Swoim nowym albumem „Nieważne jak wysoko jesteśmy...” zespół Artura Rojka Myslovitz ani drastycznie nie zaniża lotów, ani też nie wzbija się na wyższy poziom.
Premierowy krążek ukazuje się pięć lat po „Happiness Is Easy”, poprzedniej płycie mysłowiczan. To wystarcza, by tu i ówdzie pojawiały się przewidywalne hasła o powrocie Myslovitz. Tymczasem zespół tak naprawdę nigdy nie zniknął. – Mieliśmy wprawdzie rok przerwy, ale potem na nowo wróciliśmy do koncertowania – przyznaje wokalista Artur Rojek. – Praca nad nową płytą zajęła nam blisko dwa lata, a w międzyczasie ukazała się książkowa biografia grupy, dość odważna i ekstrawertyczna. Komuś niezorientowanemu może się wydawać, że właśnie teraz ma miejsce powrót Myslovitz. Pytanie tylko, skąd wracamy?
Gdy dociekam, czy w trakcie owej przerwy wracał myślami do macierzystej grupy, odpowiada: – Przyznam szczerze, że rzadko. Trudno jednak byłoby mi nie myśleć o niej w ogóle. Poświęciłem jej w końcu spory kawałek życia.

Minimalistyczna eksplozja

Otwierający „Nieważne...” utwór „Skaza” sugeruje, że cierpliwość fanów zostanie wynagrodzona. Dzieje się w nim sporo – minimalistycznie zawiązująca się akcja znajduje kulminację w eksplozji dźwięków niczym z dobrych tradycji wyspiarskiego shoegaze. Niestety zaraz kolejne lekkie i błahe „Art. Brut” upuszcza powietrze z kół dobrze rozpędzonemu wehikułowi. Wrażenie poprawia „Przypadek Hermana Rotha”, opowieść o jesieni życia, jakby odegrana w niespiesznym tempie zmęczonego serca. „Lubię starych ludzi /Bo starość jest jak mgła /Patrząc prosto w jej pustkę /Pragnę tym bardziej, im więcej mam lat” – śpiewa Rojek. Sam tytuł piosenki odsyła nieuchronnie do inspiracji literackich, bo Herman Roth to przecież ojciec Philipa Rotha, a zarazem bohater jego powieści. Jak jednak wyjaśnia Rojek tekst „nie jest on poświęcony tej konkretnie osobie, ale mówi o przemijaniu i relacjach ojca z synem”.

Rockowy koszmarek

W singlowym „Ukryte” przyjemnie słucha się zwielokrotnionych gitar, ale już przy upopowionym na siłę refrenie trudno pozbyć się wrażenia, że obcujemy z radiową konfekcją. Absolutnym niewypałem płyty są i tak „Ofiary zapaści Teatru Telewizji” – staroświecko-rockowy koszmarek, kojarzący się z Journey, Styx czy innymi reliktami lat 70. Na odtrutkę Myslovitz serwuje jednak gęsty, gitarowy „Efekt motyla” – a więc jednak można zagrać ciut ostrzej i nie odwiedzać przy tym skansenu. Dalej mamy umiarkowanie emocjonującą balladę „Srebrna nitka ciszy” oraz całkiem udatne „21 gramów”. Przy tym ostatnim warto nadstawić ucha, bo odzywają się w nim pewne reminiscencje nowej fali i subtelna psychodelia. – To faktycznie jest specyficzna piosenka – przytakuje Rojek. – Przekonywałem się do niej długo, właściwie wciąż się przekonuję. Zwłaszcza że mieliśmy problemy ze znalezieniem dla niej jednolitego aranżu i do samego niemal końca walczyliśmy z jej formą.
Gdy wspominam, że ma ona coś z atmosfery debiutanckiej płyty Myslovitz, muzyk krzywi się: – Tego bym nie powiedział, bo debiut powstał szesnaście lat temu, a wtedy znajdowaliśmy się w zupełnie innym świecie. To jednak, jak ktoś odbierze „21 gramów”, zależy wyłącznie od osobistych odczuć.
I tak album kończy się na dziewiątym indeksie, dość ciekawym, pogmatwanym „Blogu Filatelistów Polskich”. Byłby to finisz w efektownym stylu, gdyby nie nieznośne recytowane „outro”, które nie ma w sobie prawie w ogóle dramatyzmu. W pamięć na pewno zapada tytuł, frapujący nawet w porównaniu z innymi niekonwencjonalnymi nazwami utworów. – Wychodzę z założenia, że we wszelakiej twórczości artystycznej wszystko ma do odegrania pewną rolę. Liczy się nie tylko treść, ale i forma, w jaką jest opakowana – deklaruje wokalista. Utwory mogą traktować o czymś zupełnie innym, niż sugeruje ich nazwa, jak choćby w przypadku piosenki „Skaza”, która bynajmniej nie powstała w wyniku inspiracji filmem z Jeremym Ironsem. Tytuł nadaje czasem odbiorowi piosenki zupełnie inny tor.

Bez dodatkowej gwiazdki

Jeśli zsumować wady i zalety albumu, to okazuje się on nader przeciętny. Nie wnosi nic nowego, nie można wyróżnić go gwiazdką w dotychczasowej dyskografii mysłowiczan. Na pewno dostarcza kulturalnej gitarowej muzyki, bardzo sprawnie wykonanej i świetnie wyprodukowanej (uznanie należy się producentowi Marcinowi Borsowi). Pytam więc jeszcze Artura, czy w jego odczuciu płyta ta może stanowić otwarcie jakiegoś nowego rozdziału. – Raczej nie – stwierdza. – Na pewno jednak „Najwyżej...” różni się od naszych poprzednich wydawnictw – jest inaczej zrealizowane, jego powstawaniu towarzyszyły inne emocje, znajdujemy się na innym etapie działalności.
Zespół zapowiada także, że upubliczni kolejne dziewięć piosenek, powstałych w trakcie prac nad krążkiem. Kiedy i w jakiej formie – jeszcze nie wiadomo. Tymczasem utwory z „Nieważne...” pojawiają się stopniowo w koncertowych setlistach Myslovitz. To właśnie koncerty okażą się prawdziwym testem materiału.
MYSLOVITZ | Nieważne jak wysoko jesteśmy... | EMI Music