicznego, odnotował w swych „Dziennikach”: „Wiadomo było już w niedzielę, 9.XI, że będą zaburzenia studenckie. W poniedziałek w szatni gmachu głównego zbito studenta – Żyda kalekę. Ukryto ten wypadek. 10.XI było najście na anatomię, następnie na dziedziniec Skargi, wtargnięcie do sal wykładowych, bicie tam Żydów, zalanie korytarza kwestury i sekretariatu, gdzie Horoszkiewiczówna ukryła siedmiu Żydów”.
Vivat Academia!
W okresie międzywojennym brać studencka była wyjątkowo rozwydrzona. Destabilizowanie życia społecznego przychodziło młodym ludziom tym łatwiej, że spora ich część była zrzeszona. Każdy gdzieś należał. Krew nie woda, przeto zebrania często kończyły się spontanicznymi libacjami, od czego niedaleko do ulicznych ekscesów i naruszania porządku publicznego. Żongołłowicz miał na ten temat zdanie od dawna wyrobione: „Masa studencka i jej związki, stowarzyszenia, korporacje, wyrosły spontanicznie, niewspółmiernie do sił kształtujących. Pojęcie związków legalnych i nielegalnych nie istnieje w tej masie. Ogromna większość studentów nie uczy się. Poziom straszliwy. Autonomia nieróbstwa, burd i zaburzeń”.
Dyżurnym tematem eksploatowanym przez polskich żaków o orientacji nacjonalistycznej była „kwestia żydowska”. Żydów przedstawiano jako spekulantów, którzy w okresie walk o niepodległość nie stanęli po stronie Polski, przeto nie zasługują na jakiekolwiek dobrodziejstwa ze strony odrodzonej Rzeczpospolitej. Kraj gwarantujący wszystkim równy dostęp do edukacji nazywano „Judeo-Polonią” oraz „kolonią Palestyny”. Domagano się ograniczenia praw Żydów do pobierania nauk na polskich uczelniach wyższych. Dążenia te szczególnie silnie zauważalne były na prawie, medycynie i filozofii.
Narodowców po pewnym czasie udało się przekonać, że akty przemocy wobec policji oraz przedstawicieli organów publicznych, które w swojej krucjacie podejmowali, spotkają się z adekwatną odpłatą ze strony państwa. Częściowy sukces wychowawczy osiągnięto zwłaszcza dzięki wyrokom skazującym na kary więzienia tych najmniej sprytnych. W latach 30. XX wieku zmieniono więc taktykę. Walkę z „systemem”, który uosabiały kolejne sanacyjne rządy, niemal utożsamiono z walką z żydowskimi studentami oraz kupcami. Na ulicach oraz w uniwersyteckich zaułkach zaczęło dochodzić do scen gorszących nawet rutynowanych funkcjonariuszy.
Ciąg zdarzeń
26 listopada 1932 r. w lwowskiej restauracji Kolońskiego na tradycyjnej sobótce spotkali się studenci zrzeszeni w korporacji akademickiej „Lutyko-Venedia” działającej przy Akademii Medycyny Weterynaryjnej. Nieodłącznym atrybutem wesołych korporacyjnych spotkań, a już zwłaszcza tych sobotnich, było wspólne picie piwa, któremu towarzyszyły śpiewy i wspólna zabawa. Nieodpowiednie zachowanie mogło być przyczyną powstania plamy na honorze korporanta, uczestnicy wspólnych biesiad robili więc wszystko, by trzymać emocje w karbach. Kto czuł niedosyt po zakończeniu spotkania, szukał mocnych wrażeń gdzie indziej. Tych zaś miasto Lwów nie skąpiło nigdy i nikomu, zwłaszcza nocą.
