Pamiętam koncert Hey z początku lat 90. w szkole policji w Słupsku. Szczeciński zespół był wtedy w trakcie nagrywania debiutanckiej płyty. Mieli grać przed główną gwiazdą wieczoru Kobranocką. Co bardziej świadomi fani z Heyem kojarzyli jedynie numer „Moja i twoja nadzieja”. Kasi Nosowskiej z powodu przeziębienia nie udało się wykonać nawet jego. Zaśpiewał go Kobra, trzymając okładkę z tekstem w ręku. Nosowska przepraszała publikę za niedyspozycję. Była przestraszoną, wycofaną, ubraną w grunge’owym stylu dziewczyną. Mimo to hipnotyzowała. Właśnie tym antygwiazdorstwem, ale przede wszystkim tekstami. Kiedy w tym roku patrzyłem na scenę katowickiego OFF Festivalu na solowy koncert Nosowskiej, widziałem tę samą wycofaną, speszoną wokalistkę. Hipnotyzowała jeszcze bardziej, muzyką i tekstami. Przez dwadzieścia lat Nosowska przeszła jednak kolosalną przemianę. Tak jak cały Hey. Nie zewnętrzną, a w muzycznej świadomości i wrażliwości.
Ich nowa, dziesiąta już płyta „Do rycerzy, do szlachty, do mieszczan”, to kolejny etap ewolucji. Jak zwykle w przypadku mistrza pracy w studiu Marcina Borsa doskonale wyprodukowany. Już od momentu wzięcia w dłoń album zaskakuje. Piękne wydanie ze zmultiplikowanymi muzykami na okładkowym zdjęciu, miejscem na podpis w środku i specjalnym ołówkiem. Początek pierwszego numeru, stonowanej, akustycznej „Wieliczki”, nie zwiastuje muzycznej bomby. Tekstowo za to czaruje: „Zanim mnie połkniesz, skosztuj/ dosładzaj mnie/ ja nutę w tobie gorzką/ polukruję też”. W połowie „Wieliczki” zaczyna rządzić niepokojąca zabawa z gitarami i elektroniką. I tak zostaje już do końca. Każdy numer to trudna do przewidzenia wycieczka z doskonałym tekstem na czele. Rockowe „Co tam?”, popowa „Woda”, „że się kupidyn Tobą interesuje” w stylu Portishead, radioheadowa ballada „Lilia, kula i cyrkiel”, elektroniczne „Lot pszczoły nad tymiankiem”. Na osobne zdanie zasługuje finalne „Z przyczyn technicznych” z gościnnym udziałem Gaby Kulki. Jest ona współtwórczynią muzyki i autorką tekstu. Ostre wokalizy obu pań w mocnym rockowym numerze okraszonym klawiszami to godne zwieńczenie „Do rycerzy, do szlachty, do mieszczan”. Pozostałe numery, poza jednym wyjątkiem, napisali Nosowska, nowy w zespole Marcin Zabrocki oraz Paweł Krawczyk. To właśnie po jego przyjściu w miejsce Piotra Banacha, przed wydaniem płyty „sic!” w 2001 roku, zmienił się Hey. Do rockowej stylistyki muzycy dokleili nowe gatunki i tą drogą udanie kroczą do dziś. W wywiadach powtarzają przy tym, że nie tęsknią do cięższego grania. Nosowska mówiła „Kulturze”: „Nie wyobrażam sobie siebie teraz w rockowym materiale – ja bym tam zwyczajnie nie pasowała”.
Do „Do rycerzy, do szlachty, do mieszczan” pasuje idealnie, pokazując, że z połowy lat 90., czasu, kiedy polski rynek muzyczny zdominowały śpiewające dziewczyny, ona jako jedyna ostała się, wypuszczając wciąż nowe, poszukujące i wciągające muzyczne historie. Czym dzisiaj pociągają w muzyce startujące w tamtym czasie Agnieszka Chylińska, Anita Lipnicka, Justyna Steczkowska czy Kasia Kowalska? Członkowie Hey przyznają też, że prawdziwą muzyczną przemianę przeżyli podczas realizacji płyty „MTV Unplugged” w 2007 roku. Poczuli się pewnie i zobaczyli, jak dużo daje im otwarcie ponad rockowe granie. Z drugiej strony ciekawie byłoby usłyszeć nowy, rockowy Hey. Wracanie drugi raz do tej samej rzeki to jednak nie ich styl.
Hey| Do rycerzy, do szlachty, do mieszczan | Supersam Music | Recenzja: Wojciech Przylipiak | Ocena: 5 / 6