Pawlikowski drąży uniwersalny temat. Bohaterem jego kina jest człowiek rozdarty pomiędzy wyznaczaną przez libido sferą instynktów a zamykającym drogę popędom intelektualnym czy myślowym ograniczeniom. Twórcę „Ostatniego wyjścia” interesuje egzystencjalny mrok, który może przybierać różne formy. Od szarego, emocjonalnego chłodu, fenomenalnie fotografowanego przez ulubionego operatora autora „Lata miłości”, Ryszarda Lenczewskiego, po sepiowe wyciszenie, w którym pobrzmiewają kolory rozczarowania, bólu, okrucieństwa. Jego filmy, także „Kobieta z piątej dzielnicy”, są zawieszone pomiędzy realizmem ze skłonnością do weryzmu a poetyckimi metaforami. Tak karkołomne różnicowanie estetyczne może irytować, jest jednak wartością i znakiem rozpoznawczym stylu pracującego w Wielkiej Brytanii i we Francji, pochodzącego z polski reżysera.
Najnowsza fabuła Pawła Pawlikowskiego, inspirowana powieścią Douglasa Kennedy’ego jest fantasmagorią. Kolejne wydarzenia układają się w przyczynowo-skutkowy ciąg, okazują się jednak wytworem chorej wyobraźni. Amerykański pisarz przyjeżdża do Paryża. Chciałby pogodzić się z byłą żoną, nawiązać relacje z niewidzianą dawno córeczką. Okradziony, ląduje w końcu w zapyziałym hostelu prowadzonym przez Arabów. Nawiązuje refrenowe romanse – z polską kelnerką i tajemniczą kobietą fatalną. Już tego rodzaju mgławicowe streszczenie wydaje się wydumane i rzeczywiście – film co najmniej kilka razy wpada w pułapkę pokrętnej metafizycznej wydmuszki, której nie pomagają etnograficzne wstawki z życia owadów. Magnesem przyciągającym do kina są natomiast nazwiska gwiazd. „Kobieta z piątej dzielnicy” to przede wszystkim popis Ethana Hawke’a, rola innej wielkiej gwiazdy z plakatu – Kristin Scott Thomas, nie ma już takiego znaczenia. Publiczny wizerunek Hawke’a pasuje zresztą do postaci kreowanej przezeń w filmie. Nie myślę rzecz jasna o psychicznych aberracjach, tylko o uczestnictwie Hawke’a w życiu publicznym. Bohater „Kobiety z piątej dzielnicy” jest utalentowanym pisarzem, któremu nie bardzo zależy na kontynuowaniu kariery.
Status Hawke’a jest analogiczny. Odkryty jeszcze jako nastolatek, m.in. przez Petera Weira w „Stowarzyszeniu Umarłych Poetów”, ze swoim talentem i aparycją mógłby mieć status podobny do największych gwiazd Hollywood średniego już pokolenia, jednak konsekwentnie ucieka przed celebryctwem. Odmawia słynnym reżyserom tylko po to, żeby wziąć udział w jakimś małym, europejskim projekcie. Pisze i reżyseruje, komponuje – jest artystą wielu talentów. Jego marzenia, doświadczenia i nastroje znamy najlepiej z autobiograficznej dylogii nakręconej wspólnie z reżyserem Richardem Linklaterem oraz francuską aktorką i reżyserką Julie Delpy – „Przed wschodem słońca” i „Przed zachodem słońca”. Podobno właśnie skończyli trzeci wspólny film.
„Kobieta z piątej dzielnicy” to także kolejny udany międzynarodowy występ młodej absolwentki PWST w Krakowie, Joanny Kulig. Pawlikowski, inaczej niż Szumowska w „Sponsoringu” czy Pacek w filmie „Środa czwartek rano”, postawił na pastelowość polskiego anioła. Scena, w której z offu słyszymy jedynie przejmujący song Zygmunt Koniecznego „Tomaszów” do słów Juliana Tuwima w wykonaniu Ewy Demarczyk, a Joanna gra wyłącznie twarzą, należy do najpiękniejszych w filmie. W tej aktorskiej twarzy mieści się wszystko: znaczenie słów śpiewanych przez Czarnego Anioła „Piwnicy pod Baranami”, ale także najzupełniej prywatne zwątpienia, nadzieje i smutki. Polski anioł patrzy w przyszłość. Widzi pusty, niegdyś pełen zgiełku pokój, w którym „cudze meble postawiono”. A w uszach trwa wciąż ta sama, pełna rozpaczy i pożądania – „cisza wrześniowa”.
KOBIETA Z PIĄTEJ DZIELNICY| Francja, Polska,Wielka Brytania 2011 | reżyseria: Paweł Pawlikowski | dystrybucja: SPI | czas: 85 min