Spotkanie korporantów zakończyło się około godz. 23.00. Młodzież studencka pragnąca kontynuować tak pogodnie rozpoczęty wieczór rozdzieliła się na dwie grupy. Jedna skierowała się do kawiarni Royal, po opuszczeniu której wdała się w pierwszą bijatykę z Żydami na placu Gołuchowskich. Za poszkodowanych uznali się studenci – z ich późniejszej relacji wynika, że zostali napadnięci. Treść policyjnych protokołów sporządzonych w tej i dziesiątkach podobnych spraw pokazuje wszelako, iż fraza „musieliśmy się bronić” była standardowym wytrychem, za pomocą którego nadpobudliwi młodzieńcy usiłowali unikać odpowiedzialności.
Grupa numer dwa, w skład której weszli: Stanisław Pietraszko, Jerzy Szczepanowski oraz Jan Grodkowski, odwiedziła kawiarnię Adria. Dodać przy tym należy, że określenie „kawiarnia” w odniesieniu do obu wzmiankowanych tu przybytków jest więcej niż eufemizmem. Były to lokale, których klimat trafnie charakteryzuje pisarz, filolog i dziennikarz Jurij Wynnyczuk: „To właśnie te knajpki stanowiły punkty zborne batiarskiej braci i kiedy wszystkie inne lokale dawno były już zamknięte, tu dopiero zaczynało się życie. Typy spod ciemnej gwiazdy, zbiry różnego gatunku, złodzieje najprzeróżniejszych specjalizacji, maniacy, lunatycy, czarne owce najprzedniejszych rodzin mieszczańskich, podpita inteligencja, poszukiwacze przygód, zbieracze ulicznego folkloru i ci, których suszyło nocą – słowem, cały kwiat nocnego Lwowa właśnie tu spędzał najprzyjemniejsze chwile swego żywota”. Była więc Adria w rzeczywistości podrzędną spelunką, w której przesiadywały społeczne męty i gotowe do pracy przedstawicielki najstarszego zawodu świata. W lwowskim półświatku uchodziła za lokal „żydowski”. Żeby więc nie uchybić honorowi, polscy studenci zdjęli oznaki korporacyjne, zanim przekroczyli jej progi.
Według akt sądowych korporanci opuścili Adrię około godz. 1.25. Mimo dojrzałej godziny w planach mieli odwiedzenie kolejnego lokalu o zbliżonym charakterze. Padło na restaurację Eldorado. To właśnie nieopodal niej doszło do scysji między nimi a przechodzącą grupką Żydów. Późniejsze śledztwo wykazało, że znaleźli się w niej: piekarz Mojżesz Katz, szewc Nechemiasz Schmer, drukarz Szymon Keller i kelner Izrael Tune. Towarzyszyła im trudniąca się nierządem Polka, co później mocno uwierało budowniczych bohaterskiej legendy Grodkowskiego. Nieudolne próby wyłączenia z tej historii przedstawicielki rasy aryjskiej spaliły jednakowoż na panewce, gdyż była ona urzędowo zarejestrowana jako prostytutka. Nazywała się Stefania Surówka.
Sprawy potoczyły się szybko. Żydzi zaintonowali piosenkę, korporantom nie przypadła ona do gustu, czemu dali stanowczy wyraz. Zahartowani w ulicznych burdach studenci tym razem trafili jednak nie na przestraszonych kupców i kobiety, lecz na najprawdziwszych chuliganów. Co więcej, obie wrogie grupy miały tę samą liczebność, do czego raczej nie byli przyzwyczajeni.
Nieoficjalnym powodem aktu agresji ze strony Żydów miało być spoliczkowanie przez jednego z korporantów polskiej córy Koryntu. Inni po cichu wymieniali rozgoryczenie któregoś młodzieńca wywołane odrzuceniem jego spontanicznych zalotów. Ksiądz Żongołłowicz, doskonale poinformowany w tej materii, pisał o „zabójstwie we Lwowie studenta Grodkowskiego przez Żyda rzeźnika gdzieś w nocnej spelunce za prostytutkę” oraz o „nocnej burdelowej awanturze”.
