Ale przeznaczenie się o niego upomni – na prośbę ojca, samego Zeusa (Liam Neeson), Perseusz znów stanie dowalki. Hades (Ralph Fiennes) i Ares (Edgar Ramirez) sprzymierzyli się w walce przeciwko bogom i ludziom i chcą przebudzić Chronosa, który da im nieśmiertelność, ale zgładzi cały ludzki ród. Właściwie niczego więcej nie trzeba dodawać – „Gniew tytanów”jest klasyczną superprodukcją, w której rozliczne pojedynki i efekty specjalne są ważniejsze od fabuły. Będą co prawda po drodze moralne dylematy, sojusze, zdrady i spiski, a nawet delikatną kreską zarysowany romans, ale to wszystko na najprostszym poziomie, żeby nic – bogowie Olimpu, brońcie – nie przesłoniło trójwymiarowego widowiska.

Film

Seans chwilami przypomina kino o inwazji kosmitów na ziemię (wymieszane z „Władcą pierścieni”) – tyle że osadzone w umownych starożytnych realiach i bardzo dowolnie wykorzystujące wątki z greckiej mitologii. Oczywiście całość jest przyzwoicie zrealizowana, ma gwiazdorską obsadę, ogląda się całkiem znośnie, choć na jakiekolwiek wrażenia intelektualne liczyć raczej nie można. I nawet gdy twórcom „Gniewu tytanów”udaje się zachować ironiczny dystans do historii (jak choćby w smakowitym epizodzie Billa Nighy'ego), to za chwilę przyłożą widzowi dawkę nieznośnego patosu. Produkcja to w sumie bezbolesna, ale też całkowicie niepotrzebna.