Nasze życie możemy zmienić, zmieniając nasz język. Często mówimy „nie dam rady”, „coś mnie w życiu ominęło”, „jestem spłukany”. Za rzadko używamy słowa „tak”, a to przecież matka wszystkich pozytywnych określeń. Kiedy mówimy „tak”, rodzi się na świecie coś nowego, wspaniałego – te słowa można by pewnie przypasować do kazania pastora w więziennej świetlicy. Wypowiedział je jednak w niedawnym wywiadzie dla „The Huffington Post” Jason Mraz. Słuchając jego najnowszej płyty „Yes!”, odnosi się wrażenie, że w nie wierzy.

Optymizmem i pozytywnym podejściem mógłby zarazić nawet wielokrotnego skazańca na śmierć. Przykłady? W „Hello, You Beautiful Thing” Mraz śpiewa: „And I know, I know, it’s gonna be a good day/ Hello, hello, you beautiful thing”. W wieńczącym krążek „Shine” padają takie słowa: „And if you forget we are the chosen ones/Turn your eyes to the attention of the morning sun/Wherever you go, however you move/The light is gonna shine directly to you”.

Optymizm Jasona Mraza na pewno w dużej mierze wynika z tego, jaką pozycję osiągnął muzyk. Jego pełnoprawny debiutancki krążek (wcześniej wypuścił kilka epek) z 2002 roku „Waiting for My Rocket to Come” w Stanach pokrył się platyną. Apogeum popularności przyszło przy trzeciej płycie „We Sing. We Dance. We Steal Things”. Singiel „I’m Yours” nie schodził z listy Billboard Hot 100 przez 76 tygodni, ustanawiając ówczesny rekord. Ponownie pokrył się w Stanach platyną, a do tego grona dołączyło kilka innych krajów. W USA wyprzedawał największe sale koncertowe, otrzymał dwie nagrody Grammy i kilka innych wyróżnień. Od wielu lat znany jest też ze swojej działalności filantropijnej. Założył The Jason Mraz Foundation wspierającą akcje ratujące środowisko naturalne albo pomagające pracującym niewolniczo dzieciom. Spore grono fanów Jason ma w Polsce. Kiedy chcieli, żeby dla nich zagrał, założyli stronę internetową z petycją w sprawie sprowadzenia Mraza. Udało się i jego koncert w warszawskim Palladium został wyprzedany.

Teraz Jason Mraz mierzy się ze sławą na swoim piątym krążku „Yes!”. Nie zmienia tu trajektorii, którą obrał na wcześniejszych płytach. Wciąż jest uduchowionym, poetyckim chłopakiem (choć ma 37 lat) z gitarą i w kapeluszu. Krążek nagrał ze starymi przyjaciółmi z zespołu Raining Jane. Rządzą tu dźwięki akustycznej gitary. Są również wiolonczela, ukulele, pianino, mandolina czy bandżo. Akustyczne folkowe granie czasami zmierza w stronę country („Long Drive”). Swoje możliwości wokalne Jason pokazuje m.in. w „Quiet”, gdzie wchodzi na zaskakująco wysokie rejestry. W większości numery mają wyciszającą, poetycką otoczkę, ale Mraz potrafi się też rozluźnić. Przykładem popowe „Back to the Earth” z dźwiękami wydawanymi przez… koguta. Jest też klasyk R’n’B nagrany w latach 70. przez artystę związanego z Motown, G.C. Camerona, „It’s So Hard to Say Goodbye to Yesterday”. Później kawałek wykonywali jeszcze m.in. Boyz II Men i R. Kelly. Oryginał był wzruszającą pościelówą, ale Mraz zrobił z niego kawałek jeszcze bardziej nadający się do przytulania.

„Yes!” sprawia wrażenie szczerej płyty, ale w całości nie wzrusza. Są tu co prawda zwracające uwagę fragmenty, jednak próżno szukać hitu na miarę „I’m Yours”. Trudno też zarzucić Mrazowi wokalne słabizny, jednak album sprawia wrażenie lekko rozmytego. Jeżeli oczekujecie wrażeń, które miałyby was rozruszać, to raczej się „Yes!” zawiedziecie. Przesłuchanie go w całości męczy. Chyba że macie ochotę poczuć się jak w lekko nawiedzonym kręgu z chłopakiem z gitarą, który poprowadzi was przez życiowe problemy niczym osobisty pastor.

Jason Mraz | Yes! | Warner Music | Recenzja: Wojciech Przylipiak | Ocena: 3 / 6