Nigdy nie wyjaśniono, kto pierwszy na kogo napadł. Faktem jest, że któryś z Żydów posiadał przy sobie ostre narzędzie, najprawdopodobniej nóż. Szczepanowski i Pietraszko odnieśli lżejsze rany, Grodkowski wykrwawił się w drodze do szpitala. W raporcie z sekcji zwłok jako przyczynę jego śmierci wskazano: „skrwawienie się z przeciętej tętnicy pachowej prawej”. Z wyglądu rany wysnuto wniosek, że cios zadano ostrym przedmiotem. Narzędzia zbrodni nie udało się jednak odnaleźć.
Pokłosie
Wieść o śmierci młodego Polaka lotem błyskawicy rozeszła się po mieście. Jeszcze tego samego dnia doszło do masowego plądrowania żydowskich sklepów oraz ulicznych napaści. Spalono siedzibę żydowskiego klubu sportowego „Hasmonea”. Bito także tych, których na poczekaniu uznano za Żydów. Urzędnik Miejskiej Kasy Oszczędności Zdzisław Deszberg i właściciel ziemski Aleksander Hulimka znaleźli się pod gradem ciosów zadawanych drewnianymi pałkami, zanim zdążyli sięgnąć po dowody osobiste. 28 listopada na wszystkich lwowskich uczelniach wyższych zawieszono zajęcia.
Grodkowskiego pochowano z największymi honorami 29 listopada. Ciało w otwartej trumnie udostępniono licznie przybywającym żałobnikom w holu Akademii Medycyny Weterynaryjnej. Tonęła ona w nieprzebranej masie kwiatów i zniczy. Wartę honorową trzymali korporanci, a pojawiające się raz po raz poczty organizacji studenckich oddawały zmarłemu cześć. Mszę żałobną odprawił ks. Alojzy Klawek, który podniósł podczas kazania wątek „ofiarnej śmierci” polskiego studenta. Uroczysty kondukt żałobny niemal całkowicie zablokował centrum miasta. Na czele kroczył m.in. ks. prof. Adam Gerstmann, rektor Uniwersytetu Jana Kazimierza, przystrojony w rektorskie insygnia. Na cmentarzu działacz Młodzieży Wszechpolskiej Jan Matłachowski zwrócił się do zabezpieczającej wydarzenie policji, by nie utrudniała ludziom uczestnictwa w „ostatniej drodze bohatera”. Dokumenty rządowe oszacowały liczbę uczestników pogrzebu na 15 tys. osób. Źródła zbliżone do narodowej demokracji pisały o 40 tys. obecnych.
Raz wzniecone burdy trudno było zatrzymać. Profesor Kazimierz Bartel relacjonował: „Sceny, które tu się rozgrywały, nie dadzą się opisać. Tak są potworne i ohydne. Kobiety i mężczyźni, o ile mieli wygląd semicki, byli bici do nieprzytomności… Pokaleczono setki osób (…)”. Doszło do tego, że w specjalnym zarządzeniu rektor UJK zabronił wpuszczania na teren placówki osób uzbrojonych w laski. Zajęcia wznowiono dopiero 3 grudnia. Tego samego dnia „Ilustrowany Kurier Codzienny” donosił: „We Lwowie nastąpiło uspokojenie”. 97 osób, które padły ofiarą pobicia, kradzieży bądź rozboju, zgłosiło swoją sprawę policji. Ofiar było jednak więcej. Kary w związku z zamieszkami wymierzono 185 oskarżonym. Z 90 zatrzymanych studentów 13 znalazło się w więzieniach, a 43 ukarano mandatami.
Proces w sprawie śmierci Jana Grodkowskiego napotykał na liczne trudności ze względu na swój poszlakowy charakter. Ostatecznie za winnego udziału w bójce i śmiertelnego zranienia Jana Grodkowskiego uznano Mojżesza Katza. Wyrok opiewał na cztery lata więzienia. Izraela Tune oraz Nechemiasza Schmera uniewinniono z powodu braku dowodów. Stefania Surówka złożyła zeznania jako świadek.
