Trzecia powieść w dorobku brytyjskiego pisarza Davida Mitchella zyskuje nowe życie wraz z premierą jej kontrowersyjnej ekranizacji. Mitchell już wcześniej –wwydanych także i u nas „Widmopisie” oraz „Śnie numer 9”– rezygnował z tradycyjnej liniowej narracji i klasycznej struktury powieści na rzecz eksperymentu. Także w pewnym stopniu lingwistycznego, gdyż „Atlas chmur” to mieszanka powieści epistolarnej, dziennika, kryminału i dystopicznego science fiction. Każda z sześciu pozornie niezależnych od siebie, ułożonych na przemian historii rozgrywa się w innym przedziale czasowym, co wymagało odpowiedniej stylizacji językowej. Kolejne opowieści urywają się w kulminacyjnym momencie i są kontynuowane dopiero w drugiej części książki, w odwrotnym porządku chronologicznym. Wtedy też oczywiste stają się związki pomiędzy bohaterami poszczególnych segmentów oraz nadrzędny temat utworu, którym jest, w ogromnym skrócie, zniewolenie człowieka przez człowieka. Co na pierwszy rzut oka może wyglądać na skomplikowane, jest w istocie dość proste, a niestandardowa konstrukcja fabularna „Atlasu chmur” nie rzutuje na stosunkowo bezproblemową przyswajalność dzieła.
Wolno zastanowić się, po co to wszystko, bowiem intelektualna warstwa powieści nie koresponduje z pomysłową strukturą i sprowadza się do zamieszczonej na okładce konstatacji, iż nic nie jest przypadkowe. Jednak błędem byłoby sprowadzenie dzieła Mitchella do rangi ciekawostki. Już sam elastyczny styl autora sugeruje, że mamy do czynienia z powieścią nietuzinkową, zaś konsekwentnie poprowadzona fabuła i rozbicie narracji na kilka poziomów dowodzą ambicji twórczych, może nie do końca zrealizowanych, ale zdecydowanie godnych uwagi.
Atlas chmur | David Mitchell | przeł. Justyna Gardzińska | Mag 2012 | Recenzja: Bartosz Czartoryski | Ocena: 4 / 6