"Pamiątkowe rupiecie" to wznowiona i uzupełniona biografia Wisławy Szymborskiej. Czytać ją jednak trzeba ostrożnie.

Doskonała jest opowieść Michała Rusinka o wyprawie Wisławy Szymborskiej i Czesława Miłosza na pogrzeb Herberta w Warszawie. Podczas kilku godzin spędzonych w samochodzie rozmowa dwojga noblistów miała przypominać dramatyczne przeciąganie liny. Gdy Szymborska rozpaczliwie próbowała trzymać się tematów żartobliwych i błahych, Miłosz z konsekwencją uderzał w górne C, żądając od poetki komentarza na temat stosunków polsko-białoruskich i filozoficznych dysput. Tak miało być między nimi od zawsze. Dwoje laureatów Nagrody Nobla było swoimi przeciwieństwami. Miłosz wiedział, że jest wielkim poetą i przyjmował należne mu hołdy. Szymborska bała się patosu, a rytuały i celebracje wprawiały ją w zakłopotanie. Według relacji przyjaciół bez wahania oddała Miłoszowi pierwszeństwo.

Nie miała w zwyczaju z nikim się ścigać, ceniła sobie kameralność i dyskrecję. Ale chorobliwa powściągliwość poetki dla biografistów okazała się twardym orzechem do zgryzienia. „Uświadomiłam sobie, że ta cała moja historia pozbawiona jest dramatyzmu. Tak jakbym prowadziła życie motylka, jakby życie tylko głaskało mnie po głowie. To jest mój portret zewnętrzny. Ale skąd taki obraz? Czy naprawdę taka jestem? Życie miałam właściwie szczęśliwe, jednak było w nim wiele śmierci, wiele zwątpień. Ale oczywiście ja o sprawach osobistych mówić nie chcę, ale też nie lubiłabym, żeby mówili inni. Co innego po mojej śmierci. Ja mam do ludzi inną twarz, dlatego pokazują mnie od strony anegdotycznej, jako osobę wesołą, która nic, tylko wymyśla gry i zabawy.

To, że inni tak mnie widzą, to moja wina. Pracowałam długo na ten wizerunek. Bo jak mam ciężkie zapaści, ciężkie zmartwienia, to do ludzi nie wychodzę, żeby nie pokazywać ponurej twarzy” – powiedziała Annie Bikont i Joannie Szczęsnej w 1997 roku, przeczytawszy pierwszą wersję swojej biografii. Rzeczywiście, powierzchowna lektura wznowionych i uzupełnionych po latach „Pamiątkowych rupieci” może pozostawić wrażenie, że książka jest w dużej mierze zbiorem ciepłych, niezobowiązujących anegdot. To, że poetka zgodziła się zweryfikować kilka faktów z własnego życiorysu i gdzieniegdzie dołożyć własny komentarz, i tak graniczyło z cudem. Szymborska uczyniła to z oporami, a o sukcesie autorek ostatecznie zdecydować miała rekomendacja Jacka Kuronia, którego autorka „Chwili” ceniła. Inna sprawa, że po Noblu nie dało się zupełnie uciec od zakusów dziennikarzy i potencjalnych biografistów.

Publikację Bikont i Szczęsnej Szymborska traktowała więc jako tarczę ochronną. Gdy zadręczano ją pytaniami, odpowiadała z wdziękiem, że wszystko jest już w książce. I w wierszach, rzecz jasna. „Pamiątkowe rupiecie” trzeba zatem czytać ostrożnie, starając się rozszyfrować to, co między wierszami. Jeśli prześlizgniemy się po powierzchni, możemy odnieść wrażenie, że kluczowe elementy biografii poetki: wojna i okupacja, poetycki debiut, pierwsze lata stalinizmu i ideologiczne zaangażowanie, które wkrótce miało okazać się życiowym błędem, związki uczuciowe, wystąpienie z partii, działalność opozycyjna w czasach „Solidarności”, w końcu – literacki Nobel, były zaledwie pozbawionymi ciężaru epizodami. To dlatego, że sama Szymborska w książce mówi mało, obawiający się zaś niedyskrecji przyjaciele rozpływają się w barwnych anegdotach: o beztroskim życiu poetów w krakowskim domu przy ulicy Krupniczej, o łowieniu ryb i grzybobraniach, zamiłowaniu poetki do kiczu i tandetnych bibelotów, pasji do układania limeryków, zrazach z kaszą gryczaną i zupie koperkowej, niedokończonej w wyniku noblowskiego zamieszania. Na szczęście autorki rzucają koło ratunkowe w postaci wierszy, których w najnowszym wydaniu cytuje się sporo. Bez nich biografia Wisławy Szymborskiej byłaby połowiczna.

Pamiątkowe rupiecie. Biografia Wisławy Szymborskiej | Anna Bikont, Joanna Szczęsna | Znak 2012 | Recenzja: Malwina Wapińska | Ocena: 4 / 6