Tymczasem środowiska narodowe konsekwentnie kapitalizowały kompromitującą historię śmierci Grodkowskiego. W sprawozdaniu prezesa Towarzystwa Bratniej Pomocy Studentów UJK za rok 1932 napisano: „jest bowiem rzeczą niesłychaną, żeby członek odrębnej grupy społecznej, obcej nam pochodzeniem, kulturą, a przede wszystkim dążeniami, niejednokrotnie bardzo wrogimi dla naszego narodu, śmiał podnieść w niepodległej Polsce rękę w nóż uzbrojoną na członka naszego społeczeństwa, naszego kolegę”.
Zaklinanie rzeczywistości trwało w najlepsze. Co roku w listopadzie lwowska Młodzież Wszechpolska organizowała wydarzenia upamiętniające śmierć Grodkowskiego, co wprawiało władze uniwersyteckie w stan nerwowego napięcia. Odprawiano msze, wysłuchiwano okolicznościowych referatów oraz gremialnie nawiedzano mogiłę „bohatera”. Bratnia Pomoc zasłynęła nawet organizacją cyklicznych akademii ku czci poległych „w walce z Żydami”. Wszechobecny histeryczny i pseudopatriotyczny klangor skutecznie zagłuszył głosy środowisk katolickich (Odrodzenie) oraz prorządowych (Związek Strzelecki, Legion Młodych, Związek Polskiej Młodzieży Demokratycznej) nieśmiało przypominających hańbiący i w istocie kryminalny charakter sprawy Grodkowskiego.
Wydarzenia z Lwowa doprowadziły do intensyfikacji prac nad nową ustawą o szkołach akademickich, która przeszła do historii jako reforma Jędrzejewicza. O ile dzięki zdecydowanym posunięciom rządu na uczelniach w sporej mierze udało się przywrócić porządek, o tyle animozje pomiędzy studiującymi Polakami i Żydami nie tylko nie wygasły, lecz wręcz się nasiliły. Zintensyfikowano starania o stworzenie w aulach wydzielonych stref dla studentów żydowskich. Napięcie na Uniwersytecie Jana Kazimierza sięgnęło zenitu w roku 1938. Z funkcji rektora zrezygnował prof. Stanisław Kulczyński. Uczynił to, nie chcąc podpisać dokumentu wprowadzającego na uczelni getto ławkowe. 7 stycznia 1938 r. podpis na zarządzeniu złożył jego następca prof. Roman Longchamps de Bérier. Wszystko odbyło się w oparach bajań na temat „bohaterskiej” śmierci polskich akademików zamordowanych przez Żydów.
Epilog
W wydaniu z 31 maja 1939 r. „Nowy Dziennik” krzyczał: „Wyższe uczelnie nie mogą być nadal terenem mordów na bezbronnych studentach!”. Tym razem nie chodziło już jednak o Grodkowskiego ani o Wacławskiego. W relacji zachowanej przez Henryka Grynberga można przeczytać: „Na uniwersytecie Młodzież Wszechpolska biła Żydów wychodzących z zajęć. Woźny ukrył kilku w laboratorium, ale znaleziono ich i porżnięto nożami – Samuel Proweller zmarł po dwóch tygodniach w szpitalu. 24 listopada 1938 r. wieczorem napadnięto czterech studentów wychodzących z wydziału farmacji – pokłuty nożem Karol Zellermayer zmarł tej samej nocy. 24 maja 1939 r. na politechnice został poraniony nożem Markus Landsberg ze Zbaraża – zmarł dwa dni później w szpitalu”.
Tymi zbrodniami, których tło miało charakter ewidentnie rasistowski i bandycki, opinia publiczna interesowała się już mniej. Potem zaś przyszedł wrzesień, po nim październik, a potem o wszystkim zapomniano.
Wydarzenia z Lwowa doprowadziły do przyspieszenia prac nad nową ustawą o szkołach akademickich, która przeszła do historii jako reforma Jędrzejewicza