27-letnia Amerykanka Christina Perri właśnie wydała swój drugi album, „Head or Heart”. Przygotowała go z doświadczonymi producentami. Patrząc na ich wcześniejsze dokonania, można się domyślać, dlaczego materiał brzmi tak dziewczęco, młodzieżowo.

Martin Johnson pracował m.in. przy Hannah Montana i z Avril Lavigne. Jake Gosling ma na koncie mariaż z One Direction i Palomą Faith. John Hill kolaborował z Santigold, a Butch Walker z Avril Lavigne i Kate Perry. Te doświadczenia producentów słychać „Head or Heart” aż za mocno. Bez specjalnej przesady do tego krążka pasują słowa: nadęty, wtórny i infantylny. Zarówno od strony muzycznej, jak i lirycznej, przykładem słowa do kawałka „I Don’t Wanna Break”, w stylu: „I just wanna love you/Don’t wanna lose me/Don’t wanna lose you, whoa oh”. Swoim dziewczęcym wokalem i delikatnym popikiem Perri na pewno nie wpisuje się w bardziej odważne i wciągające dokonania Ellie Goulding ani nawet Lorde. „Head or Heart” jest płytą dla nieszczęśliwie zakochanych nastolatków, a nie świadomych fanów ambitnego popu. Oczywiście Perri dysponuje porządnym wokalem, jak chce – momentami godnym nawet Alanis Morissette. Pytanie jednak, ile zapamiętuje się z tej płyty, kończy się milczącą odpowiedzią.

Christina Perri | Head or Heart | Warner Music | Recenzja: Wojciech Przylipiak | Ocena: 3 / 6